______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 18.09.1992. nr 42 _______________________________________________________________________ W numerze: Tadeusz K. Gierymski - Zydzi czy Polacy Ewa Caputa Korzeniowska - Nieudany happening Majora Zbigniew J. Pasek - Videomagia Zbigniewa Rybczynskiego Jurek Karczmarczuk - Wakacje w Panstwie Srodka (1) Tomek Sendyka - Apartheid Andrzej Bobyk - Aresztowanie poslow (list do red.) _______________________________________________________________________ [Od red. dyz. Prezentujemy dzis artykul Tadeusza Gierymskiego, ktory traktuje o trudnych sprawach w sposob, jak sadzimy, godny polecenia. Witamy rowniez nowa Autorke (bodaj pierwsza w "Spojrzeniach", nie liczac przedrukow). Zbyszek Pasek tym razem pisze o czlowieku sukcesu (artystycznego), Jurek Karczmarczuk zdaje relacje (choc sie zarzeka, ze to nie reportaz) z wakacji w Polsce, numer zas uzupelniaja dwa teksty bedace reakcja na poprzedni numer "Spojrzen". Dziekujemy i dalej zachecamy do pisania do nas. J.K-ek] ________________________________________________________________________ Tadeusz K. Gierymski ZYDZI CZY POLACY ================ Niespodziane spotkanie Jestesmy bardzo uprzejmi dla siebie, twierdzimy, ze to milo spotkac sie po latach. Nasze tygrysy pija mleko. Nasze jastrzebie chodza pieszo. Nasze rekiny tona w wodzie. Nasze wilki ziewaja przed otwarta klatka. Nasze zmije otrzasnely sie z blyskawic, malpy z natchnien, pawie z pior. Nietoperze juz dawno ulecialy z naszych wlosow. Milkniemy w polowie zdania bez ratunku usmiechnieci. Nasi ludzie nie umieja mowic z soba. Wislawa Szymborska Tym wierszem otwiera Ruta Pragier swa ksiazke, ZYDZI CZY POLACY, wydana przez Oficyne Wydawnicza, Warszawa 1992. Ksiazka sklada sie glownie z rozmow z polskimi Zydami z trzech ostatnich pokolen: miedzywojennego, dzieci czasu wojny, i Polski powojennej, prowadzonych w latach osiemdziesiatych i w 1990 r. Rozmowy sa otwarte, padaja pytania drazliwe, pytania prowokujace do osobistych wyznan. Autorka stara sie wykazac i utrwalic co zaszlo w historii duchowej tych ludzi, kim sie oni czuja, Zydami czy Polakami? `Gdy ktos urodzil sie Zydem, ma do czynienia z zydowskim losem, tak jak Polak ma do czynienia z losem polskim'. `Centralnym problemem Polakow byla sprawa niepodleglosci. Koleje walki o wolnosc i wynikajace z nich lekcje, bohaterskie zrywy i gorzkie porazki, cechy zbiorowosci nabyte w ciagu dwoch wiekow walki i niewoli sa podstawowym doswiadczeniem narodu polskiego'. Co jest takim problemem dla Zydow? Dla Zydow, w poprzednich wiekach, byl to chyba problem przetrwania, pisze p. Pragier. W Polsce miedzywojennej zycie jednostek i zbiorowosci nie bylo zagrozone - poza incydentalnymi wydarzeniami. Ale istnialo jednak poczucie nierownosci. Jak poteznie oddzialywuje to poczucie nierownosci na swiadomosc i dzialanie mniejszosci, widac chyba jasno np. tu w Stanach, w zwiazku z etnocentryzmem, z atakami na eurocentryzm w szkolach, z domaganiem sie zniesienia pewnych kursow i wprowadzenia innych, politycznie i kulturowo wlasciwych kursow, ksiazek, pogladow, historii i literatur. (Pomine wierutne glupstwa i bzdury propagowane przez niektorych proponentow wielokulturowosci. Chodzi mi tylko o podkreslenie psychologicznej i socjalnej sily rodzacej sie z poczucia krzywdy, ze jest sie uwazanym za czlowieka gorszego gatunku.) Dla Zyda w przedwojennej Polsce prawda bylo, ze: `W kazdej chwili w sensie psychicznym lub w najwazniejszych sprawach zycia, czlowiek mogl spotkac sie z jawna lub ukrywana pogarda czy niechecia'. Narod bez panstwa, zyjacy na ziemi innych, zagrozony ponizeniem, upokorzeniem, nierownoscia, odczuwa te nierownosc psychiczna, (autorka podkresla, ze o taka wlasnie, a nie o spoleczna nierownosc chodzi) jako swoj glowny problem. Jak dla Polakow odzyskanie niepodleglosci, tak dla Zydow w miedzywojennej Polsce uzyskanie rownosci, przezwyciezenie poczucia `gorszosci' w swiadomosci innych i wlasnej, stalo na pierwszym planie. Czujac sie obywatelami drugiej kategorii zydowskie pokolenie miedzywojenne wybieralo jedna z trzech drog prowadzacych do `wybicia sie na rownosc', a mianowicie: - przez odrodzenie wlasnego panstwa, - przez asymilacje, zlanie sie ze spoleczenstwem polskim, - przez rewolucje socjalna, ktora wszystkim obiecywala rownosc. Idea odbudowania wlasnego panstwa w Palestynie zyskiwala zwolennikow z rozrostem faszyzmu w Europie. Jednak nie bylo to rozwiazanie problemu `gorszosci psychicznej' rozwiazaniem bezkonfliktowym. Korczak pisal w latach trzydziestych: `Zyc tam i tesknic do >tu (Polonistka, mieszkajaca w Victorii, Kolumbia Brytyjska (Kanada), tlumaczy literature piekna, pisze do prasy polonijnej i do polskiego radia w Victorii) NIEUDANY HAPPENING MAJORA ========================= Artykul na temat Majora Fridricha drukowany w "Spojrzeniach" sprzed dwoch tygodni wprowadzil mnie w nastroj melancholii i przywolal wspomnienia. Znalam