______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 1.10.1993 ISSN 1067-4020 nr 87 _______________________________________________________________________ W numerze: Michal Ogorek - Mister O'Goreck wybiera PRL Andrzej Marecki - Katolicki glos w naszych domach (cz. II) Dominika Jazwiecka - Zachowac tozsamosc. Rozmowa z redaktorem Jerzym Turowiczem Eryk Mistewicz - Requiem dla Slaska Zuzanna Ziomecka - Blisko Marsa Stanislaw Dubiski - List do Redakcji _______________________________________________________________________ [Od red. Poki co - zanim pozbieramy powazniejsze mysli - komentujemy wynik wyborow w Polsce felietonem Michala Ogorka. Z kolei publikujemy dokonczenie artykulu o Radiu Maryja. Zauwazylismy dyskusje na temat RM na liscie dyskusyjnej "Religia". W dalszym ciagu numeru materialy o sprawach, ktore w Polsce charakteryzuje pewna stabilnosc, w kazdej z tych dziedzin stabilnosc swoiscie charakterystyczna: trwanie przy swoim stanowisku "Tygodnika Powszechnego", sytuacja ekologiczna na Slasku. Chcemy zwrocic uwage na "Blisko Marsa" Z. Ziomeckiej - jako odpowiednik wrazen z USA publikowanych w poprzednich dwu numerach "Spojrzen". Wrazen tych dotyczy tez polemiczny list od naszego Czytelnika zamieszczony na koncu numeru. M. B-cz i J.K-ek] _______________________________________________________________________ ["Gazeta Wyborcza", 25-26.09.1993] Michal Ogorek Z cyklu: "Pierwsza Czytanka" MISTER O'GORECK WYBIERA PRL =========================== W poniedzialek o czwartej rano obudzila Mister O'Gorcka Sasiadka. - Komuna wrocila - powiedziala. - To ja ide do kolejki po mieso. Wziac cos dla pana? - Moze troche szynki - wymamrotal Mister O'Goreck, nie calkiem jeszcze przytomny. - Co pan! - zawolala Sasiadka. - Szynki mu sie zachciewa! Dobrze, jak parowki beda! - Niech beda parowki - zgodzil sie Mr. O'Goreck oszolomiony. - Moglby pan obudzic mojego starego o szostej? - zapytala. - Spozni sie do roboty. - Przeciez jest bezrobotny! - Mister O'Goreck caly czas nie mogl dojsc do siebie. - Zwolnili go, bo nie ma dla niego pracy! - Teraz to nie ma juz znaczenia! - tlumaczyla mu Sasiadka. - Przeciez mowie, ze komuna wrocila! Bezrobocie zlikwidowane. - Ruszy produkcja? - przecieral oczy Mister O'Goreck? - E, tam, zaraz ruszy - skrzywila sie Sasiadka. - Kto by cos takiego kupil. - To co bedzie w tej pracy robil! - wypytywal Mr. O'Goreck. - Pan to jak dziecko. Czy to musi sie w pracy od razu cos robic? Albo to nie ma innych zajec! Wyniesie znow panu troche gwozdzi - dodala na pocieszenie. - Zaraz, zaraz, chwileczke - nie mogl zebrac mysli Mister O'Goreck. - Ale kto bedzie za to placic? - Beda nas teraz utrzymywac kapitalisci z SLD - wyjasnila Sasiadka. Nie wie pan, ze jest to partia kapitalistow, ktora chce wziac robotnikow na utrzymanie? - Co pani mowi! - dziwil sie Mister O'Goreck. - Wiem, co mowie, to ja ich wybralam - powiedziala poblazliwie Sasiadka. Aha, niech pan napusci sobie wody, bo pewnie prad wylacza. - Dlaczego?! - jeknal Mister O'Goreck. - O Jezu! - zdenerwowala sie Sasiadka. - Bo komuna wrocila! No, lece, bo mi wszystko wykupia! - Mister O'Goreck dopedzil ja jeszcze na schodach. - Niech mi pani powie, a jak ci kapitalisci z SLD nic nie dadza? - Niech sprobuja! - Sasiadka az podparla sie pod boki. - Wtedy zalozy sie na nich "Solidarnosc" i juz. --------------- Slowniczek trudniejszych wyrazen: USTROJ DLA POLSKI - ustroj, przeciwko ktoremu wiadomo przynajmniej jak protestowac. _______________________________________________________________________ Andrzej Marecki KATOLICKI GLOS W NASZYCH DOMACH - cz. II =============================== (Pierwotna wersja ukazala sie 17.06.1993 na liscie dyskusyjnej religia@uci.agh.edu.pl) Jak wyobrazam sobie katolickie (chrzescijanskie) radio? Zanim na to odpowiem, pozwole sobie na pewna konstatacje: Kosciol Katolicki jest pluralistyczny. Slowo `pluralistyczny' znajduje sie ostatnio w powszechnym uzyciu i troche sie zmietosilo, ale tu chyba pasuje. Chce bowiem zwrocic uwage po prostu na to, ze jest to Kosciol Vaticanum I i Vaticanum II; "Syllabusa" i "Dives in Misericordia"; Kosciol Dominikanow i Jezuitow, Franciszkanow i Benedyktynow, Kamilianow i Bonifratrow; Kosciol Filozofow (de Lubac, Urchs von Balthasar i wielu wielu innych) i Kosciol Matki Teresy. Mozna takich par zestawiac setki, a kazda zada klam topornej, antyklerykalnej teorii, ze Kosciol Katolicki jest zuniformizowana i skostniala struktura autorytarnie zarzadzana z watykanskiego Sztabu Generalnego. Atoli to, iz np. Dominikanie i Franciszkanie odziani sa w szatki o dokladnie przeciwstawnych kolorach (biel i czern), naprawde nie jest czcza przebieranka. To zewnetrzny wyraz autentycznych roznic w `etosach' obu tych zgromadzen. Gdyby Kosciol byl machina totalitarna, nie uswiadczylibysmy tego zroznicowania. Pluralizm pogladow w lonie Kosciola w Polsce tez jest widoczny golym okiem. Ba, co tam pluralizm, powiedzmy wprost: jawne spory. Nie wierzycie? Prosze bardzo, oto przyklad. Niedawno dyskutowano w polskiej prasie katolickiej problem: Czy AIDS jest kara Boza, czy nie? Odbila sie ona tez w pewnym programie ogolnopolskiej TV. I oto zdarzylo sie, ze wystepujacy w nim miedzy innymi dwaj katoliccy ksieza wyrazili przeciwstawne poglady! Jednym z nich byl ks. Arek Nowak z Piastowa opiekujacy sie zarazonymi wirusem HIV. On to bronil tezy, iz nie nam sadzic co jest, a co nie jest kara Boza, jest natomiast naszym obowiazkiem takich ludzi milowac. Wracajac zas do mediow warto wspomniec, ze ukazuja sie w kraju takie tygodniki jak "Niedziela" i "Tygodnik Powszechny" i takie miesieczniki jak "Rycerz Niepokalanej" i "Znak". Rozne opcje polityczne i formacje intelektualne maja zatem swoje `organy' i bardzo dobrze. No, moze nie do konca dobrze, gdyz mamy tylko *jeden* dziennik `katolicki' ("Slowo - Dziennik Katolicki"), ktory *ma* swoja linie polityczna, z ktora mozna, ale na szczescie *nie trzeba* sie zgadzac pod jakimkolwiek koscielnym rygorem. Rzeczony pluralizm Kosciola, jego wielobarwnosc