______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 3.09.1993          ISSN 1067-4020             nr 85
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

           Tadeusz K. Gierymski - Ksiazka i karabin (cz. II)
                  Jacek Walicki - Witrazyk o Wiktorowkach
             Zbigniew J. Tyrlik - Wiersze
                   Jola Stouten - Ameryka w europejskich oczach
               Adach Smiarowski - Cierpienia dzialacza

_______________________________________________________________________

[Od red. zamieszczamy dzis II czesc mini-antologii "Ksiazka i
karabin". Czesc pierwsza ukazala sie w nr 83 w rocznice Powstania
Warszawskiego. Dzis wspominani sa poeci, ktorzy w Powstaniu nie
walczyli, gdyz albo nie bylo ich juz wsrod zywych, albo siedzieli w
obozach. Zreszta duza czesc numeru poswiecona jest poezji. Konczy go za
to wspomnienie z mniej dalekiej przeszlosci, bo lat 70-tych. Dlugie
wprawdzie, ale mamy nadzieje, ze w czytaniu sie obroni rownie
skutecznie jak Autor przed skrotami :-) J.K-ek]

_______________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 


                       KSIAZKA I KARABIN
                       =================
 
                          Czesc II

V. Bojarski.

Waclaw Bojarski, warszawianin, po maturze konspiracyjnej jako
dziewietnastolatek zaczal w r. 1940 polonistyke na tajnym Uniwersytecie
Warszawskim. Tam spotkal sie z Andrzejem Trzebinskim i Tadeuszem
Borowskim. Byl jednym z zalozycieli, a od lutego 1942, po aresztowaniu
Bronislawa Onufrego Kopczynskiego, drugim redaktorem "Sztuki i
Narodu', konspiracyjnego pisma zwiazanego z przedwojenna ONR-Falanga.
Zaczelo ono wychodzic w kwietniu 1942 r. i utrzymalo sie do lipca 1944.

Bylo to jedno z najwazniejszych pism literackich podziemia, ktoremu
patronowala prawicowa Konfederacja Narodu. Wokol pisma skupiala sie
czesc utalentowanej warszawskiej mlodziezy. Jego redaktorzy, Bronislaw
Kopczynski, Bojarski, Andrzej Trzebinski i Tadeusz Gajcy padli w walce
z okupantem.

Bojarski uparl sie, by upamietnic czterechsetlecie smierci Kopernika i
namowil Gajcego i Stroinskiego na skladanie wienca z napisem
`Geniuszowi Slowianszczyzny - Rodacy' na szarfie pod pomnikiem o swicie
25 maja 1943 r. Bojarski zalatwil sobie `kontakt na Londyn' dokad
fotografie z akcji mialy byc wyslane. `Mial to byc udokumentowany,
widomy znak nastrojow spoleczenstwa polskiego, wbrew okupacyjnej
przemocy protestujacego przeciw niemieckim klamstwom', dla uzytku prasy
zagranicznej, pisze Natalia Bojarska. Bojarski przyrzekl jej
poprzedniego wieczoru, ze nie wezma pozyczonej `siodemki', bo to
mizerna bron, nie wystarczy na obstawe, a w razie wpadki obciazy
smiertelnie. Gajcy nie zgodzil sie na akcje `z golymi rekami', wzial
pukawke, nastapila niepotrzebna strzelanina, gdy z cieni palacu
Staszica wylonil sie granatowy policjant, by ich ostrzec, i cala trojka
rzucila sie razem do ucieczki ulica Kopernika, mimo ze mieli
rozprysnac sie na rozne strony. Gajcy pozbyl sie nieszczesnego
pistoletu i umknal, odwracajac od siebie uwage patrolu niemieckiego
okrzykiem `Dort Banditen!'. Stroinskiego znalezli w ubikacji domu na
Kopernika. Poszedl na Szucha, a potem na Pawiak, skad go w koncu
wydobyl ojciec. Zatrzymany Bojarski dostal smiertelna kule. Zandarm po
sprawdzeniu jego Kennkarty, powoli, na zimno, strzelil mu w brzuch.
Ciezko ranny i pobity, operowany byl w szpitalu Dzieciatka Jezus przy
Koszykowej. Nastepnego dnia zawarl slub z Natalia Marczak. (Wspomne, ze
lekarze i siostry Dzieciatka Jezus i "Omegi" w Alejach Jerozolimskich
ratowali zolnierzy podziemia nie z musu, ale z konspiracyjnych
powiazan, ryzykujac zycie. Leczyli dobrze - mnie celowo tak umiejetnie
zalatali, ze do dzis zaden lekarz, wojskowy czy cywilny, nie rozpoznal
postrzalu z blizny - dopiero rentgen zdradza tajemnice.) U Bojarskiego
zakazenie przyranne poszarpanej watroby spowodowalo zapalenie oplucnej;
zmarl 5 czerwca 1943 r. Akcja byla zle przemyslana, zle rozpoznana, zle
wykonana.

Bojarski uzywal wielu pseudonimow, m.in."Czarnota", "Jan Marzec",
"Wojciech Wierzejski" i "Marek Zaleski", piszac recenzje, liryki proza,
opowiadania groteskowe i piosenki zolnierskie, m.in. "Natalio, o
Natalio". Bardzo energicznie organizowal wieczory literackie i
spotkania mlodziezy. Byl pod wyraznym wplywem Konstantego Ildefonsa
Galczynskiego.


	Modlitwa o koniec wojny

	Apokalipso siedmiokrotna
	mechanizmie spraw ostatecznych,
	abrakadabro krwawych glodna 
	rzeczy!
	Lub Ty, co je zastepujesz po trochu -
	jakis stary, bardzo stary Panie!
	Spraw, niech wreszcie wyteskniony pokoj
	nastanie!
	Wytrac juz wreszcie, dobry Boze,
	komukolwiek z rak mordercze noze!

	Coz to dla Ciebie?
	W rece piorunowe klasniesz,
	okrecisz sie trzy razy w obloku,
	no i juz
	wlasnie
	pokoj.

	A w tym pokoju daj nam, dobry Panie,
	obrazek z bohaterem na scianie,
	i choragiewki kolorowe,
	i radiowa mowe,
	i piwo po obiedzie,
	i na sniadanie mleczko.
	A pod oknem w tym pokoju orzechowe biureczko,
	w nim szufladke,
	gdzie by lezal "Kapital" Marksa i czysty kolnierzyk.
	Daj nam, Panie, sanacyjna posadke
	i kolorowych na paradzie zolnierzy.
	Jesli to nie za wiele -
	zeslij na nasze glowy zmeczone,
	jak deszcz niebieskich roz:
	swiete, nieruchome niedziele,
	noce dlugie - dni krotkie
	i gazety co rano cieplutkie,
	gdzie by nowi
	wieszcze narodowi
	zrozumiale pisali poematy 
	na patriotyczne tematy,
	gdzie by wyraziciele woli spoleczenstwa,
	pietnowali czyjekolwiek bezecenstwa,
	lub zadali niezasmiecania ulic,
	lub orderu
	dla cechu elektrotechnikow-monterow.

	I jeszcze tylko podaruj nam, Panie,
	w dlugie zimowe wieczory
	wycinki z gazet skrzetnie poskladane
	i wspominanie - wspominanie -
	i szloch serdeczny w noce niedospane,
	i sen lekki.

	A nad ranem:
	swieze, pocerowane
	skarpetki.