Majora w czasach zamierzchlych, gdy byl jeszcze tylko Waldkiem Fridrichem, mieszkal w Toruniu i studiowal historie na Uniwersytecie Mikolaja Kopernika. Byl chyba na drugim roku. Wlasciwie trudno mi juz dzisiaj powiedziec, dlaczego Waldek studiowal wlasnie historie, ale zdaje mi sie, ze nie dostal sie na historie sztuki. Tak naprawde to tylko sztuka byla dla niego wazna, a jego fascynacja teatrem graniczyla z obsesja. Owczesnymi mistrzami Fridricha byli Kantor i Ionesco, a takze Hasior ze swymi tendencjami do sakralnych inscenizacji i happeningu w rzezbie. Z pisarzy najwieksze wrazenie wywarl na nim Kafka, a "Wyrokiem" zaczytywal sie w kazdej wolnej chwili i ciagle znajdowal w nim jakies rewelacje, ktorymi z zapalem dzielil sie z kazdym, kto chcial go wysluchac. Ludzie z wyzszych lat patrzyli na niego z pewnym politowaniem zmieszanym z gleboko skrywanym podziwem. Jedni mowili, ze Fridrich jest nawiedzony, inni, ze to z pewnoscia pedal. My, studenci pierwszego roku, patrzylismy na niego z zachwytem i admiracja. To wlasnie z naszego grona wybral sobie obsade do inscenizacji "Wyroku". Po kilku pierwszych probach okazalo sie, ze koncepcja Fridricha jest tak szalona i niekoherentna, ze aktorzy wycofali sie ze wspolpracy. Przez "teatr Fridricha" przewinela sie wtedy masa ludzi, a miedzy nimi byl tez niesmialy, romantyczny poeta, Grzes Ciechowski, ktory wyrosl potem na Obywatela G.C. Niestety nikt nie byl w stanie pojac, o co Fridrichowi wlasciwie chodzilo w tym teatrze i Waldek zostal sam. Spedzalam z nim wtedy wiele czasu, bo wpadal do akademika bardzo czesto. Wyciagal mnie na spacery, wiec wloczylismy sie po zakatkach Torunia, a Fridrich snul swe rozwazania o teatrze, literaturze, o czystej sztuce wszechobecnej, uniwersalnej, stanowiacej religie dla ludzi wyobcowanych i samotnych, ktorzy swa alienacja placa cene za dojscie do `Prawdy'. Waldek wierzyl, ze dotarl do `Prawdy' i czul sie wybrany do przekazania jej innym. Wiedziony poslannictwem postanowil wystawic "Wyrok" i za pomoca tej sztuki odkryc innym swa tajemnice. A skoro sie nie udalo, to trzeba znalezc nowy sposob. I tak wlasnie doszlo do pomyslu happeningu, majacego zmusic przyjaciol, ktorzy go zawiedli, do zrozumienia i przyjecia `Prawdy', ktora chcial im wyjawic. Pamietam dokladnie przygotowania do happeningu i fabrykowanie rekwizytow. Wiazalo sie to z pewnym moim bezposrednim zaangazowaniem, gdyz potrzebna byla drabina, ktora po kryjomu wyciagnelismy ze spizarni mojej babci, nie pytajac uprzednio o jej zgode. Waldek zaprosil na te impreze okolo 30 osob, pojawilo sie ze 20. Najpierw cala grupa ruszylismy do starych XIX- wiecznych fortow, za miasteczkiem akademickim na Bielanach. Tam krazylismy po podziemnych korytarzach, az doszlismy do malej celi, w ktorej palilo sie ognisko. Przy ogniu wypilismy kilkanascie jaboli, po czym Waldek ze swieca w reku prowadzil nas przez podziemia i wskazujac rozne miejsca, grobowym glosem opisywal bardzo sugestywnie sceny tortur, jakie odbywaly sie tam w okresie okupacji hitlerowskiej, kiedy podziemia sluzyly Niemcom jako cele wiezienne. Przesuwalismy sie powoli w ciemnosciach i robilo sie coraz straszniej, jednostajnie wypowiadane slowa obijaly sie o ceglane sciany, co nadawalo im barwy jeszcze wiekszej grozy. Odetchnelismy z ulga, gdy znalezlismy sie na zewnatrz. Przy wyjsciu Waldek rozdal czarne przepaski i polecil zawiazac je na oczach. Szlismy z zawiazanymi oczami prowadzeni przez kilku przewodnikow. Trwalo to dobre pol godziny. Gdy doszlismy wreszcie do celu i odslonilismy oczy, okazalo sie, ze jestesmy na cmentarzu Sw. Jerzego, tuz przy kostnicy. Do okna neogotyckiego budynku dostawiona byla drabina, niestety okno bylo zamkniete. Sredniowieczne torunskie dzwony wydzwanialy wlasnie polnoc. Bylo strasznie. W ciemnosci polyskiwaly nagrobki, pod nogami chrzescily liscie, a moze zwir. Waldek w desperacji postanowil rozbic szybe i otworzyc okno, aby cala nasza grupe wprowadzic do srodka. To wlasnie w konfrontacji z otwarta trumna mielismy dojsc do prawdy. Niestety na tym caly happening musial sie zakonczyc, gdyz nikt z nas nie wyrazil zgody na to, by sie wlamywac do kaplicy. Powloczylismy sie jeszcze troche po cmentarzu i rozeszlismy sie, kazdy w inna strone. Fridrich byl zawiedziony, jeszcze troche sie pojawial, ale pozniej nasze drogi sie rozeszly. Kiedy spotkalam go przypadkiem na ulicy, powiedzial mi, ze przenosi sie do Wroclawia. Widzialam go jeszcze kilka razy pozniej, gdy przyjezdzal do Torunia na wakacje. Pamietam, ze ostatni raz rozmawialam z nim na krotko przed wyjazdem z Polski. W nowym kraju zniknal z mojego zycia tak, jak wiekszosc torunskich znajomych i pewnie nie przychodzilby mi na mysl tak czesto, gdyby nie jego "Pomaranczowa Alternatywa", w ktorej odnalazl sposob ekspresji i glosil `Prawde', dla wielu z nas zrozumiala dopiero po latach. Ewa Caputa Korzeniowska P.S. Jesli ktos z czytelnikow ma kontakt z Fridrichem