______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 18.09.1992.                                      nr 42
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

   Tadeusz K. Gierymski - Zydzi czy Polacy
Ewa Caputa Korzeniowska - Nieudany happening Majora
      Zbigniew J. Pasek - Videomagia Zbigniewa Rybczynskiego
     Jurek Karczmarczuk - Wakacje w Panstwie Srodka (1)
          Tomek Sendyka - Apartheid
          Andrzej Bobyk - Aresztowanie poslow (list do red.)
_______________________________________________________________________

[Od red. dyz. Prezentujemy dzis artykul Tadeusza Gierymskiego, ktory 
traktuje o trudnych sprawach w sposob, jak sadzimy, godny polecenia. 
Witamy rowniez nowa Autorke (bodaj pierwsza w "Spojrzeniach", nie 
liczac przedrukow). Zbyszek Pasek tym razem pisze o czlowieku sukcesu 
(artystycznego), Jurek Karczmarczuk zdaje relacje (choc sie zarzeka, 
ze to nie reportaz) z wakacji w Polsce, numer zas uzupelniaja dwa 
teksty bedace reakcja na poprzedni numer "Spojrzen". Dziekujemy i 
dalej zachecamy do pisania do nas. J.K-ek]

________________________________________________________________________

Tadeusz K. Gierymski 

                              ZYDZI CZY POLACY
                              ================

        
                        Niespodziane spotkanie

              Jestesmy bardzo uprzejmi dla siebie,
              twierdzimy, ze to milo spotkac sie po latach.
              Nasze tygrysy pija mleko.
              Nasze jastrzebie chodza pieszo.
              Nasze rekiny tona w wodzie.
              Nasze wilki ziewaja przed otwarta klatka.

              Nasze zmije otrzasnely sie z blyskawic,
              malpy z natchnien, pawie z pior.
              Nietoperze juz dawno ulecialy z naszych wlosow.

              Milkniemy w polowie zdania
              bez ratunku usmiechnieci.
              Nasi ludzie
              nie umieja mowic z soba.

                                Wislawa Szymborska


Tym wierszem otwiera Ruta Pragier swa ksiazke, ZYDZI CZY POLACY,
wydana przez Oficyne Wydawnicza, Warszawa 1992.

Ksiazka sklada sie glownie z rozmow z polskimi Zydami z trzech 
ostatnich pokolen: miedzywojennego, dzieci czasu wojny, i Polski 
powojennej, prowadzonych w latach osiemdziesiatych i w 1990 r. 
Rozmowy sa otwarte, padaja pytania drazliwe, pytania prowokujace do 
osobistych wyznan. Autorka stara sie wykazac i utrwalic co zaszlo w 
historii duchowej tych ludzi, kim sie oni czuja, Zydami czy Polakami?

`Gdy ktos urodzil sie Zydem, ma do czynienia z zydowskim losem, tak jak 
Polak ma do czynienia z losem polskim'.

`Centralnym problemem Polakow byla sprawa niepodleglosci. Koleje 
walki o wolnosc i wynikajace z nich lekcje, bohaterskie zrywy i gorzkie 
porazki, cechy zbiorowosci nabyte w ciagu dwoch wiekow walki i niewoli 
sa podstawowym doswiadczeniem narodu polskiego'.

Co jest takim problemem dla Zydow? 

Dla Zydow, w poprzednich wiekach, byl to chyba problem przetrwania, 
pisze p. Pragier. W Polsce miedzywojennej zycie jednostek i zbiorowosci 
nie bylo zagrozone - poza incydentalnymi wydarzeniami.

Ale istnialo jednak poczucie nierownosci. 

Jak poteznie oddzialywuje to poczucie nierownosci na swiadomosc i 
dzialanie mniejszosci, widac chyba jasno np. tu w Stanach, w zwiazku z 
etnocentryzmem, z atakami na eurocentryzm w szkolach, z domaganiem 
sie zniesienia pewnych kursow i wprowadzenia innych, politycznie i 
kulturowo wlasciwych kursow, ksiazek, pogladow, historii i literatur.  
(Pomine wierutne glupstwa i bzdury propagowane przez niektorych 
proponentow wielokulturowosci. Chodzi mi tylko o podkreslenie 
psychologicznej i socjalnej sily rodzacej sie z poczucia krzywdy, ze 
jest sie uwazanym za czlowieka gorszego gatunku.) Dla Zyda w 
przedwojennej Polsce prawda bylo, ze:

`W kazdej chwili w sensie psychicznym lub w najwazniejszych sprawach 
zycia, czlowiek mogl spotkac sie z jawna lub ukrywana pogarda czy 
niechecia'.

Narod bez panstwa, zyjacy na ziemi innych, zagrozony ponizeniem, 
upokorzeniem, nierownoscia, odczuwa te nierownosc psychiczna, (autorka 
podkresla, ze o taka wlasnie, a nie o spoleczna nierownosc chodzi) jako 
swoj glowny problem. Jak dla Polakow odzyskanie niepodleglosci, tak 
dla Zydow w miedzywojennej Polsce uzyskanie rownosci, przezwyciezenie 
poczucia `gorszosci' w swiadomosci innych i wlasnej, stalo na pierwszym 
planie.  

Czujac sie obywatelami drugiej kategorii zydowskie pokolenie 
miedzywojenne wybieralo jedna z trzech drog prowadzacych do `wybicia 
sie na rownosc', a mianowicie:

- przez odrodzenie wlasnego panstwa,
- przez asymilacje, zlanie sie ze spoleczenstwem polskim,
- przez rewolucje socjalna, ktora wszystkim obiecywala rownosc.

Idea odbudowania wlasnego panstwa w Palestynie zyskiwala 
zwolennikow z rozrostem faszyzmu w Europie. Jednak nie bylo to 
rozwiazanie problemu `gorszosci psychicznej' rozwiazaniem 
bezkonfliktowym. Korczak pisal w latach trzydziestych: `Zyc tam i 
tesknic do >tu

(Polonistka, mieszkajaca w Victorii, Kolumbia Brytyjska (Kanada),
tlumaczy literature piekna, pisze do prasy polonijnej i do polskiego 
radia w Victorii)


                    NIEUDANY HAPPENING MAJORA
                    ========================= 

     
     Artykul na temat Majora Fridricha drukowany w "Spojrzeniach" 
sprzed dwoch tygodni wprowadzil mnie w nastroj melancholii i
przywolal wspomnienia.