jest sprawa, ktora szczegolnie mi lezy na sercu. Czym bylby Kosciol - w sferze intelektualnej - gdyby filozofowie i teologowie byli zupelnie jednomyslni? Zostalyby tylko emocje i `jedynie sluszne' wytyczne. Na szczescie jednak pluralizm pogladow - wielka ozdoba Kosciola - jest w nim dopuszczalny. I to nie dlatego bynajmniej, ze np. ja tak uwazam. Ani tez nawet, ze wynika on z ducha i litery dokumentow Soboru Watykanskiego II. Dopuszcza go sam Apostol Narodow, poswiecajac tej sprawie caly rozdzial listu do Rzymian, ktory zaczyna slowami: `A tego, ktory jest slaby w wierze, przygarniajcie zyczliwie, bez spierania sie o poglady.' (Rz 14,1). A wiec Biblia pozwala nam sie roznic! Alleluja! (A propos Rz 14, to warto by bylo caly ten rozdzial publicznie odczytac w Polsce i zinterpretowac na nowo. Bo mnie sie widzi, ze tam nie tylko o koszernosc i wegetarianizm idzie, ale o cos wiecej. Na moj niuch jest to tekst szalenie aktualny na dzisiejsze nocne Polakow rozmowy i dzienne potepiencze swary.) Po tej obszernej dygresji latwo juz bedzie sie domyslic, za jaka formula radia katolickiego optuje. Jest to po prostu formula otwarta i pluralistyczna. W ogole zreszta uwazam, ze dzialanosc rozglosni `katolickiej' nie powinna przesadnie odbiegac od wspolczesnego standardu - nie wstydzmy sie tego slowa - produkcji programu radiowego. Przecietny sluchacz nie jest bowiem w stanie byc non-stop uwznioslony i rozmodlony. W moim zatem mniemaniu, radio katolickie nie musi sprawowac swoistej liturgii na falach eteru. Wrecz przeciwnie, zalezaloby mi na tym, by w moim wymarzonym radiu religijnym nie unikano sporow swiatopogladowych przy otwartym mikrofonie. By np. prowadzono szczery dialog ekumeniczny. By ow `przecietny' sluchacz dowiedzial sie w przystepnej formie, co wlasciwie rozni poszczegolne wyznania chrzescijanskie i dlaczego w slad za Janem Pawlem II powinnismy wyciagac reke ku naszym `braciom w Chrystusie' poza Kosciolem Katolickim. Przeciez wiedza na ten temat w szerokich kregach spoleczenstwa jest zerowa, a na ambonie temat poruszany jest tylko od przypadku do przypadku i po lebkach lub w ogole sie go nie tyka. By powaznie rozmawiano o problemie AIDS, `niewygodnych' przybyszach z zagranicy, ktorzy zebrza na naszych ulicach, handluja na bazarach, a moze nawet roznosza choroby, co sklania sztandarowo katolicka partie - ZChN - do postulowania wprowadzenia wiz dla obywateli ex-ZSSR. Potencjalnych tematow sa setki. Najwazniejsze zas: by nie bano sie stawiac trudnych pytan, na ktore nie ma prostych odpowiedzi. By nie wahano sie zapraszac do studia ludzi o szerokim spektrum pogladow, w tym nawet ludzi calkowicie spoza Kosciola, byleby mieli cos ciekawego do powiedzenia. Slowem, marzy mi sie radio jako miejsce *dialogu* o wszystkich aktualnych problemach spolecznych i religijnych. I politycznych tez, ale na zasadzie parytetu: jak zapraszamy katolika-narodowca, to razem z liberalem-`europejczykiem'. A nie tylko przedstawicieli tych partii, ktore lubimy. Tylko w ten sposob uda sie dotrzec do *roznych* kregow potencjalnych sluchaczy i uczynic radio katolickie interesujacym zjawiskiem zarowno religijnym jak i kulturalnym. Co sie zas tyczy kregu sluchaczy, to pokusibym sie o taka teze: radio katolickie powinno byc `katolickie' w etymologicznym tego slowa znaczeniu tj. powszechne, czyli dla wszystkich - rowniez niewierzacych, obojetnych, tych, co kosciol znaja tylko jako punkt uslugowy, gdzie `kupuje sie' chrzty, sluby i pogrzeby i tych, co wlasnie sa na etapie wadzenia sie z Panem Bogiem. A juz najmniej powinno byc `klubem samych swoich'. Tym ostatnim jest wlasnie krytykowane przeze mnie Radio Maryja: przemawia ono do czlonkow tej owczarni, do ktorej i tak mozna dotrzec... przez ambony. A przeciez Chrystus zwraca uwage, ze `Mam takze inne owce, ktore nie sa z tej owczarni.' (J 10,16). Co z nimi? Co z tymi, ktorzy kazan w kosciele ani listow Episkopatu nie sluchaja? To *do nich* jest wlasnie szansa dotrzec poprzez fale eteru z Ewangelia, nie gwalcac przy tym ich wolnosci (radio mozna zawsze wylaczyc!). To *im* trzeba pokazac Kosciol z `ludzka twarza', Kosciol ojca syna marnotrawnego, na ktorego to syna czekal i zgotowal mu uczte po powrocie. Obawiam sie natomiast, ze RM jest raczej tylko dla tego syna, ktory nigdy ojca nie opuscil, ale za to `mial za zle'. No i wreszcie kwestia profesjonalizmu. Tu sprawa jest jasna. Ja bym to ujal zgola tak: radio katolickie musi byc wizytowka i nieledwie reklama Kosciola poprzez wysoki standard profesjonalny. I musi byc robione przez ludzi przede wszystkim inteligentnych, a nie tylko `nawiedzonych'. Tak wiec, nie ujmujac nic z ogromnego wysilku wlozonego przez ks. Tadeusza Rydzyka w uruchomienie RM i bedac pelen *autentycznego* - pisze to bez cienia sarkazmu - podziwu dla jego niespozytej energii i talentow organizacyjnych, musze z nieukrywanym zalem przyznac, ze RM nie spelnia zadnego z tych postulatow. Powiem brutalnie: jest ono antyreklama Kosciola i Ewangelii. A na koniec jeszcze mala uwaga dotyczaca finansow RM. Oficjalna wersja glosi, ze utrzymuje sie ono ze skladek sluchaczy. Jest to na pewno prawda, tyle ze nie cala. Z jednej bowiem strony RM nie prowadzi w eterze zadnej dzialalnosci komercyjnej, a jego realizatorzy pracuja honorowo. Wydawac by sie wiec moglo, ze rzecz nie wymaga duzych lub zgola zadnych pieniedzy. Z drugiej jednak strony skala inwestycji, jakie poczyniono chocby w Toruniu (budynek o kubaturze porownywalnej z wiejskim dworkiem), i koszt dzierzawy lacza satelitarnego (kilka milionow dolarow rocznie) wskazuja, ze tak byc nie moze. RM musi byc wspomagane rowniez i z innych zrodel. Ciekawym byloby poznac, czy ow ukryty sponsor ma wglad w charakter programu RM. Niestety jest to pytanie retoryczne. RM nie ma czegos na ksztalt rady `programowej' czy `nadzorczej'. Jest rzadzone autorytarnie przez swojego dyrektora i tworce ks. Rydzyka. Ten zas pytany o stan finansow radia odpowiada wykretnie w stylu: `To tylko wiedza Jezus i Maryja'. Gdy