to prosze go pozdrowic. ________________________________________________________________________ Zbigniew J. Pasek VIDEOMAGIA ZBIGNIEWA RYBCZYNSKIEGO ================================== Moje pierwsze spotkanie z videosztuka Zbigniewa Rybczynskiego bylo rownie krotkie co nieoczekiwane - pewnego zimowego wieczoru zmieniajac kanaly telewizyjne w przerwie na reklamowki trafilem na program z lokalnej stacji PBS. Wygladalo to tak: jacys ludzie wedruja po schodach w gore, dzwigaja `leniny' i inne komunistyczne wota, w tle cos jakby wschod slonca, a do tego wszystkiego orkiestra rznie "Bolero" Ravela. W kulminacyjnym momencie na tychze schodach pojawiaja sie Marks, Castro i Stalin niosac pod gore trumne. Potykaja sie, z trumny wypada kosciotrup. Finis. Kurtyna (opada). Ktos bezblednie przedstawil metafore upadku komunizmu. Ale kto by mogl uzyc tak czytelnych symboli? Dalszego ciagu sie nie doczekalem, bo okazalo sie, ze to juz byl koniec programu. Wyplynely napisy `Directed and Conceived by Zbig Rybczynski'. Kilka tygodni zajelo mi zdobycie informacji kim jest ow Rybczynski. Dotarcie do tasm z jego produkcjami okazalo sie jeszcze trudniejsze, gdyz praktycznie tylko jedna jest dostepna komercyjnie. W swoich poszukiwaniach puscilem w swiat pytania za posrednictwem , udalo mi sie znalezc ludzi, ktorzy o nim slyszeli i nawet mieli niektore z jego nagran - wielka jest sila sieci elektronicznych! A wiec, kim jest Zbigniew Rybczynski? Okazuje sie, ze w swiecie sztuki video jest dobrze znany i wielu okresla go mianem `guru'. Urodzony w roku 1949, ukonczyl warszawska ASP w roku 1972, by potem rozpoczac studia w Szkole Filmowej w Lodzi. Jego szkolne filmy z poczatku lat '70 to glownie eksperymenty z forma, kolorem, ruchem i synchronizacja. W 1974 film Rybczynskiego "Zupa" zdobyl glowna nagrode na Miedzynarodowym Festiwalu Filmow Krotkich w Krakowie. Poczatek filmu to surrealistyczny koszmar senny w agresywnych kolorach. Gdy wreszcie sen sie konczy widz towarzyszy bohaterowi w zwyklych, codziennych czynnosciach. Te jednak sa obserwowane z przedziwnych pozycji, np. mycie zebow widzi sie ze srodka ust. Ta dziwna rzeczywistosc zaczyna przybierac coraz bardziej cechy koszmaru sennego - wreszcie wszystko konczy sie `spaleniem' filmu. Jak mowi sam Rybczynski, "Zupa", odzwierciedlala paranoje jego owczesnego zycia i warunkow zyciowych w Polsce. Inny z wczesnych filmow Rybczynskiego, "Swieto", otwarcie i ostro komentuje rytualy zycia spolecznego w Polsce. Rybczynski pokazal w nim schematyzm i liturgie zachowan swiatecznych: zabijanie kury na obiad, rodzinna biesiade, wspolne poobiednie ogladanie telewizji, seks w krzakach, umilowanie "Syrenki" jako symbolu statusu spolecznego. Nakrecony w polowie lat siedemdziesiatych, stanowi ciekawy komentarz socjologiczny do tamtych lat, a kto wie, moze i do dzisiejszego polskiego `byc i miec'. Najbardziej zlozonym technicznie filmem Rybczynskiego z tego okresu jest "Nowa ksiazka". Jest to historia opowiedziana przy pomocy kilku nieruchomych kamer, umieszczonych w roznych miejscach miasta. Obraz z nich jest prezentowany na ekranie podzielonym na dziewiec czesci. Historyjka jest banalna: widz sledzi perypetie bohatera, ktory wychodzi z domu, jedzie autobusem, kupuje ksiazke, spotyka znajomych w powrotnej drodze do domu. W pewnym chwili, ksiazka wypada mu z reki - i wtedy na wszystkich partiach ekranu dzieje sie cos gwaltownego. Ta wieloekranowa opowiesc pokazuje niezwykly talent rezysera do koordynacji zlozonej akcji, ale ma takze aspekt filozoficzny. W koncu lat siedemdziesiatych Rybczynski wyjechal do Austrii. Tutaj powstaly jego kolejne dzielka, jak "Mein Fenster" i "Media", komentujace wplyw telewizji na nasza percepcje i znieksztalcenie swiata. W roku 1983 Rybczynski pojawil sie w Ameryce, i to od razu z hukiem. Jego film, "Tango", zrealizowany jeszcze w Polsce, zdobywa nagrode Oscara w kategorii krotkich filmow animowanych. Podczas uroczystosci wreczania nagrod prowadzacy ja aktor Matt Dillon nie tylko, ze ma trudnosci z wymowieniem nazwiska Rybczynskiego, to na dodatek zanim podziekowanie Rybczynskiego zostaje przetlumaczone na angielski, niemal sila sciaga go ze sceny. Ten w desperackim odruchu wyciaga dlon z palcami rozstawionymi w "V" i spychany z podium wola `Lech Walesa' i `Solidarnosc'. To zreszta nie koniec atrakcji: po emocjach nagrody Rybczynski wychodzi na papierosa i obsluga imprezy nie chce go wpuscic z powrotem. Po szamotaninie z porzadkowymi laduje ... w areszcie, stajac sie w ten sposob pierwszym, ktory tego samego wieczoru zdobyl "Oscara" i wyladowal w ciupie. "Tango" to kolejny popis umiejetnosci rezyserskich i realizacyjnych Rybczynskiego. Film zaczyna sie niewinnie: w rytm starego tanga dziecko przypadkowo wrzuca przez okno pilke do pustego pokoju. Wdrapuje sie przez okno by ja wydostac i z powrotem wychodzi na zewnatrz. Powtarza zabawe z pilka. Gdy wychodzi, przez pokoj przechodzi