     Znalam Majora w czasach zamierzchlych, gdy byl jeszcze
tylko Waldkiem Fridrichem, mieszkal w Toruniu i studiowal
historie na Uniwersytecie Mikolaja Kopernika. Byl chyba na
drugim roku.

     Wlasciwie trudno mi juz dzisiaj powiedziec, dlaczego
Waldek studiowal wlasnie historie, ale zdaje mi sie, ze nie
dostal sie na historie sztuki. Tak naprawde to tylko sztuka
byla dla niego wazna, a jego fascynacja teatrem graniczyla z
obsesja. Owczesnymi mistrzami Fridricha byli Kantor i
Ionesco, a takze Hasior ze swymi tendencjami do sakralnych 
inscenizacji i happeningu w rzezbie. Z pisarzy najwieksze
wrazenie wywarl na nim Kafka, a "Wyrokiem" zaczytywal sie w
kazdej wolnej chwili i ciagle znajdowal w nim jakies
rewelacje, ktorymi z zapalem dzielil sie z kazdym, kto
chcial go wysluchac.

     Ludzie z wyzszych lat patrzyli na niego z pewnym
politowaniem zmieszanym z gleboko skrywanym podziwem. Jedni
mowili, ze Fridrich jest nawiedzony, inni, ze to z pewnoscia
pedal. My, studenci pierwszego roku, patrzylismy na niego z
zachwytem i admiracja.

     To wlasnie z naszego grona wybral sobie obsade do
inscenizacji "Wyroku". Po kilku pierwszych probach okazalo
sie, ze koncepcja Fridricha jest tak szalona i niekoherentna, 
ze aktorzy wycofali sie ze wspolpracy. Przez "teatr 
Fridricha" przewinela sie wtedy masa ludzi, a miedzy nimi byl 
tez niesmialy, romantyczny poeta, Grzes Ciechowski, ktory 
wyrosl potem na Obywatela G.C. Niestety nikt nie byl w stanie 
pojac, o co Fridrichowi wlasciwie chodzilo w tym teatrze i 
Waldek zostal sam.

     Spedzalam z nim wtedy wiele czasu, bo wpadal do
akademika bardzo czesto. Wyciagal mnie na spacery, wiec
wloczylismy sie po zakatkach Torunia, a Fridrich snul swe
rozwazania o teatrze, literaturze, o czystej sztuce
wszechobecnej, uniwersalnej, stanowiacej religie dla ludzi
wyobcowanych i samotnych, ktorzy swa alienacja placa cene za
dojscie do `Prawdy'. Waldek wierzyl, ze dotarl do `Prawdy' i
czul sie wybrany do przekazania jej innym.

     Wiedziony poslannictwem postanowil wystawic "Wyrok" i
za pomoca tej sztuki odkryc innym swa tajemnice. A skoro sie
nie udalo, to trzeba znalezc nowy sposob. I tak wlasnie
doszlo do pomyslu happeningu, majacego zmusic przyjaciol,
ktorzy go zawiedli, do zrozumienia i przyjecia `Prawdy', ktora
chcial im wyjawic.

     Pamietam dokladnie przygotowania do happeningu i
fabrykowanie rekwizytow. Wiazalo sie to z pewnym moim
bezposrednim zaangazowaniem, gdyz potrzebna byla drabina,
ktora po kryjomu wyciagnelismy ze spizarni mojej babci, nie
pytajac uprzednio o jej zgode.

     Waldek zaprosil na te impreze okolo 30 osob, pojawilo
sie ze 20. Najpierw cala grupa ruszylismy do starych XIX-
wiecznych fortow, za miasteczkiem akademickim na Bielanach.
Tam krazylismy po podziemnych korytarzach, az doszlismy do
malej celi, w ktorej palilo sie ognisko. Przy ogniu wypilismy
kilkanascie jaboli, po czym Waldek ze swieca w reku
prowadzil nas przez podziemia i wskazujac rozne miejsca,
grobowym glosem opisywal bardzo sugestywnie sceny tortur,
jakie odbywaly sie tam w okresie okupacji hitlerowskiej,
kiedy podziemia sluzyly Niemcom jako cele wiezienne.
Przesuwalismy sie powoli w ciemnosciach i robilo sie coraz
straszniej, jednostajnie wypowiadane slowa obijaly sie o
ceglane sciany, co nadawalo im barwy jeszcze wiekszej grozy.

     Odetchnelismy z ulga, gdy znalezlismy sie na zewnatrz.
Przy wyjsciu Waldek rozdal czarne przepaski i polecil
zawiazac je na oczach. Szlismy z zawiazanymi oczami
prowadzeni przez kilku przewodnikow. Trwalo to dobre pol
godziny. Gdy doszlismy wreszcie do celu i odslonilismy oczy,
okazalo sie, ze jestesmy na cmentarzu Sw. Jerzego, tuz przy
kostnicy. Do okna neogotyckiego budynku dostawiona byla
drabina, niestety okno bylo zamkniete. Sredniowieczne
torunskie dzwony wydzwanialy wlasnie polnoc. Bylo strasznie.
W ciemnosci polyskiwaly nagrobki, pod nogami chrzescily
liscie, a moze zwir.

     Waldek w desperacji postanowil rozbic szybe i otworzyc
okno, aby cala nasza grupe wprowadzic do srodka. To wlasnie
w konfrontacji z otwarta trumna mielismy dojsc do prawdy.
Niestety na tym caly happening musial sie zakonczyc, gdyz
nikt z nas nie wyrazil zgody na to, by sie wlamywac do
kaplicy.

     Powloczylismy sie jeszcze troche po cmentarzu i 
rozeszlismy sie, kazdy w inna strone. Fridrich byl zawiedziony, 
jeszcze troche sie pojawial, ale pozniej nasze drogi sie rozeszly.

     Kiedy spotkalam go przypadkiem na ulicy, powiedzial mi, 
ze przenosi sie do Wroclawia. Widzialam go jeszcze kilka razy 
pozniej, gdy przyjezdzal do Torunia na wakacje. Pamietam, ze 
ostatni raz rozmawialam z nim na krotko przed wyjazdem z Polski.

     W nowym kraju zniknal z mojego zycia tak, jak wiekszosc 
torunskich znajomych i pewnie nie przychodzilby mi na mysl 
tak czesto, gdyby nie jego "Pomaranczowa Alternatywa", w ktorej 
odnalazl sposob ekspresji i glosil `Prawde', dla wielu z nas
zrozumiala dopiero po latach.
     