slysze cos takiego, nachodzi mnie mysl, czy aby nie mamy tu do czynienia z wykroczeniem przeciwko... drugiemu przykazaniu? Bo jesli RM jest robione z kredytow udzielanych przez jakies zachodnie instytucje finansowe, o czym kiedys ks. Rydzyk przebakiwal (`Moi Drodzy, Radio ma dlugi, straszne dlugi. Wlasnie wracam z Wloch, gdzie dowiedzialem sie, ze odsetek nie musimy placic. Ale dlug tak.' - cytat z pamieci), to ja sie pytam niesmialo w jezyku naszych braci Czechow: Pane, a kto bude platit? I oby Pan Jezus i Maryja rozumieli po czesku. Szanse sa co prawda duze, bo, jak wiesc niesie, Matka Boska byla Polka. (No, bo przeciez nie mogla byc Zydowka, pfuj!) Ale gdyby to nie bylo prawda...? Andrzej Marecki ________________________________________________________________________ [Zycie Warszawy, 6.07.1993 - podal Zbyszek Pasek] ZACHOWAC TOZSAMOSC ================== Rozmowa z redaktorem Jerzym Turowiczem Spoleczny Instytut Wydawniczy "Znak" - wydawca "Tygodnika Powszechnego" - wszedl w spolke joint venture z trzema najwiekszymi katolickimi wydawnictwami francuskimi. Bayard Press, Des Publications de la Vie Catholique i Quest France beda mialy 40 proc. udzialow. Ich dotacje pozwola zmodernizowac redakcje, zwiekszyc naklad pisma i prowadzic kampanie reklamowa. Wydarzenie to stalo sie okazja do rozmowy z redaktorem naczelnym "Tygodnika", Jerzym Turowiczem, o historii pisma. - Pierwszy numer "Tygodnika Powszechnego" ukazal sie zaraz po wojnie, 24 marca 1945 roku. Jak do tego doszlo? - Glownym inicjatorem byl ks. Jan Piwowarczyk, z ktorym pracowalem przed wojna w redakcji "Glosu Narodu". Uznalismy, ze w Polsce, ktora jest krajem katolickim, jest miejsce - mimo, ze zostal nam narzucony ustroj i ideologia - na pismo, ktore by wyrazalo opinie katolikow, ksztaltowalo ich poglady i postawy. Pismo powstalo pod patronatem owczesnego metropolity krakowskiego, ksiecia Adama Stefana Sapiehy. Wladze udzielily na to zezwolenia chyba glownie ze wzgledu na wielki autorytet Sapiehy, na jego niezlomna postawe w czasie okupacji niemieckiej. - Czy deklaracja apolitycznosci, ktora ukazala sie w pierwszym numerze "Tygodnika", byla inicjatywa zespolu tygodnika, czy moze warunkiem ukazywania sie pisma, postawionym przez wladze? - Nie, nie bylo zadnych warunkow ze strony wladz. My sami chcielismy sluzyc spoleczenstwu, czulismy sie odpowiedzialni za losy narodu, za jego przyszlosc. Uwazalismy, ze zajmowanie stanowiska w sprawach politycznych jest praktycznie niemozliwe ze wzgledu na cenzure. Kosciol od samego poczatku byl w konflikcie z nowa wladza. Ten antagonizm byl dwojakiego rodzaju: konflikt miedzy chrzescijanstwem a marksizmem jako ideologia materialistyczna i ateistyczna z jednej strony, i konflikt z ustrojem totalitarnym, nie respektujacym praw czlowieka, wolnosci religijnej - z drugiej. W tej sytuacji wazniejsza byla formacja ludzi, ksztaltowanie ich postaw zyciowych. - Jaka byla pana rola w pierwszym okresie "Tygodnika"? Jak pan zostal redaktorem naczelnym? - Gdy zalozylismy "Tygodnik", to oczywiscie na czele stal ks. Piwowarczyk, nie mielismy jednak zwyczaju podawania nazwiska redaktora naczelnego. Pismo bylo redagowane przez zespol, w sklad ktorego wchodzili m.in. Stanislaw Stomma, Antoni Golubiew, pani Starowieyska- Morstinowa. Po kilku miesiacach wladze zazadaly od nas podania nazwiska redaktora naczelnego. Wtedy zaproponowalem, ksiedzu Piwowarczykowi, ze wpiszemy jego nazwisko. On jednak sie nie zgodzil i mnie polecil podpisanie pisma. Wowczas praktycznie zaczalem redagowac "Tygodnik". Zamawialem artykuly, planowalem numer, chodzilem do drukarni, klocilem sie z cenzura. Nasze wspolzycie z cenzura bylo coraz bardziej klopotliwe. Liczylismy sie z tym, ze moze nas spotkac los podobny do zamknietego "Tygodnika Warszawskiego". I spotkal po smierci Stalina. Numer, ktory ukazal sie po smierci Stalina bez wzmianki o tym wydarzeniu, przygotowany byl do druku wczesniej. W dniu smierci byl juz w drukarni, po cenzurze. Potem wladze zazadaly od nas, zebysmy laurke ku czci Stalina zamiescili w nastepnym numerze. My jednak nie mielismy zadnej sympatii dla tego wybitnego meza stanu i odmowilismy. Zaczely sie dwa tygodnie przetargow z wladzami. My proponowalismy zamieszczenie zyciorysu Stalina bez zadnego komentarza, albo oficjalnego komunikatu wladz panstwowych. Ale to bylo za malo. "Tygodnik" zostal zamkniety. Pare miesiecy pozniej przekazano go Stowarzyszeniu PAX, ktore wznowilo wydawanie. Ale tak naprawde bylo to zupelnie inne pismo, inna redakcja. PAX proponowal niektorym z moich kolegow, zeby weszli do nowej redakcji, ale wszyscy solidarnie odmowili. - Czym zajmowal sie zespol przez trzy lata niestnienia pisma? - Niektorzy znalezli jakies zaczepienie. Golubiew pisal "Boleslawa Chrobrego". Ja sam nie moglem znalezc zadnej pracy. Nawet jak cos znalazlem, to - z polecenia wladz - mi odmawiano. Finansowo pomagal nam wtedy Kosciol. - Przez trzy lata byl pan przekonany, ze "Tygodnik" zostanie wznowiony? - Nie bylem pewien, ale mialem nadzieje. Zwlaszcza, ze "Tygodnik" wydawany przez PAX przestal sie ukazywac. PAX postanowil polaczyc swoj "Tygodnik Powszechny" z "Dzis i jutro"; tak powstaly "Kierunki". - W 1956 roku czlonkowie zespolu "Tygodnika" zaczeli pisywac do innych gazet. Czy nie byl to wyraz zwatpienia w przyszlosc "Tygodnika Powszechnego"? - Byl to czas, kiedy rozne sympatyzujace z nami pisma uzyczaly nam swoich lamow, uznajac, ze stala nam sie krzywda, bo odebrano nam nasze pismo i przekazano je w obce rece. W "Zyciu Warszawy" zostala opublikowana deklaracja popierajaca przewrot gomulkowski, podpisana m.in. przez Tadeusza Mazowieckiego i przeze mnie. - Jak doszlo do wznowienia "Tygodnika" w 1956 roku? - My probowalismy juz wczesniej odzyskac "Tygodnik". Wysylalismy jakies pisma do premiera Cyrankiewicza, ale bezskutecznie. Dopiero Gomulka przyjal na audiencji mnie i moich kolegow i po dlugiej, dwugodzinnej rozmowie przyznal, ze odebranie nam czasopisma bylo niesprawiedliwe. Na Boze Narodzenie w 1956 