kobieta z dzieckiem. Na ekranie zjawia sie kolejno coraz wiecej postaci, coraz bardziej wypelniajacych przestrzen. Kazda z nich wykonuje jedna, specyficzna czynnosc, powtarzana w nieskonczonosc: narodziny, smierc, funkcje fizjologiczne... Jest to wiec metafora nie tylko dotyczaca polskiej, tragicznej sytuacji mieszkaniowej, ale w ogole ludzkiego zycia. Zrealizowany juz w Stanach "The Day Before" to miniparodia radzieckiego programu kosmicznego: widz towarzyszy w locie radzieckiemu kosmonaucie, ktory w stanie niewazkosci stara sie `obciagnac flache', gdy tymczasem z jego statku kosmicznego wypadaja z hukiem nity. "Discreet Charm of Diplomacy" to znowu popis maestrii technicznej i zarazem ironia skierowana pod adresem radzieckiej dyplomacji. Te dwa dzielka Rybczynskiego powstaja juz kompletnie w technice video (jego poprzednie filmy byly realizowane na tasmie filmowej). Jego nowe realizacje powstaja wylacznie na video o wysokiej rozdzielczosci (HDTV). Potem Rybczynski relizuje kilka videoclipow muzycznych (m.in. "Imagine" z Yoko Ono) i zostaje okrzykniety najnowszym wizjonerem sztuki video. Zaklada tez firme "Zbig Vision Ltd.'. W roku 1987 Rybczynski realizuje swoj wiekszy projekt, "Steps", ktorego oryginalny pomysl powstal dziesiec lat wczesniej, jeszcze w Polsce. W "Schodach" bogaty arsenal trickow zostal uzyty do stworzenia estetycznego i politycznego komentarza na temat wspolczesnego spoleczenstwa amerykanskiego. Tytulowe schody, to schody odeskie, slynne z filmowej masakry w "Pancerniku Potiomkinie" Sergiusza Eisensteina (tak naprawde, to w Odessie zadnej takiej masakry nie bylo). "Schody" zostaly nakrecone w rekordowo krotkim czasie 11 dni, a przy ich kreceniu uzyto 350 efektow specjalnych (!). Bylo to mozliwe dzieki technice "instant video", wynalezionej i udoskonalonej przez Rybczynskiego, przy ktorej montazu i edycji nagrania dokonuje sie bezposrednio na planie. W "Schodach" grupa turystow amerykanskich trafia do studia, ktore dzieki nowoczesnej technice umozliwia im bezposrednia wyprawe na plan, a nawet w sam srodek masakry przedstawianej w "Pancerniku". Jest to podroz w czasie, ale w stylu disneylandu. Grupa turystow stanowi przekroj spoleczenstwa: sa tu biznesmeni, Murzyn z wielkim radiem, agent FBI, aspirujacy pseudoartysci oraz zwykli zjadacze hamburgerow. Wycieczke prowadzi radziecki przewodnik. Poczatkowo snuja sie po planie, niektorzy pstrykaja pamiatkowe zdjecia. Potem, gdy akcja "Potiomkina" przybiera na dynamice, roznie reaguja na masakre odbywajaca sie na ich oczach. Zakonczenie jest optymistyczne: dziecko z wozka staczajacego sie po schodach, w tajemniczy i cudowny sposob trafia `stamtad', z czarno-bialej tasmy filmu Eisensteina, do kolorowej amerykanskiej rzeczywistosci. Film jest ilustrowany znakomita, dynamiczna muzyka Michala Urbaniaka (revolution funk?). Kolejny udany projekt Rybczynskiego, to "The Orchestra" (1989), wizualna ilustracja do kilku utworow muzyki klasycznej. Nie sposob tu wyczerpujaco opowiedziec o tej realizacji, przebogatej w niezwykla ilosc zaskakujacych efektow wizualnych i aluzji kulturowych. Moze wiec kilka slow na temat dwoch najciekawszych fragmentow. "Marsz zalobny" Chopina to metafora ludzkiego zycia. Na wstepie, wraz z uderzeniami poczatkowych akordow, w tle pierwszoplanowej klawiatury, pojawia sie przejmujacy, nieskonczony korowod zmarlych: postacie mlode, stare, brzydkie, piekne, kobiety, mezczyzni, dzieci, zmarli smiercia naturalna, zamordowani, rewolucjonisci, krolowie, wladcy i zwykli ludzie... Potem widz towarzyszy w marszu przez zycie kobiecie, ktorej dlon przemyka po klawiaturze: dziecinstwo, mlodosc, milosc, malzenstwo, zdrada - az do smierci. Wszystko konczy sie ponownym korowodem zmarlych. Wreszcie, zamykajaca "Orkiestre" ilustracja do "Bolera" Ravela. Mysle, ze jest to jedna z najbardziej przejmujacych wizji artystycznych, dotyczaca naszego spadku po komunizmie. W tle nieskonczonych schodow, po ktorych, wspinaja sie dziesiatki postaci, rozowi sie wieczna jutrzenka. Poczatkowo na schodach trwa ruch zarowno w dol jak i gore, ale z czasem wszyscy wedruja juz wylacznie pod gore. Pojawia sie tu cala gama typow ludzkich, wzietych zywcem z socrealizmu: tajniacy w skorzanych plaszczach, babuszki z tobolami, aktywisci partyjni, przodownicy pracy i wiele, wiele innych. Mamy tez pelna komunistyczna ikonografie: popiersia Marksa, Lenina, Stalina, golabek pokoju, socjalistyczne odznaki, no i oczywiscie czerwone sztandary. Ten nieprzerwany marsz pod gore przedstawia znakomity skrot historii komunizmu - byla to droga w gore, ale jednoczesnie donikad, zakonczona gwaltownie i nieoczekiwanie, tak jak konczy sie "Bolero". Zbigniew Rybczynski niewatpliwie nalezy do awangardy artystow videosztuki. Potrafi mistrzowsko operowac dostepna technika, ale ma takze do przekazania tresci humanistyczne. Mozna sie zastanowic, co by bylo, gdyby dysponowal budzetem "Terminatora"... Mysle, ze