 
     
                                     Ewa Caputa Korzeniowska
        
     
P.S. Jesli ktos z czytelnikow ma kontakt z Fridrichem to
prosze go pozdrowic.

________________________________________________________________________

Zbigniew J. Pasek
 

                  VIDEOMAGIA ZBIGNIEWA RYBCZYNSKIEGO
                  ==================================
 
Moje pierwsze spotkanie z videosztuka Zbigniewa Rybczynskiego bylo
rownie krotkie co nieoczekiwane - pewnego zimowego wieczoru zmieniajac
kanaly telewizyjne w przerwie na reklamowki trafilem na program z
lokalnej stacji PBS. Wygladalo to tak: jacys ludzie wedruja po schodach
w gore, dzwigaja `leniny' i inne komunistyczne wota, w tle cos jakby
wschod slonca, a do tego wszystkiego orkiestra rznie "Bolero" Ravela. W
kulminacyjnym momencie na tychze schodach pojawiaja sie Marks, Castro i
Stalin niosac pod gore trumne. Potykaja sie, z trumny wypada
kosciotrup. Finis. Kurtyna (opada). Ktos bezblednie przedstawil
metafore upadku komunizmu. Ale kto by mogl uzyc tak czytelnych symboli?
Dalszego ciagu sie nie doczekalem, bo okazalo sie, ze to juz byl koniec
programu. Wyplynely napisy `Directed and Conceived by Zbig Rybczynski'.
 
Kilka tygodni zajelo mi zdobycie informacji kim jest ow Rybczynski.
Dotarcie do tasm z jego produkcjami okazalo sie jeszcze trudniejsze,
gdyz praktycznie tylko jedna jest dostepna komercyjnie. W swoich
poszukiwaniach puscilem w swiat pytania za posrednictwem ,
udalo mi sie znalezc ludzi, ktorzy o nim slyszeli i nawet mieli
niektore z jego nagran - wielka jest sila sieci elektronicznych!
 
A wiec, kim jest Zbigniew Rybczynski? Okazuje sie, ze w swiecie sztuki
video jest dobrze znany i wielu okresla go mianem `guru'. Urodzony w
roku 1949, ukonczyl warszawska ASP w roku 1972, by potem rozpoczac
studia w Szkole Filmowej w Lodzi. Jego szkolne filmy z poczatku lat '70
to glownie eksperymenty z forma, kolorem, ruchem i synchronizacja.
 
W 1974 film Rybczynskiego "Zupa" zdobyl glowna nagrode na
Miedzynarodowym Festiwalu Filmow Krotkich w Krakowie. Poczatek filmu to
surrealistyczny koszmar senny w agresywnych kolorach. Gdy wreszcie sen
sie konczy widz towarzyszy bohaterowi w zwyklych, codziennych
czynnosciach. Te jednak sa obserwowane z przedziwnych pozycji, np.
mycie zebow widzi sie ze srodka ust. Ta dziwna rzeczywistosc zaczyna
przybierac coraz bardziej cechy koszmaru sennego - wreszcie wszystko
konczy sie `spaleniem' filmu. Jak mowi sam Rybczynski, "Zupa",
odzwierciedlala paranoje jego owczesnego zycia i warunkow zyciowych w
Polsce.
 
Inny z wczesnych filmow Rybczynskiego, "Swieto", otwarcie i ostro
komentuje rytualy zycia spolecznego w Polsce. Rybczynski pokazal w nim
schematyzm i liturgie zachowan swiatecznych: zabijanie kury na obiad,
rodzinna biesiade, wspolne poobiednie ogladanie telewizji, seks w
krzakach, umilowanie "Syrenki" jako symbolu statusu spolecznego.
Nakrecony w polowie lat siedemdziesiatych, stanowi ciekawy komentarz
socjologiczny do tamtych lat, a kto wie, moze i do dzisiejszego
polskiego `byc i miec'.
 
Najbardziej zlozonym technicznie filmem Rybczynskiego z tego okresu
jest "Nowa ksiazka". Jest to historia opowiedziana przy pomocy kilku
nieruchomych kamer, umieszczonych w roznych miejscach miasta. Obraz z
nich jest prezentowany na ekranie podzielonym na dziewiec czesci.
Historyjka jest banalna: widz sledzi perypetie bohatera, ktory wychodzi
z domu, jedzie autobusem, kupuje ksiazke, spotyka znajomych w powrotnej
drodze do domu. W pewnym chwili, ksiazka wypada mu z reki - i wtedy na
wszystkich partiach ekranu dzieje sie cos gwaltownego. Ta wieloekranowa
opowiesc pokazuje niezwykly talent rezysera do koordynacji zlozonej
akcji, ale ma takze aspekt filozoficzny.
 
W koncu lat siedemdziesiatych Rybczynski wyjechal do Austrii. Tutaj
powstaly jego kolejne dzielka, jak "Mein Fenster" i "Media",
komentujace wplyw telewizji na nasza percepcje i znieksztalcenie
swiata.
 
W roku 1983 Rybczynski pojawil sie w Ameryce, i to od razu z hukiem.
Jego film, "Tango", zrealizowany jeszcze w Polsce, zdobywa nagrode
Oscara w kategorii krotkich filmow animowanych. Podczas uroczystosci
wreczania nagrod prowadzacy ja aktor Matt Dillon nie tylko, ze ma
trudnosci z wymowieniem nazwiska Rybczynskiego, to na dodatek zanim
podziekowanie Rybczynskiego zostaje przetlumaczone na angielski, niemal
sila sciaga go ze sceny. Ten w desperackim odruchu wyciaga dlon z
palcami rozstawionymi w "V" i spychany z podium wola `Lech Walesa' i
`Solidarnosc'. To zreszta nie koniec atrakcji: po emocjach nagrody
Rybczynski wychodzi na papierosa i obsluga imprezy nie chce go wpuscic
z powrotem. Po szamotaninie z porzadkowymi laduje ... w areszcie,
stajac sie w ten sposob pierwszym, ktory tego samego wieczoru zdobyl
"Oscara" i wyladowal w ciupie.
 