roku wyszedl pierwszy numer po trzy i polletniej przerwie. - Po 1956 roku "Tygodnik" mocniej zaangazowal sie politycznie - mam na mysli zwiazki z Kolem Poselskim ZNAK... Dlaczego? - Zwiazki personalne byly bardzo silne. Poslami byli Stanislaw Stomma, Stefan Kisielewski, Jerzy Zawieyski. Jednak "Tygodnik" nigdy nie byl organem Poslow Kola ZNAK. Dlaczego bylismy bardziej polityczni? Zawsze staralismy sie zabierac glos w sprawach dla nas waznych. Po pazdzierniku 1956 nastapil krotki okres bardziej liberalny, mozna bylo troche wiecej powiedziec. Zrozumiale jest wiec, ze "Tygodnik" stal sie bardziej polityczny. - Powiedzial pan, ze "Tygodnik" nigdy nie byl organem Kola Poslow ZNAK. Jednak byl tak postrzegany. Za `niepoprawne' glosowanie poslow kola obcieto naklad "Tygodnika". - Tak, i to natychmiast. Wtedy poslowie glosowali przeciw ustawie, ktora praktycznie odbierala Kosciolowi wlasnosc na tzw. ziemiach odzyskanych. Tego samego dnia mielismy telefon z Komitetu Centralnego z Warszawy z wiadomoscia, ze naklad pisma zostaje obnizony z piecdziesieciu tysiecy do czterdziestu tysiecy. - Po raz drugi ograniczono naklad za list podpisany przez pana i Stefana Kisielewskiego... - "List 34" podpisany byl przez wybitne osoby: Marie Dabrowska, Antoniego Slonimskiego, profesora Tadeusza Kotarbinskiego, a takze Stefana Kisielewskiego i mnie. Wladza z tego listu byla bardzo niezadowolona. Naklad "Tygodnika" obcieto do 30 tys., a mnie odmowiono paszportu na III Sesje Soboru. - Niezwykle wazna data w powojennej historii Polski jest rok 1968. Jaki oddzwiek mialy te wydarzenia na lamach Waszego pisma? - Zajmowalismy w tej kwestii jasno okreslone stanowisko, jednak niewiele moglismy pisac, bo cenzura nie pozwalala. Ale nasi ludzie - Stefan Kisielewski, Pawel Jasienica - wypowiadali sie na ten temat na zebraniu w Zwiazku Literatow i potem ponosili dosyc dotkliwe konsekwencje. Pozniej, gdy w calej niemal prasie rozpetano kampanie antysemicka, "Tygodnik" byl wlasciwie jedynym pismem, ktore nie bralo w tym udzialu. Co wiecej, robilismy jakies gesty, oglaszalismy artykuly na temat powstania w getcie czy udzialu Polakow w ratowaniu Zydow. "Tygodnik" byl wyjatkiem na tle calej prasy polskiej. - W pazdzierniku 1978 papiezem wybrano czlowieka z "Tygodnika"... - Tak, obecny Ojciec Swiety byl blisko zwiazany z "Tygodnikiem". W 1948 roku pierwszy artykul, ktory opublikowal pod wlasnym nazwiskiem, ukazal sie wlasnie w "Tygodniku", na pierwszej stronie. Potem stal sie naszym protektorem. Dzis mamy ten zaszczyt, ze Ojciec Swiety jest naszym wiernym czytelnikiem. - Czy nie bylo dla panstwa zaskoczeniem, ze w okresie "Solidarnosci" robotnicy z Nowej Huty walczyli o zwiekszenie nakladu pisma? "Tygodnik" nie byl do nich adresowany. - Tak. "Tygodnik" to pismo trudne, przeznaczone raczej dla inteligencji, drukujace teksty np. o filozofii Heideggera. A tymczasem huta wywalczyla zwiekszenie nakladu do 100 tys. To duzo. Ale nasze zwiazki z "Solidarnoscia" byly zupelnie naturalne. Nasi ludzie byli na Wybrzezu: Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, Bogdan Cywinski. - 13 grudnia 1981 roku "Tygodnik" zostal zamkniety, tak jak niemal wszystkie pisma w Polsce... - Nie byl wtedy specjalnie poszkodowany, bo rzeczywiscie cala prasa wowczas zniknela. Tyle tylko, ze przerwa w wydawaniu "Tygodnika" byla bardzo dluga, bo trwala szesc miesiecy. - Czy zespol obawial sie o dalsze losy pisma? - Niektorzy koledzy bali sie, ze gazeta nie zostanie nam zwrocona. Ja bylem optymista, uwazalem, ze trzeba troche poczekac. Spotykalismy sie w redakcji, ktorej lokal nie zostal zamkniety. Na poczatku, gdy nie dzialaly telefony, wielu ludzi do nas przychodzilo, zeby zasiegnac jezyka. Stalismy sie centrum informacyjnym. - Czy wydanie zgody na wznowienie "Tygodnika" nie wydaje sie panu ze strony wladz `dzialaniem pod publiczke'? - Nie sadze. Mysle, ze byl to dowod slabosci tego systemu, ktory wczesniej przez przeszlo rok tolerowal "Solidarnosc". Poza tym "Tygodnik Powszechny" istnial juz prawie pol wieku, mial autorytet, byl znany w swiecie. Jego zamkniecie wywolaloby zbyt wiele halasu. Mysle, ze z tych wzgledow wladza nie zdecydowala sie na likwidacje "Tygodnika". - Po stanie wojennym "Tygodnik" zawsze zaznaczal w tekscie ingerencje cenzury... - Robil to chyba tylko "Tygodnik", widocznie inne pisma uwazaly, ze wladza ma racje. My zaczelismy to robic natychmiast, gdy tylko bardziej liberalna ustawa o cenzurze na to pozwolila. Jezeli artykul byl skonfiskowany w calosci, podawalismy nazwisko autora i dalej w nawiasach `ustawa z dnia...' Rowniez w tekscie staralismy sie zaznaczac kazda ingerencje cenzury. Niestety, nie zawsze sie to udawalo. - Wzial pan udzial w obradach "okraglego stolu". W swoim przemowieniu polozyl pan nacisk na wolnosc slowa. Jak to wystapienie zostalo przyjete przez wladze? - Jestem dziennikarzem, wiec uwazalem za naturalne mowienie o wolnosci slowa. Moim zdaniem cenzura to zasadniczy wyznacznik roznicy miedzy totalizmem a demokracja. A wladze byly bardzo niezadowolone z mojego wystapienia. Nie wiem dlaczego spodziewali sie, ze bede mowil ugodowo. Moze dlatego, ze wiedzieli, ze jestem spokojnym czlowiekiem. - Chwile pozniej nastapila wyrazna deklaracja polityczna ze strony "Tygodnika". Red. Kozlowski zostal ministrem spraw wewnetrznych... - Wszyscy mamy prawo jako obywatele brac udzial w zyciu politycznym. My uwazalismy, ze po upadku komuny, kiedy z trudem rodzi sie polska demokracja i decyduje przyszlosc kraju, jest naszym obowiazkiem zaangazowanie obywatelskie. - "Tygodnik Powszechny" - pismo katolickie - jest ostatnio dosc czesto krytykowany przez Kosciol... - Tak. Z chwila wejscia w demokracje, w sposob naturalny zarysowaly sie liczne podzialy w spoleczenstwie i tez w Kosciele. Upraszczajac, mozna by powiedziec, ze jest to kwestia katolicyzmu przedsoborowego i posoborowego. Bowiem w Polsce wprowadzono reformy Soboru, ale niedostatecznie wprowadzono ducha Soboru, ducha otwarcia na swiat, dialogu