VI. Trzebinski


Andrzej Trzebinski, urodzony w Radogoszczy 27 stycznia 1922 r., uczyl
sie w gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie, gdzie zlozyl
konspiracyjna mature w r. 1940. Studiowal slawistyke i filologie polska
na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Poeta, prozaik, krytyk,
publicysta, byl bardzo aktywny w organizowaniu konspiracyjnego zycia
literackiego. Tworzyl erotyki, fraszki i piosenki, groteski; nie
skonczyl swej powiesci. Od maja do listopada r. 1943 byl naczelnym
redaktorem "Sztuki i Narodu", a wczesniej jeszcze zwiazal sie z
Konfederacja Narodu. Byl pod silnym wplywem mysli Stanislawa
Brzozowskiego i `rzecznikiem swiadomego ksztaltowania przez
spoleczenstwo wlasnej historii, pelnego zaangazowania sie i
odpowiedzialnosci moralnej'. Pisal pod pseudonimami "Stanislaw Lomien"
i "Pawel Pozny"; byl kolega Baczynskiego, Gajcego, Stroinskiego i
Bojarskiego; z ostatnim mial silny, przyjacielski zwiazek. Zakladal
wyzszosc dramatu nad liryka, bo w dramacie mozna wyrazic tworczosc
aktywna, podczas gdy liryka odzwierciedla postawe kontemplacyjna.
Zagalopowywal sie jako krytyk, jego sady byly czesto pochopne. Gdy
wiersze Baczynskiego: "Bohater", "Psalm o lasce" i "O miasto, miasto -
Jeruzalem zalu" wyroznione byly opublikowaniem w konspiracyjnie wydanej
w r. 1942 antologii "Piesn niepodlegla", ulozonej i zaopatrzonej
przypisami przez ks. J. Robaka, czyli przez Milosza, Andrzejewskiego i
Zagorskiego, Trzebinski bardzo krytycznie wyrazal sie o calym zbiorze,
a specjalnie surowo o wierszach Baczynskiego, robiac mu zla opinie w
mlodym spoleczenstwie literackim. Spotykal Bojarskiego co popoludnia
pod kolumna Zygmunta, gdzie siedzac na jej cokole omawiali ksiazki,
wyklady, poezje, projektowali manifest literacki pokolenia. Tak pisal w
swym pamietniku po smierci Bojarskiego:

	Pochlonie nas historia. Mlodych, dwudziestoletnich 
	chlopcow. Nie bedziemy Mochnackimi, Mickiewiczami, 
	Norwidami swojej epoki. Moglibysmy byc Rimbaudami. 
	Ale odrzucilismy to, bo szlismy gdzie indziej. 
	Rozumielismy siebie dobrze, bardzo dobrze. Myslales o 
	sobie jako o postaci historycznej. Ja takze. Nie bylismy 
	specjalnie do historii upozowani, nie, przeciez nasz gest 
	mial powstac naturalnie, prosto, jak cien naszego dzialania.

Denuncjacja i areszt skonczyly sie rozstrzelaniem
dwudziestojednoletniego poety z innymi zakladnikami w publicznej
egzekucji 12 listopada 1943 r. na Nowym Swiecie 49.


	             Sandomierz

	niebo chabrami rozkwitlo w kasztanow galeziach
	nad wisla, wisla rudo-zlota
	zwijajaca sie miekko jak lok...
	pala sie jak swiece szyby i dachy na wiezach
	o zachodzie
	purpura broczacym niby Chrystusa krok...

	na horyzoncie po gorach lasow czerni sie mech...
	a tu blisko - bliziutko tuz
	nad plotem ferment lisci burzy sie
	najwczesniejsza z wszystkich swiata burz...

	nie patrz na mnie tak smutno, ze jestem poeta,
	odgarnij z oczu, spod rzes lisc cienia,
	pocaluje cie milczac i wiesz, ze odejde
	bez pamieci twej milosci imienia -

	nie patrz na mnie tak smutno - dlaczego oczy twe wierza
	dlaczego usta tak bola i trzeba je ustami utulic...

	w sandomierzu,
	miescie ogrodow, plotow, niemilych drzew,
	tyle naiwnego zachwytu - ciszy, i w sercu - bolu.

	                
VII. Borowski


Tadeusz Borowski urodzil sie 12 listopada, 1922 r. w Zytomierzu, w
biednej robotniczej rodzinie. Ojciez zostal zeslany do Karelii za
przynaleznosc do POW, a matka nad Jenisej. Tadeusza i jego brata
Juliusza repatriowal do Polski PCK, gdzie juz oczekiwal ich ojciec,
wymieniony przez wladze polskie za komunistow. Matka tez wrocila. Bieda
panowala w domu i Borowski z musu mieszkal w internacie u oo.
Franciszkanow. Mature zdawal na tajnych kompletach, studiowal
polonistyke na tajnym Uniwersytecie Warszawskim, pracujac jednoczesnie
jako magazynier na Pradze. Z kata, gdzie pochlanial ksiazki, ukazywal
sie z niechetnie, wyraznie wykazujac niezadowolenie, ze mu klienci
przeszkadzaja w czytaniu. Wyklady filozofii, prowadzone przez niedawno
przybylego ze Lwowa dra Jerzego Kreczmara, odbywaly sie w pokoiku
Borowskiego na Skaryszewskiej 4, za kantorkiem firmy.

`Tadeusza zastawalo sie zwykle lezacego lub stojacego pod sciana -
oczywiscie z ksiazka w reku. I pamietam, ze w zadnym innym lokalu nie
czulismy sie wszyscy tak dobrze, jak w baraku na Skaryszewskiej.
Zostawalismy po wykladach moze wlasnie dlatego, ze zostawal przeciez
Tadeusz, i wtedy od kategorii Arystotelesa skakalismy do wspolczesnej
poezji, klocilismy sie o Galczynskiego, Milosza i Broniewskiego.
Tadeusz wichrzac wlosy wyciagal z polki i wyczytywal na glos coraz to
inne wiersze, a czasem niektorzy, jeszcze niesmialo, czytali wlasne
utwory' - pisala Wanda Leopoldowa. Na ten komplet uczeszczali takze m.
in. Trzebinski, kolega i przyjaciel z gimnazjum - choc polityczny
antagonista - Bojarski, a miedzy dziewczetami narzeczona, a po wojnie
zona, Maria Rundo. Zwiazany byl ze srodowiskiem lewicowym skupionym
wokol "Drogi". Krytycznie patrzyl sie na `martyrologiczne' kompleksy i
na ruch oporu - wolal pisac poezje. Oglosil konspiracyjnie
"Gdziekolwiek ziemia..." i "Arkusz poetycki". Kilka tygodni przed
swym aresztowaniem, napisal "Piesn" z jej gorzka ostatnia strofa:

		Nad nami noc. Goreja gwiazdy,
		dlawiacy, trupi nieba fiolet.
		Zostanie po nas zlom zelazny
		i gluchy, drwiacy smiech pokolen.

Gdy Maria nie wrocila na noc do ich wspolnego mieszkania, zaczal
poszukiwac jej po Warszawie. Maria wpadla w `kociol' w mieszkaniu
wspolnych znajomych i tam w koncu przyszedl tez Borowski. Mial przy
sobie swoje wiersze i "Nowy  Wspanialy Swiat" Huxley'a. I on i Maria
Rundo zostali wywiezieni do Oswiecimia, skad on trafil do
Natzweiler-Dautmergen i Dachau-Allach.

Po uwolnieniu przez Amerykanow w maju 1945 r. zaczal dzialac wsrod
Polakow w Niemczech i na Zachodzie, jak np. w biurze poszukiwania
rodzin przy PCK. W czerwcu 1946 r. wrocil do kraju i skonczyl studia.
Obozowe dni opisal bezlitosnie uczciwie, klinicznie, nie szczedzac
nikogo. Opowiadania jego - pisze Milosz - postawily pod sad cala nasza
zachodnia cywilizacje, ktora umozliwila takie zbrodnie. Pisal dla
"Pokolenia", do "Kultury", redagowal miesiecznik "Nurt".

Jego nagla smierc 3 lipca 1951 r. wstrzasnela Warszawa. Dlaczego?
Dlaczego teraz, po Oswiecimiu? Kryzys sumienia czlowieka wplatanego w
ustroj rosnacego terroru? Konfikt serca? Trudne dziecinstwo i mlodosc
predysponujace do depresji? Samo przezycie wojny, okupacji i obozow,
powodujace poczucie winy u wielu, ktorzy `przezyli'? Jak u Primo Levi?
Kto wie. Wiemy, ze nr 119 198 otworzyl kurki od gazu.