"Tango" to kolejny popis umiejetnosci rezyserskich i realizacyjnych
Rybczynskiego. Film zaczyna sie niewinnie: w rytm starego tanga dziecko
przypadkowo wrzuca przez okno pilke do pustego pokoju. Wdrapuje sie
przez okno by ja wydostac i z powrotem wychodzi na zewnatrz. Powtarza
zabawe z pilka. Gdy wychodzi, przez pokoj przechodzi kobieta z
dzieckiem. Na ekranie zjawia sie kolejno coraz wiecej postaci, coraz
bardziej wypelniajacych przestrzen. Kazda z nich wykonuje jedna,
specyficzna czynnosc, powtarzana w nieskonczonosc: narodziny, smierc,
funkcje fizjologiczne... Jest to wiec metafora nie tylko dotyczaca
polskiej, tragicznej sytuacji mieszkaniowej, ale w ogole ludzkiego
zycia.
 
Zrealizowany juz w Stanach "The Day Before" to miniparodia radzieckiego
programu kosmicznego: widz towarzyszy w locie radzieckiemu kosmonaucie,
ktory w stanie niewazkosci stara sie `obciagnac flache', gdy tymczasem
z jego statku kosmicznego wypadaja z hukiem nity. "Discreet Charm of
Diplomacy" to znowu popis maestrii technicznej i zarazem ironia
skierowana pod adresem radzieckiej dyplomacji. Te dwa dzielka
Rybczynskiego powstaja juz kompletnie w technice video (jego poprzednie
filmy byly realizowane na tasmie filmowej). Jego nowe realizacje
powstaja wylacznie na video o wysokiej rozdzielczosci (HDTV).
 
Potem Rybczynski relizuje kilka videoclipow muzycznych (m.in. "Imagine"
z Yoko Ono) i zostaje okrzykniety najnowszym wizjonerem sztuki video.
Zaklada tez firme "Zbig Vision Ltd.'.
 
W roku 1987 Rybczynski realizuje swoj wiekszy projekt, "Steps", ktorego
oryginalny pomysl powstal dziesiec lat wczesniej, jeszcze w Polsce. W
"Schodach" bogaty arsenal trickow zostal uzyty do stworzenia
estetycznego i politycznego komentarza na temat wspolczesnego
spoleczenstwa amerykanskiego. Tytulowe schody, to schody odeskie,
slynne z filmowej masakry w "Pancerniku Potiomkinie" Sergiusza
Eisensteina (tak naprawde, to w Odessie zadnej takiej masakry nie
bylo).
 
"Schody" zostaly nakrecone w rekordowo krotkim czasie 11 dni, a przy
ich kreceniu uzyto 350 efektow specjalnych (!). Bylo to mozliwe dzieki
technice "instant video", wynalezionej i udoskonalonej przez
Rybczynskiego, przy ktorej montazu i edycji nagrania dokonuje sie
bezposrednio na planie.
 
W "Schodach" grupa turystow amerykanskich trafia do studia, ktore
dzieki nowoczesnej technice umozliwia im bezposrednia wyprawe na plan,
a nawet w sam srodek masakry przedstawianej w "Pancerniku". Jest to
podroz w czasie, ale w stylu disneylandu. Grupa turystow stanowi
przekroj spoleczenstwa: sa tu biznesmeni, Murzyn z wielkim radiem,
agent FBI, aspirujacy pseudoartysci oraz zwykli zjadacze hamburgerow.
Wycieczke prowadzi radziecki przewodnik. Poczatkowo snuja sie po
planie, niektorzy pstrykaja pamiatkowe zdjecia. Potem, gdy akcja
"Potiomkina" przybiera na dynamice, roznie reaguja na masakre
odbywajaca sie na ich oczach. Zakonczenie jest optymistyczne: dziecko z
wozka staczajacego sie po schodach, w tajemniczy i cudowny sposob
trafia `stamtad', z czarno-bialej tasmy filmu Eisensteina, do kolorowej
amerykanskiej rzeczywistosci. Film jest ilustrowany znakomita,
dynamiczna muzyka Michala Urbaniaka (revolution funk?).
 
Kolejny udany projekt Rybczynskiego, to "The Orchestra" (1989),
wizualna ilustracja do kilku utworow muzyki klasycznej. Nie sposob tu
wyczerpujaco opowiedziec o tej realizacji, przebogatej w niezwykla
ilosc zaskakujacych efektow wizualnych i aluzji kulturowych. Moze wiec
kilka slow na temat dwoch najciekawszych fragmentow.
 
"Marsz zalobny" Chopina to metafora ludzkiego zycia. Na wstepie, wraz z
uderzeniami poczatkowych akordow, w tle pierwszoplanowej klawiatury,
pojawia sie przejmujacy, nieskonczony korowod zmarlych: postacie mlode,
stare, brzydkie, piekne, kobiety, mezczyzni, dzieci, zmarli smiercia
naturalna, zamordowani, rewolucjonisci, krolowie, wladcy i zwykli
ludzie... Potem widz towarzyszy w marszu przez zycie kobiecie, ktorej
dlon przemyka po klawiaturze: dziecinstwo, mlodosc, milosc, malzenstwo,
zdrada - az do smierci. Wszystko konczy sie ponownym korowodem
zmarlych.
 
Wreszcie, zamykajaca "Orkiestre" ilustracja do "Bolera" Ravela. Mysle,
ze jest to jedna z najbardziej przejmujacych wizji artystycznych,
dotyczaca naszego spadku po komunizmie. W tle nieskonczonych schodow,
po ktorych, wspinaja sie dziesiatki postaci, rozowi sie wieczna
jutrzenka. Poczatkowo na schodach trwa ruch zarowno w dol jak i gore,
ale z czasem wszyscy wedruja juz wylacznie pod gore. Pojawia sie tu
cala gama typow ludzkich, wzietych zywcem z socrealizmu: tajniacy w
skorzanych plaszczach, babuszki z tobolami, aktywisci partyjni,
przodownicy pracy i wiele, wiele innych. Mamy tez pelna komunistyczna
ikonografie: popiersia Marksa, Lenina, Stalina, golabek pokoju,
socjalistyczne odznaki, no i oczywiscie czerwone sztandary. Ten
nieprzerwany marsz pod gore przedstawia znakomity skrot historii
komunizmu - byla to droga w gore, ale jednoczesnie donikad, zakonczona
gwaltownie i nieoczekiwanie, tak jak konczy sie "Bolero".
 
Zbigniew Rybczynski niewatpliwie nalezy do awangardy artystow
videosztuki. Potrafi mistrzowsko operowac dostepna technika, ale ma
takze do przekazania tresci humanistyczne. Mozna sie zastanowic, co by
bylo, gdyby dysponowal budzetem "Terminatora"... Mysle, ze w
przyszlosci jeszcze nie raz o nim bedzie glosno, dlatego warto sledzic
jego droge artystyczna - z pewnoscia nas jeszcze zaskoczy.
 