ekumenicznego, dialogu ze swiatem, z nowoczesnoscia. W Polsce przez to, ze Kosciol byl pod cisnieniem, w defensywie w stosunku do wladzy komunistycznej, duch Soboru nie mogl przeniknac dostatecznie. Na tym tle pojawily sie podzialy. Powstaly partie, ktore deklaruja sie jako chrzescijanskie, albo - przynajmniej - wyznajace katolicka doktryne spoleczna. Tymczasem, moim zdaniem, niektore z tych partii raczej posluguja sie Kosciolem niz sluza Kosciolowi. My w tej sytuacji staramy sie zajmowac stanowisko ponadpartyjne, chociaz nie przecze, ze nasze sympatie ida w kierunku Unii Demokratycznej. Glownie dlatego, ze uwazamy, ze jest to jedna z niewielu partii politycznych, ktore maja na wzgledzie wspolne dobro calego spoleczenstwa, a nie interesy partyjne. Jednak "Tygodnik" nie jest organem UD. Mimo to laczy sie nas z tym ugrupowaniem, a ze ma ono charakter pluralistyczny, czesto wzbudza niechec kleru. A "Tygodnik" razem z nim. - Niedawno przysluchiwal sie pan dyskusji prowadzonej przez ministra Rokite i biskupa Pieronka na temat roli Kosciola we wspolczesnej Polsce. Jak pan widzi te role? - Przed Kosciolem stoja olbrzymie zadania w dziedzinie ewangelizacji. Mimo, ze spoleczenstwo dzielnie opieralo sie komunizmowi, to jednak homo sovieticus w nas tkwi i trzeba go wyrugowac. To ciezka, codzienna praca. Istotna jest tez kwestia relacji panstwo - Kosciol. W systemie totalitarnym obowiazywal rozdzial obu instytucji, ktory byl narzedziem ograniczania wplywow Kosciola. Stad uraz do tego pojecia. Dzis mowi sie raczej o wzajemnej autonomii Kosciola i panstwa i o wspolpracy, ktora jest bardzo potrzebna. Istnieja cale obszary zycia publicznego, ktore sa przedmiotem zainteresowania wladzy swieckiej i koscielnej. Jezeli ta autonomia zostaje naruszona, to odbywa sie to ze szkoda dla samego Kosciola. - "Tygodnik Powszechny" wszedl niedawno w spolke z trzema wydawnictwami francuskimi. Czy wplynie to w jakis sposob na charakter pisma? - Nie. Ostatnimi czasy "Tygodnik" nie byl w najlepszej sytuacji finansowej i dlatego szukalismy pomocy na zewnatrz. Grupy prasowe zachodnie sa zainteresowane rynkiem prasowym w Polsce. Jest im to potrzebne ze wzgledow prestizowych chyba. "Tygodnik Powszechny" istnial przez pol wieku pod komunistyczna cenzura i zachowal swoja tozsamosc. Jest za to znany i szanowany w kolach katolickich na swiecie. Udalo nam sie zawrzec joint venture z trzema katolickimi grupami prasowymi. Umowa daje nam zastrzyk kapitalu, bardzo dla nas cenny. Francuzi nie licza na zadne dochody finansowe, przynajmniej w pierwszych kilku latach. Moze potem, gdybysmy sie stali potentatem finansowym... Jest jednak zastrzezone, ze oni nie maja zadnego wplywu na charakter pisma czy obsade personalna. Rozmawiala Dominika Jazwiecka ________________________________________________________________________ ["Wprost", 18.07.1993; wpisal J.K_uk] Eryk Mistewicz REQUIEM DLA SLASKA ================== W ciagu najblizszych 20 lat Slask straci 30 proc. potencjalu gospodarczego, wyemigruje stad co czwarty mieszkaniec, a kod genetyczny dzieci tych osob, ktore jednak pozostana, poddany zostanie presji zdegradowanego srodowiska. - `Slask to nie tylko kleska ekologiczna, to takze kleska ekologow' - zauwazyla prof. Alicja Breymeyer podczas wyjazdowego posiedzenia Rady Ekologicznej przy Prezydencie RP w Katowicach. `Pomyslow na Slask' bylo juz bowiem kilkadziesiat. Najnowszy, wypracowany przez przedstawicieli 30 slaskich instytucji i `lobby ekologiczne' skupione przy Belwederze, zaklada `kompleksowa restrukturyzacje regionu - spoleczna, ekonomiczna i ekologiczna - majaca na celu rozwoj tego regionu' - uwaza prof. Franciszek Piontek. Proponowane `spojrzenie perspektywiczne' ma szanse zastapic dotychczasowe dorazne dzialania. Jerzy Smialek, prezydent Katowic, szuka dzis gwaltownie 3 bln zl na ochrone centrum miasta przed zalaniem przez wody rzeki Rawy. Skutkiem wydobywania wegla `na zawal' jest dzis obnizenie sie terenu pod centrum Katowic srednio o 94 cm. Z tego wzgledu wody Rawy zalewaja piwnice budynkow. Przed takimi skutkami rabunkowej eksploatacji zloz ostrzegano juz przed kilkunastu laty - brak przezornosci daje sie teraz we znaki. Dotychczasowe plany budowy autostrad i drog szybkiego ruchu przewidywaly doprowadzenie tras drogowych do centrum wojewodztwa od wschodu i zachodu juz przed 2000 r., podczas gdy regulacje ruchu w samej aglomeracji wciaz odsuwa sie na pozniej. Budowa Drogowej Trasy Srednicowej Katowice - Gliwice o odpowiedniej przepustowosci, przebudowa ukladu drogowego, dokonczenie kilkudziesieciu kilometrow `drog-lacznikow' moze dzis ograniczyc zanieczyszczenie powietrza w miastach aglomeracji nawet o jedna czwarta. Myslenia perspektywicznego zabraklo takze w gospodarowaniu odpadami, ktorych zgromadzono w Katowickiem ponad 2 mld. ton. Eksperci Banku Swiatowego twierdza, ze nie ma drugiego miejsca na swiecie, gdzie w gesto zaludnionej aglomeracji na kazdym km kw. zgromadzono 300 000 ton odpadow, a wciaz powstaja nowe haldy. Co trzecie sposrod tysiaca skladowisk nie ma wlasciciela, a tylko dwa obiekty spelniaja wymogi bezpieczenstwa ekologicznego. Tymczasem wciaz brak ustawy o odpadach - za biernosc resortu ochrony srodowiska i parlamentu trzeba bedzie zaplacic co najmniej 2.7 bln zl. Tyle bowiem, wedlug fachowcow, bedzie musialo kosztowac rozwiazanie problemu gornoslaskich odpadow - z wiazaniem slonych wod popiolami elektrocieplowni, budowa nowoczesnych kompostowni, lokowaniem czesci odpadow pogorniczych w wyrobiskach oraz modernizacja instalacji technicznego unieszkodliwiania odpadow. Dwa razy wiecej, bo az 6 bln zl, nalezaloby wydac, aby w ciagu 10 lat uzyskac odczuwalna poprawe stanu powietrza w miastach aglomeracji gornoslaskiej. Redukcja zanieczyszczen powietrza produktami spalania wegla w miastach az o polowe bylaby mozliwa po dopuszczeniu kapitalu amerykanskiego od ponad dwoch lat bezskutecznie zabiegajacego o przyzwolenie gminy Katowice na usuniecie metanu z gornoslaskiego wegla, modernizacje systemu ogrzewania