	     Umarli poeci

	Umarli, spaleni, roztrzelani,
	dla was pisze, koledzy mlodosci.
	Oto ciagnie nurt zieleni nad wami
	i szumi - szumem roslin.

	To milczenie, bezruch i pustka,
	wiry ziemi, zastygle na pol -
	gdziez jest bol, zeby martwym ustom
	slow nie zabraklo?

	Oto w gorze, wysoko na pniach
	z was wyroslych szumia noce i burze,
	ustom, ziemia poroslym i wapnem,
	slow szukac prozno - -

	Juz za pozno, za pozno uwiezionym rekom
	lamac sie w nocach, w burzach nieucichlych.
	Prozno zywych wolacie jekiem,
	rozpacza wichru.

	Prozno, prozno. Wichry sie klebia,
	wabi trawiasta glab, pachna podziemne laki,
	dalej trzeba, pod ziemie, glebiej i glebiej,
	az do was wstapie.

	Juz za pozno, za pozno. Umilkne,
	miniony, zapomniany. W martwych oczach
	chwieja sie drzewa, lesne, spiewne wilgi,
	osleple nurty ziemi tocza sie, tocza - - 

	Zaplatani w klacza paproci,
	w korzenie brzoz, w kleby dzikich malin,
	plyniemy, umilkli, dokad i po co?
	dalej, dalej - - - 
  

                                           Przedstawil,

                                           Tadeusz K. Gierymski

_______________________________________________________________________

Jacek Walicki 


	                WITRAZYK O WIKTOROWKACH
	                =======================

	Ponizsza opowiastka ma wiele elementow. Jak to w zyciu,
	przecinaja sie one pod roznymi katami i zlepienie ich w calosc
	wymaga pewnego wysilku. Takze i od czytelnika. Zaczelo sie od
	wspomnienia, ktore wyslalem gdzies tam w siec.


`Bylo to dawno (wiem, bo wtedy bylem jeszcze mlody szczyl). Za wiotka
dziewczyna z Poznania zawedrowalem w Tatry, na Rusinowa Polane, Gesia
Szyje - te okolice. Slicznie tam i cicho. Szalasami na Polanie
rzadzila Babka. Energiczna, pelna gburowatego serca, stara goralka.
Pamietam, ze spalem na stryszku i bylo widac gwiazdy przez szpary w
dachu. Bylem tam troche - no bo pieknie, no i ta dziewczyna...
Dziewczyna tam byla, bo ponizej polany, w lesie, jest sliczny maly
kosciolek. Braci jakichs tam... Nie wiem dlaczego, ale zakonnicy wtedy
byli z Poznania czy jakos tak, i dziewczyna byla religijna. Krecilem
sie zatem w obejsciu kosciolka, nosilem wode, rabalem drzewo.
Wieczorem siedzialem w kacie i sluchalem. Bracia wychodzili na
nabozenstwo, ja szedlem po wode...

Nikt mnie nie pytal, co, jak i dlaczego. Dziekowali za pomoc, wieczorem
dostawalem zupe. I tak to szlo. Przez wiele dni. Dziewczyna pojechala
do Poznania, ja do Moka sie wspinac.

Myslalem o tym miejscu, wiec pod koniec lata poszedlem tam znow. Babka
pozwolila spac w szalasie. Kilku braci bylo tych samych, przypomnialem
sie. Znow rabalem drzewo i tak sobie tam siedzialem. Juz nie dla
dziewczyny... Potem byl wrzesien, i trzeba bylo wracac na studia.'

Po kilku dniach siec przyniosla taki list:

`Po datach zorientowalam sie, ze chyba pojawilam sie na polanie troche
pozniej, dobrze pamietam lata siedemdziesiate. 69-ty to rok, ktory mam
lekko zamglony. Konczylam liceum i chyba wlasnie wtedy, moj kuzyn
orzekl, ze trzeba mnie nauczyc zycia i zabral w Tatry. I tak sie to
zaczelo. Z tych pierwszych wakacji dobrze pamietam czworke Lulkow
(Tadeusz, Krystyna, Elzbieta i najmlodszy z rodzenstwa, czyli w moim
wieku lub tylko ciut starszy An - to od Jana), mieszkali w Kepnie
k. Poznania i studiowali, a Tadeusz chyba wtedy byl juz asystentem w
Poznaniu. Byla tez dosyc wysoka, chyba ladna mloda dziewczyna z
Poznania i religijna, ale na pewno blondynka. Na imie miala Kasia, jej
kolezanka chyba (?) Magda tez nie pasuje do obrazu z Twoich wspomnien.
Ale jeszcze poszukam w pamieci, moze byla w grupie Piotra Matylli czy
Jacka A???skiego z artystycznej poznanskiej uczelni.

Z Wroclawia znalam rodzine Krolakow, rodzice + Basia, Ania i Zbyszek,
ale taternicko najbardziej doswiadczony byl Gabriel Bienioszek,
studiowal weterynarie we Wroclawiu w nieomal identycznych latach jak
Ty. Przyjezdzal chyba z trojka innych, pozostalych prawie nie
pamietam. Wslawili sie (pomijam sciany i kominy), glosnym zatargiem
z WOP-em, kiedy z siekierkami wylawiali korzenie z Bialki i nie chcieli
zaakceptowac granicy. Zolnierzom jednak ulegli po dwoch dniach
spedzonych w Palenicy, bo nie takie groty ich fascynowaly. Byly tez
dwie dziewczyny z Wroclawia (dzisiaj mowie o nich dziewczyny), ale
kiedy poznalam je, okazywalam szacunek. One zblizaly sie do
trzydziestki, ja do dwudziestu. Byla to Monika Jaroszynska i Ziuta
Poturnicka (?), historyczki Monika pracowala w muzeum, Ziuta w szkole,
chodzily same, przewaznie na Slowacje i 30 kg na plecach nie bylo
problemem. Imponowaly nie tylko mnie! Wracalismy tam uparcie,
zostawiajac za soba nasz swiat codzienny. Bywalcy Rusinowej Polany,
romantycy tatrzanscy.

Kolejny ekran mi znika... Napisz prosze, czy chcialbys zobaczyc te
fotografie, to uzupelnie komentarze. Maria.'


	Po dwoch tygodniach przyszla ksiazeczka i gruba koperta z
	szaro-bialymi zdjeciami. Na nich zamglone Tatry i wiotkie
	postacie dwudziestoparolatkow. Ile mlodych pokolen przezylo swe
	najlepsze lata w tych malutkich gorach w srodku Europy! Nie
	znalazlem na zdjeciach mojej dziewczyny i nie rozpoznalem
	nikogo bliskiego. Ale twarze, choc dalekie, to jakby znajome.
	Znajome poprzez swiadomosc dzielenia tych samych wrazen, tych
	samych dolin. Na wielu zdjeciach Dolina Bialej Wody z
	charakterystycznym profilem Mlynarczyka i zacieciem
	Kowalewskiego. Ale wrocmy na Rusinowa - cytuje z przyslanej mi
	przez Marie ksiazeczki "Krolowa Tatr":


`Rzeczowy opis geograficzny podaje, ze las Wiktorowek lezy obok
Rusinowej Jaworzynki, ktora rozciaga sie wysoko nad dolina rzeki Bialki
miedzy Golym Wierchem a stroma Gesia Szyja, na wysokosci 1180-1330 m
n.p.m. Nazwy Rusinowa Polana, Rusinowa Jaworzyna czy Rusinka pochodza
od soltysa z Gronia, Karola Rusina, ktoremu okolo roku 1650 krol Jan
Kazimierz oddal w dziedzictwo Gesia Szyje i przylegajaca polane.

O Marii Murzanskiej, bedacej jedna lub moze jedyna z pasterek,
niewiele wiadomo. Byla wtopiona swa zwyczajnoscia w to, co ja otaczalo.
Przyszla na swiat w pamietnym dla Galicji roku 1846 i choc krwawa rzez
nie ogarnela Podhala, dotknely za to ludnosc dwukrotnie - w tym samym
roku 1846 i 1848 - tez niosace smierc, straszliwe kleski glodu.
  