                                           Zbigniew J. Pasek

_______________________________________________________________________

Jurek Karczmarczuk

                      WAKACJE W PANSTWIE SRODKA (1)
                      =============================

Introduzione. Rondo capriccioso.
-------------------------------

Jesien. Po wakacjach. Niektorzy mieszkajacy za granica pojechali na lato
do Polski. Co wieksi grafomani, zwlaszcza skomputeryzowani pisza i beda
pisali swoje cenne uwagi. Czego sie z nich dowiemy? Ano, wiadomo, takie
travellogi sa znakomitym przyczynkiem do psychologii: poniewaz JAK JEST 
w Polsce teraz to wie kazdy, wiec czytajac takie wspomnienia dowiadujemy
sie glownie CO KTO CHCE ZOBACZYC. Mamy mozliwosc porownac punkty 
widzenia i idiosynkrazje i w koncu dochodzimy do wniosku, ze slusznie 
zrobilismy wyjezdzajac tego roku na Hawaje. I o to chodzi. Zeby sie 
lepiej poczuc. Ta mysl przyswieca zarowno czytajacym jak i piszacym, 
wiec teraz, jak juz zaczeliscie czytac niniejszy tekst, to nie 
narzekajcie. Nie jest to zaden reportaz, a luzne impresje podzielone 
na moduly.

Polskie Drogi. (Andantino; molto staccato)
------------------------------------------

Wjechalismy do Polski przez Nachod/Kudowe. Trwalo to dwie godziny. Pol
godziny zabral nam falszywy objazd, zupelnie niepotrzebny, dla Tych Co
Pierwszy Raz i Nie Wiedza. Wjezdzalo sie z boku prosto w srodek kolejki
samochodow. A tam usmiechnieci kierowcy gestami wskazywali, ze trzeba
jechac do tylu i ustawic sie jak Bog przykazal na koncu. Co uczynilismy 
i odczekalismy w tej kolejce ponad godzine. Po pewnym czasie i my
wskazywalismy durniom, ktorzy skorzystali z objazdu, Wlasciwa Polska 
Droge i uczestniczylismy biernie w okrutnej pacyfikacji jegomoscia, ktory
usilowal sie wepchac. Sama bramka celnika zajela nam 40 sekund, ale sam
wjazd o trzy - cztery minuty dluzej. Nie moglismy wjechac i juz! Droge
tarasowala spora skrzynia wypelniona butelkami czeskiego piwa. Musialem
wysiasc, podejsc do sporej grupki ludzi cywilno/mundurowych i poprosic,
czy nie mogliby panowie tej skomplikowanej sprawy z piwem zalatwic z
celnikami po uprzatnieciu drogi? Przejechac sie nie da! Wiec zabrali 
piwo i dawaj dyskutowac dalej. Nie wiem jak sie skonczylo.

Bo otoz, 80 procent tej kolejki to nie byli zmeczeni zagraniczni 
turysci, lub rodacy wracajacy z wojazy, a lokalny transport piwa i 
innych alkoholi w bagaznikach malych i duzych Fiatow. Prawie sto procent 
zysku w detalicznych cenach, a piwo lepsze od polskiego, wiec popyt jest 
duzy. Wiezli te butelki w takich ilosciach, ze celnicy dostawali szalu. 
Pare aut stalo na poboczu, a dziarscy mlodziency przepakowywali butelki 
do recznych toreb przenoszonych nastepnie przez bramki za posrednictwem
pieszych kurierow, ktorzy przeladowywali torby z powrotem do aut po
drugiej stronie. Ten przeladunek szedl nie tylko na poboczu, ale i w
Glownej Kolejce. Czasami nastepowalo tarasowanie ruchu, rozladowywane
auto czasami dawalo sie ominac, ale z reguly po rozladowaniu kierowca
usilowal ponownie wepchac sie na swoje miejsce, co powodowalo zaburzenia
natury geometrycznej oraz slowno-muzycznej.

Krytyczny Czytelnik w tym miejscu sie zzymnie i zauwazy, ze nizej
podpisany zamiast pisac jak Jest Naprawde w Polsce, zajmuje sie
pato-folklorem. Problem w tym, ze tak Jest Naprawde. W dalszym ciagu
transport towarow w Polsce jest rozproszony, czesto bardzo niepewny i
kosztowny. Duzych firm transportowych prawie nie ma. Sadze, ze
odpowiedzialnosc za ten stan rzeczy spada w duzej mierze na ilosc i stan
polskich drog. Samochodow jest duzo. Krakow znajduje sie w stanie
permanentnego korka w wiekszosci wezlow komunikacyjnych i przy 
wszystkich przejazdach przez Wisle. Jakosc drog coraz gorsza, bo nie ma 
pieniedzy na solidne remonty, trzyma sie je na ewentualne rozbudowy, 
tylko nikt nie wie od czego zaczynac.

Plany sa, ostatni, opublikowany poltora roku temu przez Ministerstwo
Transportu jest dosc konkretny. Na razie mamy raptem 45 tys. km drog
klasy (powiedzmy) miedzynarodowej, 130 tys. wojewodzkich, 170 tys.
komunalnych i okolo 20 tys. drog przemyslowych. Nizsze klasy sa grubo
ponizej jakichkolwiek standardow. Te miedzynarodowe, to tak sobie. Jako
taka jest np. uznany odcinek szosy Katowice - Krakow przez Olkusz. Ale
mimo, ze z Katowic do Olkusza jest czteropasmowa, spore kawalki kolo
Bedzina remontuje sie od 8 lat, jedzie sie jednym pasmem pod grozba
polamania podwozia. A od Olkusza do Krakowa jest juz zwykla, waska,
mozna jechac i 15 km noga za noga za traktorem albo furmanka...