w przyszlosci jeszcze nie raz o nim bedzie glosno, dlatego warto sledzic jego droge artystyczna - z pewnoscia nas jeszcze zaskoczy. Zbigniew J. Pasek _______________________________________________________________________ Jurek Karczmarczuk WAKACJE W PANSTWIE SRODKA (1) ============================= Introduzione. Rondo capriccioso. ------------------------------- Jesien. Po wakacjach. Niektorzy mieszkajacy za granica pojechali na lato do Polski. Co wieksi grafomani, zwlaszcza skomputeryzowani pisza i beda pisali swoje cenne uwagi. Czego sie z nich dowiemy? Ano, wiadomo, takie travellogi sa znakomitym przyczynkiem do psychologii: poniewaz JAK JEST w Polsce teraz to wie kazdy, wiec czytajac takie wspomnienia dowiadujemy sie glownie CO KTO CHCE ZOBACZYC. Mamy mozliwosc porownac punkty widzenia i idiosynkrazje i w koncu dochodzimy do wniosku, ze slusznie zrobilismy wyjezdzajac tego roku na Hawaje. I o to chodzi. Zeby sie lepiej poczuc. Ta mysl przyswieca zarowno czytajacym jak i piszacym, wiec teraz, jak juz zaczeliscie czytac niniejszy tekst, to nie narzekajcie. Nie jest to zaden reportaz, a luzne impresje podzielone na moduly. Polskie Drogi. (Andantino; molto staccato) ------------------------------------------ Wjechalismy do Polski przez Nachod/Kudowe. Trwalo to dwie godziny. Pol godziny zabral nam falszywy objazd, zupelnie niepotrzebny, dla Tych Co Pierwszy Raz i Nie Wiedza. Wjezdzalo sie z boku prosto w srodek kolejki samochodow. A tam usmiechnieci kierowcy gestami wskazywali, ze trzeba jechac do tylu i ustawic sie jak Bog przykazal na koncu. Co uczynilismy i odczekalismy w tej kolejce ponad godzine. Po pewnym czasie i my wskazywalismy durniom, ktorzy skorzystali z objazdu, Wlasciwa Polska Droge i uczestniczylismy biernie w okrutnej pacyfikacji jegomoscia, ktory usilowal sie wepchac. Sama bramka celnika zajela nam 40 sekund, ale sam wjazd o trzy - cztery minuty dluzej. Nie moglismy wjechac i juz! Droge tarasowala spora skrzynia wypelniona butelkami czeskiego piwa. Musialem wysiasc, podejsc do sporej grupki ludzi cywilno/mundurowych i poprosic, czy nie mogliby panowie tej skomplikowanej sprawy z piwem zalatwic z celnikami po uprzatnieciu drogi? Przejechac sie nie da! Wiec zabrali piwo i dawaj dyskutowac dalej. Nie wiem jak sie skonczylo. Bo otoz, 80 procent tej kolejki to nie byli zmeczeni zagraniczni turysci, lub rodacy wracajacy z wojazy, a lokalny transport piwa i innych alkoholi w bagaznikach malych i duzych Fiatow. Prawie sto procent zysku w detalicznych cenach, a piwo lepsze od polskiego, wiec popyt jest duzy. Wiezli te butelki w takich ilosciach, ze celnicy dostawali szalu. Pare aut stalo na poboczu, a dziarscy mlodziency przepakowywali butelki do recznych toreb przenoszonych nastepnie przez bramki za posrednictwem pieszych kurierow, ktorzy przeladowywali torby z powrotem do aut po drugiej stronie. Ten przeladunek szedl nie tylko na poboczu, ale i w Glownej Kolejce. Czasami nastepowalo tarasowanie ruchu, rozladowywane auto czasami dawalo sie ominac, ale z reguly po rozladowaniu kierowca usilowal ponownie wepchac sie na swoje miejsce, co powodowalo zaburzenia natury geometrycznej oraz slowno-muzycznej. Krytyczny Czytelnik w tym miejscu sie zzymnie i zauwazy, ze nizej podpisany zamiast pisac jak Jest Naprawde w Polsce, zajmuje sie pato-folklorem. Problem w tym, ze tak Jest Naprawde. W dalszym ciagu transport towarow w Polsce jest rozproszony, czesto bardzo niepewny i kosztowny. Duzych firm transportowych prawie nie ma. Sadze, ze odpowiedzialnosc za ten stan rzeczy spada w duzej mierze na ilosc i stan polskich drog. Samochodow jest duzo. Krakow znajduje sie w stanie permanentnego korka w wiekszosci wezlow komunikacyjnych i przy wszystkich przejazdach przez Wisle. Jakosc drog coraz gorsza, bo nie ma pieniedzy na solidne remonty, trzyma sie je na ewentualne rozbudowy, tylko nikt nie wie od czego zaczynac. Plany sa, ostatni, opublikowany poltora roku temu przez Ministerstwo Transportu jest dosc konkretny. Na razie mamy raptem 45 tys. km drog klasy (powiedzmy) miedzynarodowej, 130 tys. wojewodzkich, 170 tys. komunalnych i okolo 20 tys. drog przemyslowych. Nizsze klasy sa grubo ponizej jakichkolwiek standardow. Te miedzynarodowe, to tak sobie. Jako taka jest np. uznany odcinek szosy Katowice - Krakow przez Olkusz. Ale mimo, ze z Katowic do Olkusza jest czteropasmowa, spore kawalki kolo Bedzina remontuje sie od 8 lat, jedzie sie jednym pasmem pod grozba polamania podwozia. A od Olkusza do Krakowa jest juz zwykla, waska, mozna jechac i 15 km noga za noga za traktorem albo furmanka... Planuje sie 4 duze autostrady, 3 ponoc do roku 2005, w co NIKT nie wierzy. A1: Skandynawia - Turcja, ok. 600 km u nas (przez Gdansk - Lodz - Katowice), juz jest 16! Potrzeba 1282 mln. dolarow. Dalej, A2: Londyn - Moskwa, 626 km, potrzeba 578 km i 1112 megabuckow. Te dwie sa priorytetowe, ale niektorzy uwazaja, ze wazniejsza bedzie druga magistrala pionowa, A3: Szwecja - Praga (i dalej przez Brno do Wiednia i do Wloch), u nas bardziej na zachod: od Szczecina przez Legnice. 