Najprawdopodobniej urodzila sie w Groniu. Do zadnej szkoly nie
chodzila; analfabetyzm byl powszechny wsrod gorali tamtych czasow, ale
o ile na innych terenach ziem polskich z braku szkol plebanie i dwor
przekazywaly wiedze i otaczaly opieka dzieci chlopskie, to na Podhalu
dworow nie bylo, praktycznie tez nie istnialo zorganizowane
duszpasterstwo. Wszak pierwszy proboszcz - ks. Jozef Stolarczyk -
nastal w Zakopanem dopiero w roku 1847. W roku 1860, a wiec gdy miala
14 lat, zdarzylo sie w zyciu Marysi cos niezwyklego.

Bylo to w cieplej porze roku. Marysia byla czyms zajeta w szalasie - a
nadchodzil wieczor - gdy zorientowala sie, ze nie ma owiec, ktorymi sie
opiekowala. Na dodatek gesta mgla ogarnela cala Rusinowa.
Przestraszona dziewczynka pobiegla szukac owiec ku lasowi na zboczu
Wiktorowek. Biegla zywo, z rozancem w reku i wolala: ``Matko Boza,
gdzie sa moje owieczki?...'' I wowczas miala zobaczyc na jednym z drzew
blask wielkiej jasnosci, a w niej ``piekna Pania''. Marysia, po
pozdrowieniu ``Jasniejacej Pani'' dostala od niej jedna obietnice i
trzy polecenia. Obietnica dotyczyla konkretnej sytuacji, w ktorej sie
znalazla: miala natychmiast odnalezc owce - rzeczywiscie ujrzala je za
chwile. Jedno z polecen odnosilo sie do niej samej: ma opuscic Polane
Rusinowa, bo groza jej duchowe niebezpieczenstwa. Natomiast inne dwa,
to wlasciwie misja: upominac ludzi, by nie grzeszyli i by pokutowali za
dawne winy.

Tak o tych wydarzeniach opowiada najstarszy zapisany utwor o Matce
Bozej z Wiktorowek, wydany przez Drukarnie Podhalanska Borka w Nowym
Targu. Mogl powstac okolo 1914 roku i zalicza sie do typowych
odpustowych piesni dziadowskich:



	Piesn o Matce Boskiej w Jaworzynie

Juz to przed zachodem slonca
Cudna gwiazda jasniejaca
wzeszla w Jaworzynskiej ziemi
I przyswieca promieniami swemi.

	Tam dziewczyna owce pasla,
	Jasnosc wielka ja obeszla.
	Wtem sie bardzo zlekla,
	Z owieckami wraz uklekla.

Oczy wznosi, widzi Pania,
Ktora tez wola na nia,
Grzesznicy staja wam w obronie
Przed Bogiem w niebieskim Syjonie.

	Ale jesli grzeszyc nie przestaniecie,
	Kary Boskiej nie ujdziecie.
	Kara Boska spadnie na was,
	Do lasu wypedza was.
	...


Marysia zeszla z Polany i zaczela pracowac w Bialce u karczmarza Jana
Dziubasika - z ktorego corka Agnieszka przyjaznila sie (Agnieszka
zmarla w 1936 roku i to ona byla glowna przekazicielka wiadomosci o
zyciu Murzanskiej). Marysia w wieku 25 lat, w roku 1871 urodzila
niezywe nieslubne dziecko. Dopiero w nastepnym roku wyszla za maz za
Jakuba Bebenka, prawdopodobnie ojca dziecka. Zmarla niedlugo pozniej,
dnia 28 czerwca 1875 roku, poltora tygodnia po urodzeniu chlopca, ktory
zyl tylko kilka dni.

Na miejsce, ktore wskazala Marysia (na smreku wisial obraz - po
pierwszym, papierowym - malowany na szkle), przychodzili modlic sie
gorale pasacy owce i drwale pracujacy przy wyrebie drzew. Pozniej, na
szkle malowany obraz zastapila plaskorzezba pod szklem Matki Bozej,
chyba fundacji lesniczego, Wladyslawa Bienkowskiego. W koncu stulecia
ktos nieznany sprawil kapliczke oraz figurke Matki Bozej Krolowej
Tatr. W 1902 roku zbudowano mala kaplice na wzor szalasu pasterskiego,
a w niej umieszczono figurke, pomieszczenie jednak rychlo splonelo,
figurka ma natomiast do dzis osmalona prawa dlon.

Pierwsza na wieksza skale pielgrzymka na Wiktorowki odbyla sie w roku
1910, a nastepne w latach 1912 i 1913. Zdaje sie, ze wszystkie one
zorganizowane zostaly w intencji dobrej pogody, poniewaz w tych latach
wystepowaly na Podhalu, wspominane do dzis, ulewne deszcze.
Organizowanie pielgrzymek bylo duza zasluga ks. Blazeja Laciaka,
pierwszego proboszcza Bukowiny, ktory `gazdowal' na swej plebanii do
1934 roku. W czasie wojny zatrzymywali sie w szalasach tatrzanscy
kurierzy. Figurka Matki Bozej zostala na czas wojny schowana w
Bukowinie.'

	Po wojnie losy Wiktorowek odzwierciedlaly meandry historyczne.
	Wystarczy wspomniec lata 1948, 1956. W 1975 Kardynal Wojtyla
	oficjalnie powierzyl opieke nad Wiktorowkami dominikanom. Z
	wizytami Kardynala Wojtyly na Wiktorowkach zwiazane sa liczne
	goralskie opowiesci. Na przyklad taka opowiedziana przez Franka
	Bachlede z Zakopanego:

`Babke Kobylarcykule z Rusinki to pol Polski przinomniej zno - prawda?
W kozdym razie, kto sel bez Rusinke a wstapiel do jej tam salasiatka,
no to jom zno. Neji, ona tam warzi herbatke, mozno sie u niej schylic,
cym ta ka mo, to ona tam pocestuje kozdego. I wtedej - jesce Ksiadz
Kardynal tu nas Duspasterz - tez przisel do Babki na Rusinke. I kozdy
tam po koleji pyto, herbate, herbate... Neji Ksiadz Kardynal tez
herbate, a tu Babcia wyjachala na Niego: Ej, djasko'wescie zjedli,
ajescie zjedli - kozdy by herbatke kciol pic, ale wody to mi ni mo kto
prziniesc...
 
Toz-to Ksiadz Kardynal wzion to za prosbe, coby prziniesc wody. Porwol
dwa wiadra i posel do zrodelka, zakiela tam wtosi kto Go znol, chipnon
pomo'gac, ale Kardynal se nie dol tyk wiader wzias, ba pedziol: - Mnie
pytali, to jo niesem...

Przinio's te wiadra i postawil ka trzeba.

Pore rokow temu, jakosi zaroz po obraniu na Ojca Swietego, zbacujem to
Babce: - No Babko, widzicie - Tego coscie poslala po wode, obrali na
Papieza, zas wyscie Mu wte telo dobrze zrobiela, boscie herbaty
uwarzila. Babka na to: Hej, rzeke, kieby jo byla wiedziala, to jo by Mu
tej herbaty nie warzila...

- Dy cemu przecie?  

- Mialabyk se teroz dwa wiaderecka wody swieconej...'


	I jeszcze jeden list od Marii:

Jacku,

(po dzisiejszym Twoim liscie) Pozno juz... powinnam isc spac, a krece
sie po domu, myslami znowu jestem w Tatrach. Rusinowa Polana - Babka,
szalasy, zbocze Gesiej Szyji, rydze w poblizu Zlotego Potoku, Lodowy w
poswiacie wschodzacego slonca. Byla jeszcze tez piosenka i szczegolnie
jedna do dzisiaj kolacze sie w mej pamieci. Autor jest mi nieznany.


Slonca dysk zaginal juz w konarach
Na polane splynal szary mrok
Tesknie zadzwonila gdzies gitara 
W ciemnej ciszy czyjs zamiera krok.