Planuje sie 4 duze autostrady, 3 ponoc do roku 2005, w co NIKT nie
wierzy. A1: Skandynawia - Turcja, ok. 600 km u nas (przez Gdansk - Lodz 
- Katowice), juz jest 16! Potrzeba 1282 mln. dolarow. Dalej, A2: Londyn 
- Moskwa, 626 km, potrzeba 578 km i 1112 megabuckow. Te dwie sa
priorytetowe, ale niektorzy uwazaja, ze wazniejsza bedzie druga
magistrala pionowa, A3: Szwecja - Praga (i dalej przez Brno do Wiednia i
do Wloch), u nas bardziej na zachod: od Szczecina przez Legnice. 842
miliony dolarow. Wreszcie A4: Bruksela - Lwow, u nas: Zgorzelec -
Wroclaw - Krakow - Przemysl. Jest na razie stara poniemiecka (109 km) i
niby autostrada Myslowice - Krakow. Na razie bez jakiejkolwiek
infrastruktury; nie ma na niej stacji benzynowych, parkingi sa dzikie a 
o telefonach do pomocy drogowej nawet sie nie sni. Trzeba 1268 milionow.
Razem 4.5 miliarda dolarow w cenach ubieglorocznych. Wiec jak sie to
dopisze do aktualnej dziury budzetowej w wysokosci 100 bilionow zlotych,
to nawet nie trzeba wyciagac pierwiastkow i calkowac, zeby zobaczyc Duze
Pi.

Rzad sugerowal, ze z budzetu daloby sie budowac 3 - 4 km rocznie, o ile w
ogole, planuje wydanie koncesji prywatnym spolkom skadkolwiek i
przewiduje oplaty za uzywanie. I juz sie kloca o wysokosc oplat, mimo, ze
nikt nic nie zaczal robic. A nie zaczal, bo sama ocena RZECZYWISTYCH
kosztow jest piekielnie trudna, nie da sie np. dokladnie ocenic wplywu
szkod gorniczych na budowe i remonty autostrad na Slasku i w ogole nie
wiadomo ilu rodakow bedzie z tego korzystac, a ile sie bedzie pchalo
bocznymi drogami, bo im sie nie oplaci.

Negocjujemy jakas pozyczke z EWG (Europejskiego Banku Inwestycyjnego),
ale nie my jedni. Ostatnio coraz wyrazniej rysuja sie pewne kwestie tzw.
delikatne. Okazuje sie, ze np. sa tez plany innej polskiej autostrady, o 
ktorej rzad Rzeczypospolitej sie dowiedzial z pewnym opoznieniem, bo 
byla planowana na osi Berlin - Tallin bez nas. Ma to byc "Via Baltica": 
Berlin - Krolewiec - Ryga, przez Szczecin i Gdansk. Polacy chca to 
sciagnac w dol i poprowadzic przez Warszawe i Kowno. Zobaczymy.

Wiec nasza Droga do Europy potrwa POD TYM WZGLEDEM jeszcze minimum
dwadziescia lat, tj. cale pokolenie i nie ma sie co ludzic. Nie jest
jasne co sie bedzie dzialo z innymi drogami, czy beda poprawiane, czy
wrecz odwrotnie. Na razie jest degradacja, zwlaszcza w miastach. W 
kazdym razie jest oczywiste, ze za spora czesc polskiej drozyzny 
odpowiada nieefektywny transport, mimo, ze cena benzyny jest sporo 
nizsza niz na Zachodzie ('98 za 7900 zl, czyli ponizej 3 FFr; we Francji 
ponad 5). A juz na marginesie: szkoda tez, ze te kilkadziesiat lat 
naszego dziarskiego rozwoju zmarnowalo rowniez transport wodny, idzie 
nim ponizej 0.5 procenta masy towarowej, a np. w Niemczech 22 procent.

Moj przyczynek do dekomunizacji. Allegretto
-------------------------------------------

Postanowilem sie zabrac za okolicznych komuchow i postkomuchow, zgodnie 
z Wytycznymi. Niestety odwyklem, bo francuskiego komucha, to widac na
wylot, a nasi sie maskuja. Musialem najpierw rozpracowac strategie
Rozpracowania, zanim mialem Odkazac i Dezynfekowac.

Oparlem sie na Literaturze, ale tez wymyslilem sam pewne metody
Rozpoznania. Najprosciej szlo mi na Polskich Drogach:

1. Komuchami sa na pewno ci, ktorzy uwazaja, ze kolor czerwony oznacza
Naprzod! Jest ich sporo, nie wszystkich da sie rozjechac od razu. 
Zreszta nie wszyscy ida Naprzod w Poprzek, niektorzy naprawde Naprzod, i 
wtedy to oni rozjezdzaja, a nie ich. Pewna czesc tych komuchow pamieta 
doskonale stanowisko Partii wobec hegemonistow Chinskich, wiec sprawnie 
i z potwornym piskiem opon zawsze uciekaja przed Zoltym 
Niebezpieczenstwem. Wszystko jedno, czy Zolte jest po czy przed 
Czerwonym. Wtedy najlatwiej kogos rozjechac, albo rozwalic.

2. Druga klasa komuchow sa milosnicy "Lewego Marszu" Majakowskiego,
ktorzy uwazaja, ze poruszanie sie po prawej stronie szosy jest wsteczne.
A jak juz jechac lewa strona, to w zadnym wypadku nie nalezy dac sie
wyprzedzic jakims prawicowcom! W razie problemow nalezy udawac Centryste
i wtedy juz nikt nie wyprzedzi z zadnej strony.

3. Inna moja ulubiona klasa komuchow sa ci, ktorzy walcza z panoszeniem
sie grubych bankierow wysysajacych krew z ludu i ciezka dlonia karza
banki odmawiajac przyjmowania czekow. Mam rachunek PKO od przeszlo 20 
lat i wlasciwie co roku jest coraz gorzej, coraz trudniej zaplacic za
restauracje, za towar czy benzyne zwyklym czekiem... Ta sama gazeta 
(Echo Krakowa), ktora reklamuje bankowosc, obroty bezgotowkowe itp. za
przyjecie ogloszenia kaze sobie placic gotowka, bo - jak nam 
powiedziano - ksiegowa strrrrasznie nie lubi czekow. Coraz wiecej tych 
komuchow, co potwierdza teze batiuszki, ze smak walki klasowej narasta 
w miare jedzenia.

4. Wreszcie, znalazlem sporo komuchow w moim srodowisku. Sprowokowalem
ich bezczelnymi pytaniami dlaczego polki ksiegarskie uginaja sie od
ksiazek typu: "MS-DOS dla Szewcow i innych Sekretarek", albo "I Ty,
Babciu Klozetowa, zostaniesz Uzytkowniczka Komputera", czy tez "Jak Maly
Jasiu bawi sie Siecia Komputerowa", natomiast nie ma podrecznikow
akademickich na wyzszym poziomie, praktycznie nic ze sztucznej
inteligencji, ani z zaawansowanych ksiazek o bazach danych itp.