mieszkan oraz zastapienie w osiedlowych kotlowniach mialu weglowego o wiele lepiej spalajacymi sie brykietami. Wzbogacanie i odsiarczanie wegla podniesie rowniez efektywnosc ekonomiczna kopaln, a naklady poniesione na budowe instalacji wytwarzajacej bezdymne paliwa powinny sie zwrocic juz po siedmiu latach. - `Po dlugim okresie debaty nad Gornym Slaskiem okreslono dzis koszty restrukturyzacji regionu' - mowi prof. Maria Guminska, przewodniczaca Polskiego Klubu Ekologicznego, wiceprzewodniczaca Rady. - `Rowniez od tego zaczynano w Zaglebiu Ruhry i Nord-Pas-de-Calais. Podobnie jak tam, rowniez na Slasku laczne potraktowanie gospodarki wodno-sciekowej i zastosowanie w praktyce sprawdzonej w innych krajach zasady ``zanieczyszczajacy placi'' umozliwi finansowanie nowych oczyszczalni sciekow i kompleksowe rozwiazywanie problemu'. Koszty proponowanej przez Rade Ekologiczna przy Prezydencie RP restrukturyzacji Regionu wyniosa 30 bln zl - ok. 5 bln zl rocznie do 2000 r. Nie jest to koncert poboznych zyczen: juz dzis wplywy z zakladow przemyslowych regionu na fundusze ekologiczne to polowa nakladow uznanych za niezbedne, zas Amerykanie sugeruja, aby srodki uzyskane z ekokonwersji polskiego zadluzenia skierowac wlasnie na Gorny Slask. - `Nie mozemy jednak liczyc na wielki, tylko nam poswiecony, program europejski, czy swiatowy' - twierdzi prof. Stefan Kozlowski, przewodniczacy Rady Ekologicznej. - `Ze swoimi problemami musimy najpierw poradzic sobie sami'. Tymczasem Ministerstwo Finansow wystepuje przeciwko wprowadzeniu proekologicznych mechanizmow ekonomicznych, Ministerstwo Przemyslu opowiada sie przeciwko naliczaniu realnych kar i oplat za korzystanie z srodowiska, a parlament nie byl w stanie wprowadzic mechanizmow prawnych promujacych ekologie. Po wyborach okazac sie znow moze, ze resort ochrony srodowiska przypadnie - na otarcie lez - ktorejs z partii chlopskich, a upolitycznienie ministerstwa znow pojdzie w parze z ignorancja kolejnego ministra. Kto wiec, jesli nie rzad i parlament - przy slabosci ruchow, partii i organizacji ekologicznych - moze rozwiazac ten problem? Eryk Mistewicz ----------------------------------------------------------------------- [Trzy grosze Prezesa Samodzielnej Komisji Ekologicznej przy Redaktorze Naczelnym "Spojrzen". Problem ten jest mi osobiscie bliski, sam mieszkalem na Slasku, mieszkaja tam nadal moi rodzice i tesciowie, dobrze znam smrod Katowic czy Chorzowa i co jakis czas ogladam postepy w spekaniu budynku, w ktorym mieszkaja moi rodzice. A wakacje spedzam czesto na wsi, gdzie dla odmiany na skutek dzialan gorniczych nie ma juz wody w potokach. I bardzo mi sie nie podoba, ze jedna z najdramatyczniejszych katastrof ekologicznych u nas rozmydla sie w gadaninie o `kompleksowej restrukturyzacji', a ministrem (juz zdjetym) do spraw ochrony srodowiska mianowano kiedys niejakiego Hortmanowicza (o ile nie pomylilem nazwiska), ktory wslawil sie tym, ze kazal wystrzelac polskie losie, ktore ponoc mu przeszkadzaly. Partie polityczne sa beznadziejne, parlament tez. Jaka wiec rada? Oczywiscie, powolac Rade. Koniecznie przy prezydencie, ktory w duzym powazaniu zawsze mial Slask... Gdy w Katowicach mialo sie odbyc wielkie zebranie Rady, w Instytucie Ekologii Terenow Przemyslowych, gdzie mam znajomych, do ostatniej chwili czekano na Walese i nawet trawnik wyremontowano. A potem sie okazalo, ze nigdy nie mial zamiaru przyjezdzac, bo w tym samym dniu mial inna Rade, o czym kancelaria wiedziala od wielu tygodni. Czyli dalej bedzie sie glownie gadac, a ludzi tylko denerwuja bajeczki o dobrodusznym kapitale amerykanskim, ktory jedynie na skutek polskiej biurokracji nie jest uruchamiany. Drobny pozytek z tego gadania jednak jest widoczny, uzyskano pewne fundusze na poprawe stanu zbiornika w Goczalkowicach, glownego zrodla wody pitnej w regionie. Goczalkowice umieraja, na skutek przenawozenia, zbiornik zarasta glonami, te glony zamieraja, opadaja na dno, gnija i wytwarza sie martwa, beztlenowa warstwa denna. Fundusze sa, tylko nikt nie wie, jak je wykorzystac... Co prawda sciaga sie teraz ostro kary ekologiczne od zakladow pracy. Coz z tego, gdy pieniadze z tych kar gina gdzies w budzecie, a zanieczyszczen od tych kar nie ubywa. A dzialacze mowia o `ekokonwersjach' itp. przyjemnosciach ekonomicznych. Watpliwa wydaje sie byc nadzieja, ze zanieczyszczenie powietrza aglomeracji spadnie, gdy wybuduje sie trasy przelotowe Katowice - Gliwice. Otoz sporo ciezkiego transportu drogowego w Polsce, np. z Niemiec, na skutek problemow komunikacyjnych omija teraz ten region. Gdy pobuduje sie autostrady, a *musi sie* je pobudowac, ruch znacznie wzrosnie. Co moga zrobic osoby zaangazowane? Nie wiem. Wiem natomiast, ze w zadnym wypadku nie powinny wiazac sie z partiami ekologicznymi, ktore zajmuja sie powazniejszymi problemami, np. walka z zakladaniem restauracji McDonald's, zielonym swiatlem dla akupunktury i innych metod tzw. medycyny naturalnej, oraz nieustepliwym stanowiskiem w sprawie energetyki jadrowej (ktorej u nas, jak wiadomo, jest po prostu zatrzesienie). J. K_uk] _______________________________________________________________________ [Nowa Res Publica, listopad 1992 - podal Zbyszek Pasek] Zuzanna Ziomecka BLISKO MARSA ============ Zuzanna Ziomecka, autorka tych listow, wyjechala z Polski majac piec i pol roku. Przez dziesiec lat chodzila do szkoly amerykanskiej. Najpierw do katolickiej podstawowki Sacred Heart, pozniej do liceum, Divine Child High School w Dearborn, stan Michigan. Od miesiaca, po raz pierwszy w zyciu, jest uczennica w polskiej szkole, gdzie (rowniez po raz pierwszy) uczy sie pisac i czytac po polsku. 