Przy ognisku wedrowcow gromada
W blasku ognia zamarl cieni krag
Wysluchuja struny opowiadan 
Zaslyszanych gdzies daleko stad.

Pieciolinii wyznaczonym szlakiem
Bladzi zapomniany niemy cien
A w swych troskach smetnie zadumany
Zegna swiatek odchodzacy dzien.

Znika w dali kalejdoskop twarzy
Zgaslych ognisk dym juz siega chmur
Pomysl ile niespelnionych marzen
Laczy z soba pozegnanie gor.

Juz nie znikna gory z twoich wspomnien
Oczy ikon nieprzetarty szlak
Szumu jodel nie da sie zapomniec
Bedziesz codzien wracal do nich w snach.


Dobranoc.
Maria


                                                 Jacek Walicki
_____________________________________________________________________

Zbigniew J. Tyrlik 


                             * * *

masz 23 lata
i wiele nadziei
wierzysz w niebo
czekasz na wielka milosc

co kilka dni dostajesz bukiet usmiechow
wieczorem gleboko dumasz 
czy to juz ten
czy to juz na zawsze
ukryty smutek rezygnacji z oczekiwania

spogladasz wstecz na swoje zycie
i jestes dumna
tak, razem z nim przeszlas przez to wszystko
i teraz mozesz powiedziec do swej 23-letniej corki

	wszystko bedzie dobrze, kochana...
                           

		           MALA BAJKA

wesole dzieci biegaja dokola
jest duzo smiechu i gwaru
slonce powoli oglada twoje wlosy

slucham glosu mojego dziecka
na razie potrafi powiedziec 
pik-pik
pik-pik
pik-pik

ale za kilka miesiecy bedzie sie darlo na glos!

                              

	                  POGADUSZKI


byl taki film pieczki-lawoczki
i nocne Polakow rozmowy
Miejsce butelki piwa zajal IRC
zamiast gitary mamy CD
zamiast siebie ekrany komputerow

Wypalaja sie nam tematy 
z porzadnych religii ostal sie jeno faszyzm
moj ojciec byl akowcem
moj ojciec byl sekretarzem POP, 
moj ojciec zakladal Solidarnosc
moj ojciec ma spodnie wytarte od pielgrzymek do Rzymu
moj ojciec jest sam

gruba kreska oddzielamy wlasne swinstwa od nadziei
rozliczamy sie z lustrem
piszemy listy ze skargammi do Boga

i nigdy nie dostajemy odpowiedzi.



                         JESTEM PRZED 30


Jestem kaleka.
W moim czlowieczenstwie brak miejsca
na bycie kobieta, Zydem, kolorowym.
jestem tylko soba


jednego wieczoru postanowilem byc lepszy
przypomnialem sobie ze Chrystus byl Zydem
nastepnego dnia ustapilem miejsca kobiecie
a ona zaproponowala mi seks


moje widzenie swiata zostalo uksztaltowane w zoo
ale mialem wyksztalcona rodzine
I wiem ze nie nalezy pokazywac palcem na innych
podawac jedzenia zwierzatkom
draznic ich

dlatego pracuje jako straznik w wiezieniu


                                                _zjt, Cleveland 1993.

______________________________________________________________________

Jola Stouten 



                     AMERYKA W EUROPEJSKICH OCZACH
                     =============================   

             (w czterech odslonach - dzis pierwsza i druga)


W numerach 83 i 84 "Spojrzen" z zainteresowaniem przeczytalam reportaz
piora M. T. Sochanskiego "Wyjazd z PRLu - powrot do Turcji", ktory
zachecil mnie do opisania swoich wspomnien - wrazen z pierwszych dni
spedzonych na ziemi amerykanskiej. Piszac wspomnienia chcialam byc
obiektywna, ale czyz mozna byc obiektywnym w kraju tak pelnym
kontrastow, jak Stany Zjednoczone? Jest to tym trudniejsze, ze o USA
kraza tysiace roznorodnych mitow.


Odslona pierwsza: Podroz do Filadelfii
--------------------------------------

W sloneczny, wiosenny dzien samolot linii Frankfurt - Newark,
obslugiwanej przez US Air, laduje na lotnisku z trzygodzinnym
opoznieniem. Najblizsze polaczenie z Filadelfia dopiero za trzy
godziny. Ustawiam sie w kolejce do wyjscia. Zwyciesko przechodze przez
krzyzowy ogien pytan znudzonego `imigration officer' typu `Po co? Na
co? Dlaczego? W jakim celu? Imie dziadka? Nazwisko panienskie
prababki?'

Wchodze do terminalu. Pierwsze wrazenie i pytanie, gdzie ja jestem, czy
nie pomylilam drogi i nie weszlam na sasiadujace z lotniskiem wysypisko
smieci. Zapach fast food dolatujacy z McDonalda, Burger Kinga i Pizza
Hut, jak rowniez tlumy ludzi i belkot dochodzacy z megafonow upewniaja
mnie, ze wciaz jestem na International Airport. Nie spieszac sie
przechodze do terminalu C, skad mam nastepny samolot do Filadelfii. Tu
widok jeszcze gorszy. Lotnisko w Filadelfii wyglada podobnie. Wszedzie
walaja sie tony smieci i odpadkow. W samochodzie, ktory wiezie mnie do
hotelu nieopodal Independence Hall, zdziwiona pytam kierowce, jak dlugo
trwa juz strajk naziemnej czesci obslugi lotnisk. Pomiedzy zakretami
omijajacymi wyboje i dziury w nawierzchni dowiaduje sie, ze od dawna
nie bylo zadnego strajku, ze tu tak zawsze, i dodatkowo jeszcze kilka
innych historyjek zywcem z `dzikiego zachodu', a mrozacych w zylach
krew. Mila dotychczas pogawedke przerywa niestosowne pytanie kierowcy:
`Skad pani jest'? Po odpowiedzi, ze z Polski, kierowca sypie
komplementami typu: `Z Polski i tak dobrze pani mowi po angielsku,
gdzie pani sie nauczyla tak dobrze mowic, chyba nie w Polsce; no bo
widzi pani, mam znajomych itd...'. Odparowuje cios ciosem. Z milym
usmiechem wyjasniam, ze w Polsce kazdy zna przynajmniej jeden jezyk
obcy - kiedys byl to nieuzyteczny rosyjski, ale to juz przeszlosc,
teraz mlodziez woli uczyc sie angielskiego, niemieckiego czy
francuskiego. `A ile jezykow Pan zna?'- odpowiadam pytaniem na
niedowierzajace pytanie kierowcy. Na chwile w samochodzie zalegla
meczaca cisza. Na szczescie dla kierowcy jestesmy juz na miejscu.


Odslona druga: Filadelfia 
-------------------------

Melduje sie w romantycznym hotelu z historyczna przeszloscia. Po
sprawnym zakonczeniu formalnosci wychodze na miasto. Sama ulica od
frontu prezentuje sie niezle. Biale fasady sasiadujacych bankow robia
wrazenie. W glebi widac kilka wiezowcow z metalu i szkla mieniacych sie
zlotem i purpura w swietle zachodzacego slonca. Przed hotelem niewielki
trawnik, na ktorym hotelowy boy prowadzi zajadla walke z puszkami po
coca-coli i torebkami z pobliskiego McDonalda czy innego `fast fooda'.
Przez chwile kibicuje mu rozgladajac sie, jaki wybrac kierunek dalszej
wycieczki. Do zmroku zostalo niewiele czasu.

Ide w kierunku rzeki. Nad brzegiem niewielki bulwar z `tysiacem'
lawek. Pod kazda lawka plastikowe zawiniatka z dobytkiem. To bezdomni
zbudowali tu sobie wlasne domki pod chmurka. Po rzece plywaja kolorowe
zaglowki i motorowki. Obrazek jak z bajki, tylko rzeka jakos taka
niebasniowa, swojsko brudna, jak w Europie.