Odpowiedz byla w perfidnym komunistycznym stylu, ze trzeba przede
wszystkim dbac o lud pracujacy, a nie o zblazowanych intelektualistow.
Nie wierzycie, ze tak mi powiedzieli? No,... rzeczywiscie, ale ja tak to
zrozumialem, bom szczwany lis i nie dalem sie zwiesc pseudo-liberalnym
gadaniem o tym, ze zaawansowanych podrecznikow nikt nie pisze, bo mu sie
nie oplaca, bo nikt nie kupi, a tu trzeba najsampierw myslec o rynku i o
proficie. Wiec pisze sie dla Malych Jasiow, bo ich jest duzo. A tasmowe
zrzynanie manuali firmowych, co jest jeszcze zyskowniejsze i tak od lat
bylo monopolem pana Bieleckiego, wiec...


Ciag dalszy, a jakze.

                                        Jurek Karczmarczuk

_______________________________________________________________________

Tomek Sendyka 

                               APARTHEID
                               =========

  Szanowna Redakcjo !

Przeczytalem artykul "Gasnaca Superstar" w SPOJRZENIACH 41 z bardzo 
mieszanymi uczuciami. W zasadzie moglbym sie zgodzic z tezami autorki, 
ale nie moge sie zgodzic ze wstepem do artykulu. Z definicji implikacji 
z falszywego zalozenia mozna wszystko wywnioskowac ( 0=>1 ).  
  
Autorka pisze o artykule z "Najwyzszego Czasu", w ktorym felietonista 
martwi sie o los prezydenta de Klerka i calego RPA po wstrzasie, jakim 
bedzie zniesienie rasizmu. Autorka wyrazila opinie, ze jest to 
najbardziej zdumiewajacy artykul, jaki ukazal sie ostatnio w polskiej 
prasie, i zapewnia, ze jest to 'artykul glupi i grozny w swojej 
beznadziejnosci`.  

Orginalnego artykulu nie czytalem, ale przegladajac polska prase 
znalazlbym sporo bardzo zdumiewajacych i jakze groznych artykulow.  
Moze i tekst jest szkodliwy, ale ja tez bardzo sie martwie, moze nie 
o los prezydenta de Klerka - w koncu Ian Smith dalej zyje w Rodezji 
i dobrze sie miewa -  ale o los calej Poludniowej Afryki. 

Poludniowa Afryka jest tematem, przy ktorym trudno uniknac emocji. 
Zwykle patrzy sie na sytuacje jako na biale i czarne zapominajac o
calej zlozonosci tego mikrokontynentu. W zasadzie nie sposob zajac
stanowisko krytyczne wobec ANC bez bycia oskarzonym o rasizm. Ale 
sprobujmy popatrzec na to jako na scieranie sie diametralnie roznych 
kultur, raczej niz scieranie sie kolorow skory.

'Wolnosc dla Murzynow jest - zdaniem felietonisty "Najwyzszego 
Czasu" - pulapka dla nich samych i dla kraju w ktorym zyja`. Mozna to 
zdanie rozumiec jako typowy symptom nastawienia Polakow do obcych 
kultur i ras, ale czy na pewno jest to jedyna mozliwa interpretacja? 
Czy nie mozna spojrzec na Afryke otwartymi szeroko oczyma i zastanowic
sie, czy aby kontynent ten dojrzal juz do demokracji (przez Afryke 
rozumiem tutaj Afryke ponizej Sahary - "sub-Saharan Africa").  
Georges Clemenceau porownal demokracje do wina, ktore moze byc cennym 
przysmakiem, ale moze byc tez zgubnym trunkiem.  

Autorka, oburzyla sie na stwierdzenie, ze apartheid jest najlepsza 
forma wspolzycia miedzy rasami. Stwierdzenie to jest bardzo bolesne,
ale zastapmy slowo 'rasa' slowem 'kultura'. Co maja zrobic 
diametralnie rozne kultury mieszkajace na tym samym terenie? 
Oczywiscie, ze w koncu powinny sie zasymilowac. Ale jest to proces 
powolny, ktorego jakiekolwiek sztuczne przyspieszenie nie prowadzi 
nigdy do niczego dobrego. Rozne kultury potrzebuja pokolen, aby sie 
wzajemnie poznac, zaakceptowac i zrozumiec. I jedynym katalizatorem 
tego procesu - moim zdaniem - jest powszechna oswiata. Jezeli 
popatrzymy na taki zlepek kultur jak Stany Zjednoczone, widac jak powoli
i stopniowo wloskie, chinskie, niemieckie, japonskie, polskie osady 
i dzielnice stapialy sie w jedna calosc. A mialy one sprzyjajace,
okolicznosci, bo wszyscy ci emigranci wywodzili sie ze zblizonych 
kultur - monogamia, silna instytucja panstwa i organow panstwowych, 
istnienie jezyka pisanego, szacunek dla wiedzy i nauczyciela. 
Najtrudniej wtopic sie bylo wlasnie Afrykanczykom, ze wzgledu na duze 
roznice kulturowe i na brak jakiejkolwiek pomocy, aby te bariery 
przezwyciezyc. 

Przebywajac na 'demokratycznym i wolnomyslacym Zachodzie' nie mozna w 
zasadzie dostrzec faktu, ze nieomal kazda z demokracji afrykanskich 
po pierwszych wyborach po odzyskaniu niepodleglosci przeksztalcila sie
predzej czy pozniej w dyktature. Obecnie na calym kontynencie juz 
jedynie Botswana jest krajem politycznie stabilnym. Gdy patrzy sie na 
historie Afryki, na typowa droge ktora szly tak zasobne kraje jak 
Nigeria, Kenia, Rodezja Polnocna (Zambia), Rodezja (Zimbabwe), nie 
sposob nie zadac sobie pytania, czy Poludniowa Afryke czeka ten sam los. 

Tutaj nie wolno odpowiedziec na to pytanie tak, jak odpowiedzial sobie
na nie redaktor "Czasu". Tutaj nikt sie nie zastanowi nad tym, ze 
proces przejecia wladzy i dojrzewania do demokracji musi trwac znacznie 
dluzej niz sie to Wujowi Samowi wydaje. Jednoczesnie nie sposob nie 
zrozumiec zadan wiekszosci. Jest tyle krajow, gdzie niesprawiedliwosc
spoleczna jest zjawiskiem na porzadku dziennym, gdzie ludzie z racji 
swojego urodzenia nigdy nie beda pelnoprawnymi obywatelami (Japonia i 
jej reguly przyznawania obywatelstwa, Arabia Saudyjska i sytuacja 
kobiet tamze, Chiny), a jednak Wuj Sam i caly Zachod utrzymuje z nimi 
serdeczne kontakty. Dlaczego wszyscy czepiaja sie Poludniowej Afryki ?