842 miliony dolarow. Wreszcie A4: Bruksela - Lwow, u nas: Zgorzelec - Wroclaw - Krakow - Przemysl. Jest na razie stara poniemiecka (109 km) i niby autostrada Myslowice - Krakow. Na razie bez jakiejkolwiek infrastruktury; nie ma na niej stacji benzynowych, parkingi sa dzikie a o telefonach do pomocy drogowej nawet sie nie sni. Trzeba 1268 milionow. Razem 4.5 miliarda dolarow w cenach ubieglorocznych. Wiec jak sie to dopisze do aktualnej dziury budzetowej w wysokosci 100 bilionow zlotych, to nawet nie trzeba wyciagac pierwiastkow i calkowac, zeby zobaczyc Duze Pi. Rzad sugerowal, ze z budzetu daloby sie budowac 3 - 4 km rocznie, o ile w ogole, planuje wydanie koncesji prywatnym spolkom skadkolwiek i przewiduje oplaty za uzywanie. I juz sie kloca o wysokosc oplat, mimo, ze nikt nic nie zaczal robic. A nie zaczal, bo sama ocena RZECZYWISTYCH kosztow jest piekielnie trudna, nie da sie np. dokladnie ocenic wplywu szkod gorniczych na budowe i remonty autostrad na Slasku i w ogole nie wiadomo ilu rodakow bedzie z tego korzystac, a ile sie bedzie pchalo bocznymi drogami, bo im sie nie oplaci. Negocjujemy jakas pozyczke z EWG (Europejskiego Banku Inwestycyjnego), ale nie my jedni. Ostatnio coraz wyrazniej rysuja sie pewne kwestie tzw. delikatne. Okazuje sie, ze np. sa tez plany innej polskiej autostrady, o ktorej rzad Rzeczypospolitej sie dowiedzial z pewnym opoznieniem, bo byla planowana na osi Berlin - Tallin bez nas. Ma to byc "Via Baltica": Berlin - Krolewiec - Ryga, przez Szczecin i Gdansk. Polacy chca to sciagnac w dol i poprowadzic przez Warszawe i Kowno. Zobaczymy. Wiec nasza Droga do Europy potrwa POD TYM WZGLEDEM jeszcze minimum dwadziescia lat, tj. cale pokolenie i nie ma sie co ludzic. Nie jest jasne co sie bedzie dzialo z innymi drogami, czy beda poprawiane, czy wrecz odwrotnie. Na razie jest degradacja, zwlaszcza w miastach. W kazdym razie jest oczywiste, ze za spora czesc polskiej drozyzny odpowiada nieefektywny transport, mimo, ze cena benzyny jest sporo nizsza niz na Zachodzie ('98 za 7900 zl, czyli ponizej 3 FFr; we Francji ponad 5). A juz na marginesie: szkoda tez, ze te kilkadziesiat lat naszego dziarskiego rozwoju zmarnowalo rowniez transport wodny, idzie nim ponizej 0.5 procenta masy towarowej, a np. w Niemczech 22 procent. Moj przyczynek do dekomunizacji. Allegretto ------------------------------------------- Postanowilem sie zabrac za okolicznych komuchow i postkomuchow, zgodnie z Wytycznymi. Niestety odwyklem, bo francuskiego komucha, to widac na wylot, a nasi sie maskuja. Musialem najpierw rozpracowac strategie Rozpracowania, zanim mialem Odkazac i Dezynfekowac. Oparlem sie na Literaturze, ale tez wymyslilem sam pewne metody Rozpoznania. Najprosciej szlo mi na Polskich Drogach: 1. Komuchami sa na pewno ci, ktorzy uwazaja, ze kolor czerwony oznacza Naprzod! Jest ich sporo, nie wszystkich da sie rozjechac od razu. Zreszta nie wszyscy ida Naprzod w Poprzek, niektorzy naprawde Naprzod, i wtedy to oni rozjezdzaja, a nie ich. Pewna czesc tych komuchow pamieta doskonale stanowisko Partii wobec hegemonistow Chinskich, wiec sprawnie i z potwornym piskiem opon zawsze uciekaja przed Zoltym Niebezpieczenstwem. Wszystko jedno, czy Zolte jest po czy przed Czerwonym. Wtedy najlatwiej kogos rozjechac, albo rozwalic. 2. Druga klasa komuchow sa milosnicy "Lewego Marszu" Majakowskiego, ktorzy uwazaja, ze poruszanie sie po prawej stronie szosy jest wsteczne. A jak juz jechac lewa strona, to w zadnym wypadku nie nalezy dac sie wyprzedzic jakims prawicowcom! W razie problemow nalezy udawac Centryste i wtedy juz nikt nie wyprzedzi z zadnej strony. 3. Inna moja ulubiona klasa komuchow sa ci, ktorzy walcza z panoszeniem sie grubych bankierow wysysajacych krew z ludu i ciezka dlonia karza banki odmawiajac przyjmowania czekow. Mam rachunek PKO od przeszlo 20 lat i wlasciwie co roku jest coraz gorzej, coraz trudniej zaplacic za restauracje, za towar czy benzyne zwyklym czekiem... Ta sama gazeta (Echo Krakowa), ktora reklamuje bankowosc, obroty bezgotowkowe itp. za przyjecie ogloszenia kaze sobie placic gotowka, bo - jak nam powiedziano - ksiegowa strrrrasznie nie lubi czekow. Coraz wiecej tych komuchow, co potwierdza teze batiuszki, ze smak walki klasowej narasta w miare jedzenia. 