Z nastaniem zmroku wracam do hotelu z dusza na ramieniu. Teraz ulica
wyglada inaczej. Na kazdym rogu stoja lub siedza grupki ludzi,
najczesciej czarnych. Halas. Z oddali dobiega odglos szarpaniny i
stlumione krzyki. Slysze odglos krokow dobiegajacy z tylu. Ktos za mna
idzie. Ogladam sie za siebie. Trzech nedznie odzianych czarnych
mlodziencow cos krzyczy wymachujac rekami. Przed oczami przewijaja mi
sie obrazy zaslyszane od kierowcy. Dobiegam do hotelu, uff, tu jestem
bezpieczna.

W nocy budzi mnie harmider dobiegajacy z ulicy. To spozniony
mieszkaniec trawnika znalazl swoje miejsce zajete przez mieszkanca
innej dzielnicy. Po krzykliwych wyjasnieniach i interwencji sluzby
hotelowej wszyscy ida spac. Nastepnego dnia rankiem trawnik opustoszal.
Tylko gdzieniegdzie poskladane w szafie pod krzaczkiem spiwory
swiadcza, ze i tu tez ktos mieszka.

Udaje sie na zwiedzanie miasta. W blasku slonca miasto wydaje sie inne,
ladniejsze. Przechodze obok razacych blaskiem wiezowcow, `drapaczy
chmur', smuklych, strzelistych szklanych wiez Liberty Place.
Sasiadujace 16-20 pietrowce wygladaja przy nich jak karzelki. Mijam
dzielnice sklepowa nieco przypominajaca europejskie shopping center. Na
zwiedzanie sklepow, muzeow i galerii bede miala jeszcze duzo czasu.
Patrze wiec obojetnie na uroki reklam zachecajacych do odwiedzenia
kazdego z nich.

Teraz miasto zmienia koloryt. Wchodze w dzielnice malych jedno- i dwu-
pietrowych domkow zbudowanych z czerwonej cegly, z malym trawniczkiem
od frontu i malym ogrodkiem z basenem od tylu. Ulice rowniez mniej
okazale, ale nieco czysciejsze. Po stojacych przed domkami samochodach
widac, ze wlasciciele ich naleza do klasy wiecej niz sredniej ale
jeszcze nie bogatej.

Kilka krokow dalej, jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki krajobraz
sie zmienia, zamiast domkow z czerwonej cegly pojawiaja sie domki
zbudowane z drewna, papieru, gliny i szkla, wszystkie prawie jednakie.
Ulice waskie, brudne i zasmiecone, sa miejscem zabaw najmlodszych.
Dalej widok jeszcze bardziej przerazajacy, odrapane rudery straszace
pustymi oczodolami okien, przed ktorymi stoja wraki samochodow, widac
ciagle uzywanych (ciekawe, jak to moze jezdzic). Slonce prazy mocno. Na
schodach ruder bawia sie dzieci. Kilku chlopcow kopie pilke. Na
kraweznikach siedza lub leza znudzeni i jednoczesnie zaciekawieni moim
widokiem ludzie (czarni). Nieczesto zagladaja tu turysci, a juz do
niebywalej rzadkosci nalezy widok pieszego turysty i do tego kobiety.
Gdzieniegdzie w tej dzielnicy `cudow' (biedy, nedzy i niedoli) wyrasta
dorodny bogaty, zbudowany z kamienia i cegly, kosciol lub dom
modlitwy.

I to wszystko mozna znalezc w odleglosci nie wiekszej niz 1 - 1,5 mili
od najwyzszego, 60-pietrowego wiezowca w centrum Filadelfii.

Pelna przezytych wrazen wracam zatloczonym o tej porze dnia autobusem
do hotelu. Jeszcze dzisiaj czeka mnie podroz do Wilmington. Przed
wyjazdem schodze do hotelowej restauracji na obiad. Podczas oczekiwania
na miejsce podchodzi do mnie Janet, bardzo mila Amerykanka ze stanu
Illinois, poznana rano w windzie. Po chwili rozmowy siadamy razem przy
stoliku. W trakcie rozmowy pyta mnie skad jestem. Z Polski -
odpowiadam. Aaa, to gdzies w Australii? - pada pytanie.

Do Wilmington jade kolejka Septy, mutantem powstalym ze skrzyzowania
pociagu osobowego z metrem, z zawrotna predkoscia 25 mil na godzine,
jest wiec wystarczajaco duzo czasu zeby sie rozejrzec po okolicy.
Wszedzie duzo zieleni, ale i wszedzie panuje nie do opisania balagan,
tymczasowosc i prowizorka. Budynki stacyjne kolejki odrapane, brudne i
zasmiecone, pokryte graffiti pamietajacym jeszcze wybory Busha i
Clintona. Niekiedy jest to tylko szopa, w ktorej znudzona bileterka
czeka na klienta. Z nieodnawianego od lat szyldu trudno sie nawet
domyslec nazwy stacji. Przed kazdym przystankiem obslugujacy wagon
konduktor wykrzykuje nazwe stacji usilujac przekrzyczyc panujacy w
wagonie halas. Z oddali przyglada nam sie kilka wilmingtonskich
Oblencow [wyjasnienie w nastepnej odslonie - red.]. Zegnaj Filadelfio,
witaj Wilmington, miejsce mojego pobytu na najblizsze trzy-cztery
lata.

                                           Jola Stouten

                                (dokoczenie w nastepnym numerze)
______________________________________________________________________

Adach Smiarowski  
 
 
Z toczki zrienia Historiozofow Dnia Kolejnego, komuna byla i pozostaje
zjawiskiem szczegolnym, nie do konca zrozumialym i nie od poczatku
wytlumaczalnym. Jakze bowiem mogl ten wyprysk rozany kwitnac na tak
zdrowym ciele!? A cialo zdrowe bylo w 100 procentach.
 
Takie przynajmniej wrazenie odniesie pozny badacz sledzac z wypiekami
na siedzeniu zapisy magnetyczne i optoelektroniczne wspomnien okresu
tego utrwalaczy.
 
Jajakobyly Prawy Polak, Katolik i Ostatni Apologeta Komuny, nie moge
sie oprzec glosowi obowiazku, ktory nakazuje mi dolac czystej wody do
metow faktografii. Stalem bylem godnie po slusznej stronie barykady, i
smialo rzeke, ze w tym, co sie dzialo, magna pars fui. A jak sie
dzialo, opowiem.
 
Na poczatku byl chaos, a potem byly studia.
 
 
                         CIERPIENIA DZIALACZA 
                         ==================== 
 

Ktoregos tam, bodaj czy nie 73-ego roku, czekalo lato.
 
A z nim rzeka, z rzeka las. Sesje juz nie czekaly. Polska stala otworem
szos, drog, drozynek, bezdrozy i manowcow. Ruszylem wiec, by otrzasac
kurz z sandalow na wyloty miast i miescin, na rozchybotane bufory
pociagow z piaskiem, tarcica i ludzmi, na stacyjki Zdroj, na wszystko,
co pozostawalo.
 
Wyskoczywszy z czystego towarowego, ktory mnie dociagnal z Gdanska
hen! pod Smetowo, zaczalem dziwne kursy na trasie Olsztyn - Warszawa,
zupelnie nie wiedziec po co, bo ani tu ani tam nie mialem zadnego
interesu, jesli nie liczyc szykownej mety z lazienka na Pradze, gdzie
ulegalem raz na tydzien pokusom cywilizacji i jej mydlanym wynalazkom.

W takim pachnacym stanie napatoczylem sie bylem na kolege Kazka
Duperasa, meza szlachetnej postawy i ducha takiegoz, po czem juz wespol
napatoczylismy sie na kupe, w ktora wdepnelismy z przyjemnoscia. Byla
to kupa swawolna naszych szwagrow-i-znajomych z Uniwerku, zajeta pilnie
protestowaniem.

Powod do protestowania byl blahy i durny. Chodzilo mianowicie o
pisownie pewnej organizacji filisterskiej, niejakiego Zrzeszenia
Studentow Polskich, ZSP, ktore sie chcialo pisac nieco dluzej i
tresciwiej przez SZSP, za czym rzekomo mial sie ukrywac Socjalistyczny
Zwiazek Studentow Polskich. I o te pierwsza litere awanturowala sie
nasza kupa.