10 wrzesnia 1992 Droga Maureen, Czy pamietasz nasza niedawna rozmowe, o tym, jak to by bylo, gdybysmy pojechaly na Marsa i zobaczyly inne formy zycia? Wiec kochanie, sadze, ze znalazlam sie blizej Marsa niz kiedykolwiek. Pozdrawiam cie z Europy Srodkowej. Jestem w Polsce juz przez 4 miesiace i nadal nie przeszedl mi ten `szok kulturowy', o ktorym tak duzo mowila profesorka od hiszpanskiego przed wyjazdem do Meksyku na wiosenne wakacje. Na poczatku bylam pewna, ze zanieczyszczone powietrze uszkodzilo mi tutaj szkla kontaktowe, poniewaz twarze dziewczyn wydawaly sie niewyrazne. Ale kontakty nie mialy z tym nic wspolnego. Okazalo, ze zmylil mnie brak rozowych ust, podkreslonych oczu i przypudrowanych policzkow. Wyglada na to, ze dziewczyny tutaj maluja sie tylko przy specjalnych okazjach. Chociaz wydawalo mi sie to dziwne, musze przyznac, ze teraz mi sie to podoba, poniewaz dziewczyny wygladaja bardziej na swoj wiek i w sumie ladniej. Doszlam do wniosku, ze kiedy myslimy o urodzie dziewczyn w Stanach, oceniamy przede wszystkim jakosc kosmetykow, nie urode. Jednakze, kiedy polskie twarze usmiechaja sie, nawet dobry makijaz nie jest w stanie ukryc defektow w uzebieniu. Dopiero teraz otwiera sie tutaj dobre gabinety dentystyczne. W ciagu ostatnich kilku miesiecy widzialam tutaj wiecej ukruszonych, zoltych, sztukowanych czarnymi koronami zebow niz w ciagu dziesieciu lat w Ameryce. Ale to niewiele szkodzi, poniewaz ludzie tu i tak malo sie usmiechaja. A teraz temat, ktory na pewno Cie najbardziej interesuje: chlopaki. No wiec Mo, ciesz sie, dlugie wlosy, ktore zawsze nam sie tak podobaly u amerykanskich chlopakow, wygladaja tak samo dobrze na polskich - i wszyscy je tu nosza! Widzisz zlotko, dlugie piora sa tutaj tak popularne, ze ile razy czlowiek natknie sie na meskiego osobnika z wlosami krotszymi od brody, tyle razy ma sie ochote oglosic swieto narodowe. Ja jednakze nie narzekam. Obok dlugiego owlosienia tutejszych chlopcow cechuje rzadka cecha: kurtuazja. Kiedy sa przedstawiani, podaja albo caluja cie w reke. Czy widzialas kiedys, zeby chlopcy w naszej szkole w Dearborn robili kiedys cos takiego? Mowy nie ma. Wciskaja rece w kieszenie i obcinaja cie od stop do glow, albo udaja tak znudzonych, ze ziewajac mowia `czesc'. Tutaj przed dziewczyna chlopcy nawet otwieraja drzwi i podsuwaja krzesla. Jesli chodzi o zycie towarzyskie polskich nastolatkow, to powiedzialalbym, ze maja duzo wiecej wolnosci niz amerykanska mlodziez. Czy pamietasz, ile musialysmy przekonywac rodzicow, zeby wyjatkowo zostac do dwunastej na zabawie szkolnej? Tutaj mlodziez w naszym wieku wraca do domu wczesnym rankiem i rodzice wcale nie panikuja! Co wiecej, nie zawsze wracaja trzezwi. W praktyce kazdy moze tu kupic alkohol, bez wzgledu na wiek. To mnie dopiero zszokowalo. W Michigan przeciez nie ma takich mozliwosci. Ale to nie koniec! Polska mlodziez nie tylko pije, nie wspomne juz o przeklinaniu; wiekszosc z nich rowniez pali. Nie przypominasz sobie nikogo z naszego towarzystwa z papierosem, prawda? Kiedy moja Mama dowiedziala sie, ze w liceum z wykladowym angielskim, gdzie mnie zapisala, jest oficjalna palarnia dla uczniow, natychmiast przeniosla mnie do innej szkoly. Zauwazylam, ze ogolnie polska mlodziez skupia sie w dwoch ekstremalnych grupach: w jednej, gdzie siedza nad ksiazkami, i w drugiej, gdzie siedza nad kieliszkiem. Tych, ktorzy sa posrodku, trudno znalezc. Ale to, co jest dla mnie najtrudniejsze, to brak ciebie, osoby, z ktora moglabym o tym porozmawiac. Na razie listy musza mi wystarczyc. W nastepnym opisze ci moja nowa polska szkole. Pozdrow wszystkich! Caluje, Zuzanna Ziomecka * * * * * 12 wrzesnia 1992 Droga Maureen, Jak obiecalam, pisze ponownie, ale tym razem na temat: `wszystko co nalezy wiedziec o polskich szkolach, a w szczegolnosci o mojej'. Rok szkolny zaczal sie 1 wrzesnia i zakonczy sie dopiero 25 czerwca. Trudno powiedziec, czy nasze wakacje od 10 czerwca do 24 sierpnia sa lepsze, ale mam wrazenie, ze sprowadzaja sie do tego samego. Pierwszego dnia kazda uczennica w kraju ubrana w ciemna spodnice (lub wizytowe spodnie) i biala bluzke maszeruje do szkoly. Taki stroj nosi sie jednak wyjatkowo. Bardziej mi to odpowiada niz chodzenie na codzien, jak u nas, w nietwarzowych mundurkach. Ten dzien sklada sie z oficjalnych przemowien dyrekcji i przedstawienia planu lekcji. Zaraz potem wszyscy sa wolni. Nie da sie tego porownac z rozpoczeciem szkoly w Divine Child w Dearborn, gdzie od pierwszego dnia odbywaja sie lekcje wedlug planu, ktory dostalismy przed wakacjami, a potem zdjecia do szkolnej ksiegi i legitymacji. Po przemowieniach w polskiej szkole idzie sie z przyjaciolmi (z tej samej lub innej szkoly) do kawiarni albo do najbardziej prestizowego miejsca w Warszawie: McDonald's. Ta czesc w sumie nie rozni sie tak bardzo od naszych wiekopomnych tradycji. Juz pod koniec tego pierwszego dnia zauwazylam, ze Amerykanie i Polacy maja odmienny stosunek do szkoly. Tutejsi nauczyciele, na przyklad, nie uganiaja sie za toba, jesli slabo poszedl ci test lub gdy czegos nie rozumiesz. W polskich szkolach to ty masz obowiazek wycisnac, ile sie da, z nauczycieli. W amerykanskich nauczyciel wychodzi ze skory, zeby wycisnac, ile sie da, z uczniow. Nie uwierzysz, ale juz nastepnego dnia cala szkola, czyli 150 osob, pojechala na 3-dniowa wycieczke nad Zalew Zegrzynski. Z tego co slyszalam, jest to nietypowe, nawet jak na tutejsze stosunki. Nie mowiac juz o zwyczajach w Divine Child, gdzie zadna z wycieczek nie trwala wiecej niz 10 godzin, oczywiscie z wyjatkiem wyjazdow podczas ferii. `We're not in Kansas anymore, Toto'. Nad Zalewem mielismy godzinne spotkania, na ktorych omawialismy plan zajec poszczegolnych klas. Poza tym bylismy wolni; dobra okazja do paru nastepnych obserwacji, dotyczacych na przyklad wagarow. Wyglada na to, ze chodzenie do lekarza z wymyslona lub przesadzona choroba po tygodniowe zwolnienie ze szkoly jest w Polsce masowym zjawiskiem. Ci, ktorzy nie maja szczescia byc uznanymi za chorych, po prostu nie zjawiaja sie przez pare dni w szkole, co nikogo nie dziwi. Za takie samowolne wakacje szkola nie karze, tyle tylko, ze na cenzurce wpisane sa potem nie usprawiedliwione godziny. U nas, jak pamietasz, dyscyplina byla tak ostra, ze strach bylo sie spoznic. Natomiast jesli sie bylo chorym, a rodzice nie zdazyli zawiadomic