4. Wreszcie, znalazlem sporo komuchow w moim srodowisku. Sprowokowalem ich bezczelnymi pytaniami dlaczego polki ksiegarskie uginaja sie od ksiazek typu: "MS-DOS dla Szewcow i innych Sekretarek", albo "I Ty, Babciu Klozetowa, zostaniesz Uzytkowniczka Komputera", czy tez "Jak Maly Jasiu bawi sie Siecia Komputerowa", natomiast nie ma podrecznikow akademickich na wyzszym poziomie, praktycznie nic ze sztucznej inteligencji, ani z zaawansowanych ksiazek o bazach danych itp. Odpowiedz byla w perfidnym komunistycznym stylu, ze trzeba przede wszystkim dbac o lud pracujacy, a nie o zblazowanych intelektualistow. Nie wierzycie, ze tak mi powiedzieli? No,... rzeczywiscie, ale ja tak to zrozumialem, bom szczwany lis i nie dalem sie zwiesc pseudo-liberalnym gadaniem o tym, ze zaawansowanych podrecznikow nikt nie pisze, bo mu sie nie oplaca, bo nikt nie kupi, a tu trzeba najsampierw myslec o rynku i o proficie. Wiec pisze sie dla Malych Jasiow, bo ich jest duzo. A tasmowe zrzynanie manuali firmowych, co jest jeszcze zyskowniejsze i tak od lat bylo monopolem pana Bieleckiego, wiec... Ciag dalszy, a jakze. Jurek Karczmarczuk _______________________________________________________________________ Tomek Sendyka APARTHEID ========= Szanowna Redakcjo ! Przeczytalem artykul "Gasnaca Superstar" w SPOJRZENIACH 41 z bardzo mieszanymi uczuciami. W zasadzie moglbym sie zgodzic z tezami autorki, ale nie moge sie zgodzic ze wstepem do artykulu. Z definicji implikacji z falszywego zalozenia mozna wszystko wywnioskowac ( 0=>1 ). Autorka pisze o artykule z "Najwyzszego Czasu", w ktorym felietonista martwi sie o los prezydenta de Klerka i calego RPA po wstrzasie, jakim bedzie zniesienie rasizmu. Autorka wyrazila opinie, ze jest to najbardziej zdumiewajacy artykul, jaki ukazal sie ostatnio w polskiej prasie, i zapewnia, ze jest to 'artykul glupi i grozny w swojej beznadziejnosci`. Orginalnego artykulu nie czytalem, ale przegladajac polska prase znalazlbym sporo bardzo zdumiewajacych i jakze groznych artykulow. Moze i tekst jest szkodliwy, ale ja tez bardzo sie martwie, moze nie o los prezydenta de Klerka - w koncu Ian Smith dalej zyje w Rodezji i dobrze sie miewa - ale o los calej Poludniowej Afryki. Poludniowa Afryka jest tematem, przy ktorym trudno uniknac emocji. Zwykle patrzy sie na sytuacje jako na biale i czarne zapominajac o calej zlozonosci tego mikrokontynentu. W zasadzie nie sposob zajac stanowisko krytyczne wobec ANC bez bycia oskarzonym o rasizm. Ale sprobujmy popatrzec na to jako na scieranie sie diametralnie roznych kultur, raczej niz scieranie sie kolorow skory. 'Wolnosc dla Murzynow jest - zdaniem felietonisty "Najwyzszego Czasu" - pulapka dla nich samych i dla kraju w ktorym zyja`. Mozna to zdanie rozumiec jako typowy symptom nastawienia Polakow do obcych kultur i ras, ale czy na pewno jest to jedyna mozliwa interpretacja? Czy nie mozna spojrzec na Afryke otwartymi szeroko oczyma i zastanowic sie, czy aby kontynent ten dojrzal juz do demokracji (przez Afryke rozumiem tutaj Afryke ponizej Sahary - "sub-Saharan Africa"). Georges Clemenceau porownal demokracje do wina, ktore moze byc cennym przysmakiem, ale moze byc tez zgubnym trunkiem. Autorka, oburzyla sie na stwierdzenie, ze apartheid jest najlepsza forma wspolzycia miedzy rasami. Stwierdzenie to jest bardzo bolesne, ale zastapmy slowo 'rasa' slowem 'kultura'. Co maja zrobic diametralnie rozne kultury mieszkajace na tym samym terenie? Oczywiscie, ze w koncu powinny sie zasymilowac. Ale jest to proces powolny, ktorego jakiekolwiek sztuczne przyspieszenie nie prowadzi nigdy do niczego dobrego. Rozne kultury potrzebuja pokolen, aby sie wzajemnie poznac, zaakceptowac i zrozumiec. I jedynym katalizatorem tego procesu - moim zdaniem - jest powszechna oswiata. Jezeli popatrzymy na taki zlepek kultur jak Stany Zjednoczone, widac jak powoli i stopniowo wloskie, chinskie, niemieckie, japonskie, polskie osady i dzielnice stapialy sie w jedna calosc. A mialy one sprzyjajace, okolicznosci, bo wszyscy ci emigranci wywodzili sie ze zblizonych kultur - monogamia, silna instytucja panstwa i organow panstwowych, istnienie jezyka pisanego, szacunek dla wiedzy i nauczyciela. Najtrudniej wtopic sie bylo wlasnie Afrykanczykom, ze wzgledu na duze roznice kulturowe i na brak jakiejkolwiek pomocy, aby te bariery przezwyciezyc. Przebywajac na 'demokratycznym i wolnomyslacym Zachodzie' nie mozna w zasadzie dostrzec faktu, ze nieomal kazda z demokracji afrykanskich po pierwszych wyborach po odzyskaniu niepodleglosci przeksztalcila sie predzej czy pozniej w dyktature. Obecnie na calym kontynencie juz jedynie Botswana jest krajem politycznie stabilnym. Gdy patrzy sie na historie Afryki, na typowa droge ktora szly tak zasobne kraje jak Nigeria, Kenia, Rodezja Polnocna (Zambia), Rodezja (Zimbabwe), nie sposob nie zadac sobie pytania, czy Poludniowa Afryke czeka ten sam los. Tutaj nie wolno odpowiedziec na to pytanie tak, jak odpowiedzial sobie na nie redaktor "Czasu". Tutaj nikt sie nie zastanowi nad tym, ze proces przejecia wladzy i dojrzewania do demokracji musi trwac znacznie dluzej niz sie to Wujowi Samowi wydaje. Jednoczesnie nie sposob nie zrozumiec zadan wiekszosci. Jest tyle krajow, gdzie niesprawiedliwosc spoleczna jest zjawiskiem na porzadku dziennym, gdzie ludzie z racji swojego urodzenia nigdy nie beda pelnoprawnymi obywatelami (Japonia i jej reguly przyznawania obywatelstwa, Arabia Saudyjska i sytuacja kobiet tamze, Chiny), a jednak Wuj Sam i caly Zachod utrzymuje z nimi serdeczne kontakty. Dlaczego wszyscy czepiaja sie Poludniowej Afryki ? Czy dlatego, ze otwarcie i bez hipokryzji nazywala swoje prawa po imieniu, czy dlatego, ze przypomina Wujowi Samowi o tym, jak sam traktowal Afykanczykow jeszcze okolo trzydziesci lat temu? Czy dlatego, ze tu mniejszosc to tam wiekszosc i na odwrot, wiec mamy problem spolecznych blizn i oczywiscie glosow wyborcow ? Demokracja Zachodnia wydaje sie nie sprawdzac na afrykanskim gruncie. I ma to niewiele wspolnego z rasami, a raczej z nieprzystosowaniem don tamtejszych kultur. 