Wygladalo to tak, ze trzech typow nioslo przymocowane na plecach trzy
literki, wielkie i blekitne: Z, S i P, natomiast czwarty typo ciagnal
za nimi po ziemi czerwonego koloru litere S. I tak snuli sie tedy i
owedy. Ciagnelismy te literowke czas jakis po ulicach m.st., az
wreszcie zostawilismy przy pomniku Kopernika i odeszlismy rozsadnie pod
wiatr historii, ktory litosciwie owiewal spoconego astronoma i dwie,
tuz orbitujace, kupy.

Atoli wiatr-przechera spoczac mi nie dal i wkrotce w pysk mi zadul,
tymze duchem przywiewajac pod me praskie drzwi niejakiego kolege
Makowca. Tenze Makowiec, zdrade paskudna w duszy swej ponurej
ukrywajac, zglosil swa gotowosc wybycia ze mna na szlak. Ruszylismy
tedy za dnia na Modlin i Olsztynek, skad juz blisko wieczora
wykrecilismy na Olsztyn.
 
Noc byla gwiazdzista i wylot na Elk polyskiwal srebrna wstega szosy.
Makowiec snul sie w ogonie i psioczyl. Rozbilem oboz w starym lesie z
prawej strony drogi i wkrotce spalem snem pogodnym, z ktorego mnie
tylko od czasu do czasu probowal wybic skowyt wilkow i popiskiwania
Makowca, ktory czlowiek byl miekki i na ziemi matce spac nieprzywykly.

Rano podnioslem sie nieco skostnialy, otrzasnalem z otulonego wokol
mnie Makowca i zabralem za przywracanie krazenia. Musialo byc po sw.
Ance, bo i szron sie dalo zauwazyc.
 
- Zimno juz na dworze, nie? - trzasl sie Makowiec. Glodny to nie
jestes? Trza by sie gdzies zaczepic i ozrec. Tyle takich miejsc
frajerskich, gdzie to i micha, i piwenko, i dziouchy ... Za dni pare
zaczyna sie jakis taki oboz w Nowym Dworze. Zupelnie frajerski. Mam
tamuj zaklepane dwa miejsca. Jedno dla mnie, drugie dla kolegi
Wdziecznego.
 
I tak sie jakos stalo, ze znalazlem sie oto na zlocie, z
przeproszeniem, dzialaczy studenckich, gdzie wystapilem pod dzwiecznym
pseudonimem rzeczywistego naszego kolegi Andrzeja Wdziecznego. Wdziek
tej sytuacji i jej konkluzji byl porownywalny z moim nowym nazwiskiem.

Makowiec, na moje zdawkowe pytanie o charakter obozu, dal mi jakies
mruczace wyjasnienie, ze po pierwsze nie ma pojecia, a po drugie, co to
za roznica. I w samej rzeczy, roznica byla niewielka. Zlecielismy sie
wiec gdzies na Rownej, wedle redakcji ITD, skad tez odwieziono nas
ciupasem do Nowego Dworu Mazowieckiego. 
  
Spartanski tryb zycia w internacie zaczynal sie od wstawania na obfite
sniadanie. Po sniadaniu Makowiec z Wdziecznym szli do pobliskiej budki,
ktorej wlasciciel pobudzal ich dociekliwosc techniczna za pomoca
skomplikowanej pompki wkreconej w wieko beczki. Dobry ow czlowiek, za
niewielka oplata, dymal wymieniona pompka przez kilka minut, po czym
podstawial pod umieszczony ponizej kurasek pusty kufel i pyrypyrpyr,
ciekla do kufla biala piana. Piana ta miala przedziwne wlasciwosci.
Oto bowiem po pieciu minutach odstawania, na dnie kufla, pod piana,
pojawial sie zoltawy plyn, ktory w miare czasu zwiekszal swa objetosc
kosztem piany, choc niekoniecznie w rownych proporcjach. Wdzieczny z
Makowcem codziennie fascynowali sie tym wynalazkiem.
 
A tymczasem pryncypialni dzialacze zbierali sie w klasach technikum
chemicznego. Po niejakim czasie okazalo sie, ze, wbrew pozorom i
balaganowi, spolka W-M ma jakis przydzial i jej swiatlych uwag oczekuje
grupa nr 5. Na tym tle doszlo dnia nastepnego do dyskusji merytorycznej
w tracacej kwasami salce technikum. Kompania W-M krotko przedstawila
teze o nieprzystawalnosci pomieszczenia do obrad. Dzialacze, widocznie
wymeczeni obradami i miazmatami, bronili sie slabo. Adiunkt Witus
przedstawil blyskotliwe rozwiazanie: obwiescil, ze ruszymy do miasta w
celu znalezienia odpowiedniego lokalu, niecuchnacego, chlodnego i
tchnacego atmosfera niezbedna do dyskusji.

W samej rzeczy, a nawet w Nowym Dworze, lokal taki zlokalizowalismy i
tam oddalismy sie wykwintnej elokwencji. Temat byl wazki, choc wylecial
mi z pamieci. Nasi dzialacze co i raz wzniecali pozar szalonych
argumentow. Po drugiej stronie stolu konferencyjnego Makowiec
rozprawial o wyzszosci browaru zabrskiego nad browarem tyskim, w
przerwach zapijajac produktami browarow miejscowych, krzywiac sie
niemilosiernie, cierpiac twarzowo i plujac wokol. Dyskusja dobiegala
konca, zrobilo sie dosc duszno. Ktos zaproponowal wybranie prelegenta
na dyskusje plenarna. Zglosilem Makowca, ktory slodko pochrapywal w
rogu. Obudzony zgodzil sie poczciwie, po niejakim czasie otrzezwial i
zapytal, na co sie byl zgodzil. Umeczeni dzialacze opuszczali wlasnie
restauracje, wiec ciezko bylo sie dowiedziec.
 
Gorace bylo lato i Makowiec, jegomosc niewielki, wlokl sie ciezko. W
auli zasnal z miejsca, tak ze ledwo go obudzilem na wlasna jego
prelekcje. Bronil sie czas jakis, ale wreszcie oprzytomnial. Zobaczyl
wpatrzona w siebie setke par wyczekujacych gal, wiec duma podniosla mu
lekkoatletyczna piers. Wylazl na srodek i na wszelki wypadek zacytowal
jakis fragment z Trylogii.
 
Zrobilo sie swojsko i sympatycznie. Makowiec bredzil od rzeczy. W
pewnej chwili obejrzal sie za siebie, gdzie wymalowana byla na scianie
bramka do szczypiorniaka. W gornym rogu bramki jakas dobra dusza
przylepila plakat z krzyczacymi literami: "KULTURA STUDENCKA -
UCZELNIA, JA I TY!" Plakat ten urwal sie z jednej strony i wisial
zlowieszczo. Makowiec obejrzal plakat w skupieniu, obrocil sie z
powrotem do sali i wrzasnal:
 
- Kultura studencka upada! Powoli upada i zwisa! Ktoz sie podejmie ja
ratowac!?
 
Cisza na sali.
 
- Acha! - rzekl Makowiec figlarnie. - Wiec ja sie podejme.
 
To mowiac Makowiec obrocil sie, by wcielic w czyn postanowienie mogace
obalic dopotad niepodwazalna teze, ze dzialacze nic nie robia.
Podstawil pod bramke lawke i zabral sie za przylepianie plakatu.
Omsknal sie jednak i spadl na pysk wespol z kultura studencka. Ponury
ten omen wywolal gwaltowna reakcje widzow. Zaczelo sie zamieszanie,
przeniesiono Makowca w bezpieczne od plakatow miejsce.
 
W podsumowaniu sesji plenarnej, przewodniczacy, niejaki Mielcarek,
zgodzil sie na ogol z wiekszoscia przedstawionych uwag i krytyk, na ogol
popieral i na ogol wyrazil zadowolenie. Przy okazji poprosil zebranych
o prowadzenie obrad w budynku technikum, a nie w lokalach
gastronomicznych.
 