Czy dlatego, ze otwarcie i bez hipokryzji nazywala swoje prawa po 
imieniu, czy dlatego, ze przypomina Wujowi Samowi o tym, jak sam 
traktowal Afykanczykow jeszcze okolo trzydziesci lat temu? Czy 
dlatego, ze tu mniejszosc to tam wiekszosc i na odwrot, wiec mamy 
problem spolecznych blizn i oczywiscie glosow wyborcow ? 

Demokracja Zachodnia wydaje sie nie sprawdzac na afrykanskim gruncie.
I ma to niewiele wspolnego z rasami, a raczej z nieprzystosowaniem don
tamtejszych kultur. 'Nasz' swiat chcialby widziec Poludniowa Afryke 
jako zachodnia demokracje. Ale jest to przeciez ingerencja w tamtejszy 
swiat, gdzie tradycje plemienne, rodzinne sa wciaz nieslychanie istotne. 
Lepiej by sie na pewno miala Afryka, gdyby dalej wladze sprawowala 
starszyzna plemienna. Oczywiscie ze Europejczycy nie powinni tego byli 
ruszac, ale stalo sie. Odwrotu nie ma. Skoro juz skazalismy Afryke na 
nasz system, to dajmy jej troche czasu. Wszyscy chcielibysmy widziec 
Poludniowa Afryke jako pelna demokracje, rownie sprawna jak te 
dzialajace w Europie. Ale Europie dojscie do demokracji zajelo troche 
czasu. Przeszlismy przez duzo eksperymentow i okresow posrednich. 
Reforma systemowa prezydenta P.W. Boothy wprowadzila izby: Hinduska i 
Kolorowa do Parlamentu. Niestety nie wprowadzila analogicznej izby 
Murzynskiej. Ale taki podzial na izby mozna porownac z izbami stanow w 
parlamentach Europejskich. Oddanie calej wladzy w rece ludu w ciagu 
jednego dnia nie skonczylo nigdy niczym dobrym ani w Europie ani nigdzie 
indziej. 

Oczywiscie, ze Biali winni sa calemu zamieszaniu. Osobiscie uwazam,
ze kolonizacja Afryki - wtargniecie przez lupiezcow do harmonijnie 
zyjacego swoim pierwotnym rytmem kontynentu - jest jedna z najwiekszych
zbrodni w historii ludzkosci. Ale tutaj historia Poludniowej Afryki 
jest inna niz reszty kontynentu. Zostala ona jednoczesnie skolonizowana
na sposob typowo brytyjski, tak jak reszta kontynentu, ale i zostala 
zasiedlona przez Burow podobnie jak Stany Zjednoczone Ameryki przez 
Anglosasow. Obecni Afrykanerzy (Burowie) maja mniej wiecej tyle 
samo wspolnego z Holendrami, co Amerykanie z Anglikami. I o dziwo 
Murzyni w Poludniowej Afryce nie podzielili losu amerykanskich Indian,
czy australijskich Aborygenow. A jak wygladalaby dzis Australia, 
gdyby zylo w niej powiedzmy trzy razy wiecej Aborygenow niz imigrantow?
A Stany Zjednoczone ?  

  To wszystko nie jest takie proste, jak by sie pani Krystynie 
Lubelskiej moglo wydawac. Przemiany spoleczne tocza sie swoim rytmem 
i niekoniecznie cos, co nam w danej kulturze wydaje sie oczywiste i 
dobre, bedzie dobre w innej sytuacji. Kazdy kraj, region ma swoja 
specyfike. W naszej kulturze za zezarcie drugiego czlowieka dostaje 
sie kilkukrotna czape, a w Papui Nowej Gwinei trzy do szesciu miesiecy
pozbawienia wolnosci. Swiat powoli stapia sie w jedna calosc, ale 
niestety cechuje go jeszcze niekiedy nietolerancja do innych ras, a 
niekiedy niezrozumienie innych sytuacji i patrzenie na wszystko 
bezlitosnie przez pryzmat wlasnej kultury. 

                                             Tomek Sendyka 

P.S.

  W Stanach Zjednoczonych podobne w opinie do tego co napisal "Czas" 
wyglasza Patrick Buchanan. W koncu nie tylko kandydat na prezydenta ale 
tez jakis tam dziennikarzyna z 'folklorystycznego' tygodnika. Oczywiscie
mozna z tego by zrobic wstep do podobnego artykulu o Ameryce i o 
Amerykanach, tylko czy to bedzie mialo jakis sens ? 

________________________________________________________________________

Andrzej Bobyk 


Witam,

W "Spojrzeniach" nr 41 pisze Pan:

>  9. 1930 Pilsudski rozwiazuje Sejm, aresztowanie premiera Witosa
>            i poslow

Premierem wowczas byl sam Pilsudski (zostal nim 25 sierpnia tegoz roku).
On tez w dniu 29 sierpnia postawil na posiedzeniu Rady Ministrow wniosek
o rozwiazanie Sejmu, zas dnia nastepnego (tj. 30.08) prezydent Moscicki
rozwiazal Sejm i Senat, wyznaczajac wybory do Sejmu na 16 listopada i do
Senatu na 23 listopada. Faktem natomiast jest, ze w nocy 9/10 wrzesnia
policja i zandarmeria aresztowaly 19 bylych poslow (w tym Witosa),
ktorych osadzono w wiezieniu wojskowym w Brzesciu n/B. Po rozwiazaniu
Sejmu Slaskiego (26.9) dolaczyl do nich Wojciech Korfanty.

[Za: Andrzej Garlicki, "Jozef Pilsudski 1867-1935", Czytelnik, W-wa
1990, str. 581-586]

> 22. 1916 Dowodztwo austriackie udziela dymisji J. Pilsudskiemu

W rzeczywistosci Pilsudski zlozyl dymisje z Legionow juz 29 lipca,
zostala ona jednak przyjeta przez Austriakow dopiero 26 wrzesnia.

[ibid., str. 187]


                                           Andrzej Bobyk

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)
stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Jurek Krzystek 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP, adres:  (128.32.123.30), directory:
/pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia

____________________________koniec numeru 42___________________________