szkoly przed pierwszym dzwonkiem, to dyrekcja sama telefonowala do domu. Tam po prostu nie oplacalo sie opuszczac szkoly. Po jednym dniu zbieralo sie tyle zaleglosci, ze lepiej bylo nalykac sie aspiryny, niz zostawac w lozku. Wyobraz sobie, ze tutaj jest nawet oficjalny Dzien Wagarowicza, kiedy w Warszawie wszyscy ida na Starowke pogapic sie na skinow bijacych sie z metalami. Wiec tak naprawde szkola ruszyla po tygodniu, w nastepny poniedzialek. Czy pamietasz, kochanie, jak mialysmy 3 minuty na przedarcie sie do nastepnej sali przez tlum uczniow pedzacych po korytarzu? Pamietasz oburzona mine nauczyciela jezeli ktos z nas spoznil sie kilka sekund na lekcje? A czy pamietasz przychodzenie do szkoly na 6.00 rano, zeby za spoznialstwo przepisywac regulamin szkoly? Tutaj, skarbie, nie musze sie o takie rzeczy martwic. W mojej nowej szkole wszystkie lekcje odbywaja sie w tej samej sali. Miedzy lekcjami sa co najmniej dziesieciominutowe przerwy. To wszystko jednak nie zastepuje mi naszej 45-minutowej przerwy na lunch, podczas ktorej toczylo sie zycie towarzyskie. Teraz moge sie jedynie pocieszac szybkim polykaniem kanapek na krotkich przerwach (lub na niektorych lekcjach). Nauczyciele tutejsi sa tak samo wymagajacy jak nasi. Problem tylko w tym, ze nie zawsze jestem pewna, czego ode mnie oczekuja. Podobnie jak ty, nie mialam dotad chemii ani fizyki w szkole. Wyladowalam tytaj w 11 klasie, czyli nie tracac roku, i ni stad, ni zowad mam w programie trzeci rok chemii i piaty fizyki. O matematyce nawet nie wspomne: to, co pisza na tablicy, wyglada dla mnie jak zbior hieroglifow. Na dodatek geografia jest tutaj oddzielnym przedmiotem! Skonczyla sie `zgadywanka' z mapa podczas pierwszych 5 minut lekcji historii. Musze jednak przyznac, ze i tak ominely mnie dwie tortury. A mianowicie tak zwane P.O. - przysposobienie obronne - i rosyjski. Teraz, kiedy juz wiesz, co tu w szkolach jest, napisze ci, czego nie ma. Nie ma: szkolnej druzyny sportowej ani cheerleaders. Nie ma klubu narciarskiego ani szkolnego teatru. Nie ma klubu filmowego ani ekologicznego, nie ma klubow lingwistycznych, nie ma klubu bilardowego. To wszystko, oczywiscie, mozna w Warszawie znalezc, ale nie w mojej szkole. Inna rzecza, ktorej tu nie ma, to codzienne lekcje z tego samego przedmiotu. Dotychczas szlam do szkoly na 8.00 i wracalam codziennie po 3.00. Teraz w niektore dni mam lekcje do 1.00, a w inne do 3.00. Tak przywyklam do codziennej nauki w szkole przez 6 i pol godziny, ze w ciagu pierwszych dni w polskiej szkole przystosowanie sie do rozkladu sprawialo mi wiecej trudnosci niz sama nauka. Jakos sie juz pozbieralam po Wielkim Rozstaniu, ale mimo wszystko nie moge sie powstrzymac od zerkania na plan lekcji, ktore mialabym w Divine Child. Zazdroszcze ci tej naszej wymarzonej "psychologii" oraz `religii i filozofii'. Nie przestaje tesknic za Ameryka, za Toba i nasza szkola. Sciskam Cie, kochajaca Zuzanna Ziomecka PS. Napisalabym wiecej, ale wisi nade mna esej o pogladach Cypriana Norwida na sztuke. Nie przejmuj sie, ja tez o nim nic nie slyszalam jeszcze kilka tygodni temu. ________________________________________________________________________ LIST DO REDAKCJI ================ Stanislaw Dubiski MOJE TRZY GROSZE, CZYLI KTO POWINIEN UCZYC SIE ROSYJSKIEGO: POLACY, CZY TAKSOWKARZE W FILADELFII? Pierwsze wrazenia po przyjezdzie dokads, `na goraco', sa przewaznie ciekawe, oryginalne, choc nie zawsze trafne. Wrazenia p. Joli Stouten po przyjezdzie do Stanow nie sa wyjatkiem od powyzszej reguly. Najbardziej zdziwila mnie reakcja Autorki na przyjazne zagajenie rozmowy przez taksowkarza: `Skad Pani jest?', ktore p. Stouten odczula jako `niestosowne'. Co w tym niestosownego? Jak mozna w inny, bardziej stosowny sposob, rozpoczac rozmowe z nieznajomym? Amerykanscy taksowkarze, to specjalna kategoria, a raczej dwie kategorie ludzi. Pierwsza z nich nie odzywa sie do pasazera w ogole, poniewaz zna tylko jeden jezyk. Moze to byc hinduski, francuski patois (Haiti), hiszpanski (Kuba, Meksyk, Porto Rico), lub inny, ale nie angielski. Druga kategoria, to rodowici Amerykanie, czasami calkiem inteligentni, czesto studenci, ktorzy rozmowa z pasazerami staraja umilic sobie monotonnosc swojego zawodu. To, ze nie ucza sie jezykow obcych, nie dowodzi, ze maja ograniczone horyzonty intelektualne. Podobno kiedys w Nowym Jorku jezdzil taksowkarz, ktory nie opuscil ani jednego przedstawienia, w ktorym spiewal Enrico Caruso. To mi dopiero hobby! Sto razy wolalbym to od nauki na przyklad norweskiego czy polskiego. Bo po jakiego diabla taksowkarz w Filadelfii ma sie uczyc obcych jezykow? Tylko jako hobby. A jak juz wybierac hobby, to jakies przyjemne i interesujace! Jednoczesnie z propagowaniem nauki jezykow obcych wsrod filadelfijskich taksowkarzy, pani Stouten okresla jezyk rosyjski, jako bezuzyteczny dla Polakow. Pozostawiam to bez komentarza, bo czyz jezyk, ktorym mowi tak wiele ludzi, w dodatku naszych bliskich sasiadow, moze byc dla Polakow bezuzyteczny? Fakt, ze rosyjski to jezyk, ktorym Bierut poslugiwal sie w rozmowie ze Stalinem, nie moze rzutowac na jego uzytecznosc. Wreszcie musze rozczarowac p. Stouten: komplementu taksowkarza o swietnej znajomosci angielskiego nie mozna brac powaznie. Jest to typowe powiedzonko, ktore nastepuje po pytaniu `skad jestes?' Nastepuje regularnie, o ile nowo przybyly potrafi wydukac po angielsku chocby tylko kilka slow. W zwiazku z tym nie moge sie oprzec pokusie zacytowania pewnej historyjki. Otoz znajoma, bedac u fryzjerki, nawiazala rozmowe - oczywiscie `skad jestes?'. Fryzjerka okazala sie byc Jugoslawianka (to bylo jeszcze za Tity), znajoma - Szkotka. Szkotka, zgodnie z regula, pochwalila Jugoslawianke za jej dobra znajomosc angielskiego, na co ta: `ale ty to *dopiero* dobrze mowisz po angielsku!' Czego i pani Joli zyczy Stanislaw Dubiski ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) stale wspolpracuje: cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 87____________________________