'Nasz' swiat chcialby widziec Poludniowa Afryke jako zachodnia demokracje. Ale jest to przeciez ingerencja w tamtejszy swiat, gdzie tradycje plemienne, rodzinne sa wciaz nieslychanie istotne. Lepiej by sie na pewno miala Afryka, gdyby dalej wladze sprawowala starszyzna plemienna. Oczywiscie ze Europejczycy nie powinni tego byli ruszac, ale stalo sie. Odwrotu nie ma. Skoro juz skazalismy Afryke na nasz system, to dajmy jej troche czasu. Wszyscy chcielibysmy widziec Poludniowa Afryke jako pelna demokracje, rownie sprawna jak te dzialajace w Europie. Ale Europie dojscie do demokracji zajelo troche czasu. Przeszlismy przez duzo eksperymentow i okresow posrednich. Reforma systemowa prezydenta P.W. Boothy wprowadzila izby: Hinduska i Kolorowa do Parlamentu. Niestety nie wprowadzila analogicznej izby Murzynskiej. Ale taki podzial na izby mozna porownac z izbami stanow w parlamentach Europejskich. Oddanie calej wladzy w rece ludu w ciagu jednego dnia nie skonczylo nigdy niczym dobrym ani w Europie ani nigdzie indziej. Oczywiscie, ze Biali winni sa calemu zamieszaniu. Osobiscie uwazam, ze kolonizacja Afryki - wtargniecie przez lupiezcow do harmonijnie zyjacego swoim pierwotnym rytmem kontynentu - jest jedna z najwiekszych zbrodni w historii ludzkosci. Ale tutaj historia Poludniowej Afryki jest inna niz reszty kontynentu. Zostala ona jednoczesnie skolonizowana na sposob typowo brytyjski, tak jak reszta kontynentu, ale i zostala zasiedlona przez Burow podobnie jak Stany Zjednoczone Ameryki przez Anglosasow. Obecni Afrykanerzy (Burowie) maja mniej wiecej tyle samo wspolnego z Holendrami, co Amerykanie z Anglikami. I o dziwo Murzyni w Poludniowej Afryce nie podzielili losu amerykanskich Indian, czy australijskich Aborygenow. A jak wygladalaby dzis Australia, gdyby zylo w niej powiedzmy trzy razy wiecej Aborygenow niz imigrantow? A Stany Zjednoczone ? To wszystko nie jest takie proste, jak by sie pani Krystynie Lubelskiej moglo wydawac. Przemiany spoleczne tocza sie swoim rytmem i niekoniecznie cos, co nam w danej kulturze wydaje sie oczywiste i dobre, bedzie dobre w innej sytuacji. Kazdy kraj, region ma swoja specyfike. W naszej kulturze za zezarcie drugiego czlowieka dostaje sie kilkukrotna czape, a w Papui Nowej Gwinei trzy do szesciu miesiecy pozbawienia wolnosci. Swiat powoli stapia sie w jedna calosc, ale niestety cechuje go jeszcze niekiedy nietolerancja do innych ras, a niekiedy niezrozumienie innych sytuacji i patrzenie na wszystko bezlitosnie przez pryzmat wlasnej kultury. Tomek Sendyka P.S. W Stanach Zjednoczonych podobne w opinie do tego co napisal "Czas" wyglasza Patrick Buchanan. W koncu nie tylko kandydat na prezydenta ale tez jakis tam dziennikarzyna z 'folklorystycznego' tygodnika. Oczywiscie mozna z tego by zrobic wstep do podobnego artykulu o Ameryce i o Amerykanach, tylko czy to bedzie mialo jakis sens ? ________________________________________________________________________ Andrzej Bobyk Witam, W "Spojrzeniach" nr 41 pisze Pan: > 9. 1930 Pilsudski rozwiazuje Sejm, aresztowanie premiera Witosa > i poslow Premierem wowczas byl sam Pilsudski (zostal nim 25 sierpnia tegoz roku). On tez w dniu 29 sierpnia postawil na posiedzeniu Rady Ministrow wniosek o rozwiazanie Sejmu, zas dnia nastepnego (tj. 30.08) prezydent Moscicki rozwiazal Sejm i Senat, wyznaczajac wybory do Sejmu na 16 listopada i do Senatu na 23 listopada. Faktem natomiast jest, ze w nocy 9/10 wrzesnia policja i zandarmeria aresztowaly 19 bylych poslow (w tym Witosa), ktorych osadzono w wiezieniu wojskowym w Brzesciu n/B. Po rozwiazaniu Sejmu Slaskiego (26.9) dolaczyl do nich Wojciech Korfanty. [Za: Andrzej Garlicki, "Jozef Pilsudski 1867-1935", Czytelnik, W-wa 1990, str. 581-586] > 22. 1916 Dowodztwo austriackie udziela dymisji J. Pilsudskiemu W rzeczywistosci Pilsudski zlozyl dymisje z Legionow juz 29 lipca, zostala ona jednak przyjeta przez Austriakow dopiero 26 wrzesnia. [ibid., str. 187] Andrzej Bobyk ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca) stale wspolpracuje: Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet) Copyright (C) by Jurek Krzystek 1992. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP, adres: (128.32.123.30), directory: /pub/VARIA/polish/dir_spojrzenia ____________________________koniec numeru 42___________________________