W ten sposob zakonczyla sie formalna strona zjazdu, malo kto bowiem
mogl zniesc tak autorytarne ograniczenie wlasnej wolnosci. Rozkwitlo
zycie towarzyskie, brydzyki, prywatki. W dzien szlismy nad rzeke, jedni
nad Narew, inni nad Bug, inni znowu nad Bugonarew - w zaleznosci od
dolegliwosci lingwistycznych. Towarzystwo bardzo przednie. Byla tam
Lala, grotolazka z Warszawy, piekna i mocarna, ktora dla zaprawy w czas
spacerow nosila, z braku plecaka, Makowca. Byla urocza Marysia z
Torunia, polonistka i brydzystka. Byl Brodaty z Lodzi, opowiadacz
nieznanych nikomu kawalow, byl Hrabia z Torunia, dziwak i oryginal,
byla cala masa innych. Czas nam mijal godziwie, choc wrogie czynniki
staraly sie zarliwie, by bylo przeciwnie.

Az tu nieba zeslaly nam goscia. Oto pewnego ranka zaszumialo,
zaburczalo i bardzo duzy helikopter przywiozl bardzo waznego dzialacza
o bardzo barwnym przezwisku Krasko Wincenty. Ow wkroczyl na sale zywo,
nawet nie bardzo sie zataczajac, i powiodl przekrwionymi oczami po
kwiecie mlodziezy. Przetarl oczy raz i drugi, cos nie tak. Gdzie
czerwone krawaty, gdziez, ach! transparenty? Lub chocby glupie
portrety? Zdumial sie nasz Wincenty, spojrzal ku scianie, gdzie na
bramce wisiala resztka zdartego przez Makowca plakatu. Strasznie sie mu
zrobilo, ale oto wyskoczyl sam przewodniczacy Mielcarek i zrobilo sie
jeszcze straszniej, bo wszystkim nam sie wydalo, ze chce towarzyszowi
Krasce caly jakby wlezc i bez mydla. A byl ten Mielcarek chlop jak
gora, Wincenty zasie niewielki, chudy, z nosem szkarlatnym jak okladka
Manifestu Komunistycznego.
 
Prawdziwy komunista przetrwa niejedno. Tak i nasz Wincenty wyrwal sie z
objec naczelnego wazeliniarza ZSP i wylazl jakos na podium. A bylo w
pierwszej lawce, tuz przed mowca, miejsce puste. Spogladal na nie
prelegent surowo, krzyczal na nie, wygrazal mu chwiejnym palcem i
opluwal, bo bylo niedaleko. Tam, w tym pustym miejscu, czail sie
nieobecny wrog klasowy, reakcjonista i podziomek.

Towarzysz Krasko uczynil kolejna zlowroga pauze w swej przemowie i
patrzyl odwaznie w puste miejsce. Wtem uslyszal trzask drzwi, podniosl
glowe i zdumial sie. To, co ujrzal, przerastalo miara wyobraznie samych
tworcow naukowego materializmu!
 
Na sale dostojnie wkraczal kolega Hrabia. Mial na sobie stroj swoj
zwykly kolonialny, krotkie spodenki i bluzke khaki, skorzane cizmy,
getry i na glowie tropikalny kask korkowy. W dloni trzymal laseczke z
glowa buldoga misternie wyimaginowana w kosci sloniowej. Laseczka ta
tlukl teraz obojetnie i pod takt po wystajacych kantach lawek, a od
czasu do czasu laskawie po udach co okazalszych kolezanek z ludu.
 
Hrabia zblizyl sie do miejsca w pierwszym rzedzie, laseczka roztracil
sasiadow i wyciagnal z kieszeni wspaniala chuste z monogramem.
Starannie zaczal wycierac siedzenie wypiawszy sie tym samym na mowce,
ktory z tego wszystkiego zrobil sie zaniemowca. Wreszcie, uznawszy
miejsce za wystarczajaco przygotowane, usiadl Hrabia wygodnie i wtedy z
kolei na jego obliczu odbilo sie ogromne zdumienie. Ujrzal przed soba
czerwona, choc w zaden sposob nie rumiana, twarz patrzaca na niego
strasznie i jakajaca polslowka. Czegos takiego Hrabia jeszcze nie
widzial! Podniosl sie wiec, przyblizyl na krok, przekrecil glowe na bok
i spogladal z uwaga. To musiala byc zluda! Z bocznej kieszonki
wyciagnal srebrne pince-nez, przetarl starannie ircha ze zlotym
monogramem i wlozyl na nos. Nie, dziwo nie znikalo! Hrabia pokiwal
glowa z niedowierzaniem, schowal pince-nez i powrocil na miejsce.

Przez caly ten czas towarzysz Wincenty staral sie ochlonac, co mu sie
wreszcie z niemalym trudem udalo. Rozejrzal sie wkolo. Wszystkie
twarze patrzyly na niego z kamienna powaga, jeden tylko przewodniczacy
Mielcarek dziwnie byl pasowy. Chrzaknal wiec towarzysz Krasko i chcial
zaczac da capo al fine, gdy nagle z pierwszego rzedu dobiegl go dziwny
odglos. Spojrzal w dol i ujrzal Hrabiego, w pozie nader swobodnej,
rozciagnietego na kolanach sasiadek z tylnego rzedu, z nogami tuz pod
mownica. Hrabia oczy mial wprawdzie nieco uchylone, jednak chrapal w
najlepsze. I im glosniej jakal sie Wincenty Krasko, tym glosniej
przerywal mu chrapaniem Hrabia.
 
W sukurs ruszyl sam przewodniczacy, ktory poprosil drogich studentow o
pytania do towarzysza Kraski. I owszem, posypaly sie pytania. A
dlaczego to prasa nie pisze prawdy? (glupie to pytanie, oj glupie -
kazdy przyzna) A dlaczego kiedy to splonela Elana, Dom Slowa, czy co
tam jeszcze, to w mediach ani me ani be ani kukuryku? Itd, itp. Krasko
krasnial, pytania plynely. Na to wszystko pan przewodniczacy
dobrotliwie zarzadzil pietnastominutowa przerwe.
 
Zaszumialo, zaburczalo i bardzo duzy helikopter porwal ze soba
towarzysza Wincentego Kraske. A my poszlismy nad rzeke.
 
Owocne obrady w Nowym Dworze trwaly ponoc jeszcze czas jakis. Takie
przynajmniej byly relacje Makowca, bowiem czynnikom udalo sie usunac
dyscyplinarnie tego lobuza Wdziecznego i bardzo dobrze!
 
Jesienia okazalo sie, ze dzialacze studenccy zebrani w Nowym Dworze i
nie tylko, wykombinowali sobie dodanie jednej litery do nazwy zwiazku,
ktorego nowym przewodniczacym zostal demokratycznie wybrany stary
przewodniczacy. Historycy ze zgroza odnotowali fakt, ze na liscie
sygnatariuszy odezw z Nowego Dworu nie znalazlo sie nazwisko Andrzeja
Wdziecznego.
 
                                 * * *

Wiosna nastepnego roku przejezdzalem przez Torun i zatrzymalem sie w
znajomym akademiku. Dobrze trafilem, bo akurat przed sadem kolezenskim
odbywala sie rozprawa przeciwko Hrabiemu i potrzeba bylo swiadkow.
Oskarzyciele, naciskani skadsis tam, zarzucali Hrabiemu kryminalne
zachowanie podczas spotkania z przedstawicielem wladzy w miejscowosci
Nowy Dwor minionego lata. Oskarzenie upadlo jako bezpodstawne. Mur
swiadkow zaswiadczyl solennie, ze pozwany Hrabia noc cala przed
rzeczonym spotkaniem uczyl sie byl pilnie do egzaminu i mial prawo byc
spiacy.
 
 
                                           Adach Smiarowski
________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Jurek Krzystek 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.

____________________________koniec numeru 85____________________________