______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 26.05.1995          ISSN 1067-4020             nr 125
_______________________________________________________________________

W numerze:

     Stanislaw Janecki, Jaroslaw Gizinski - Europa, Honor, Ojczyzna
                             Zenobi Cyrus - Protokoly Medrcow
                           Jurek Krzystek - Pad Thai
                       Jurek Karczmarczuk - Po prostu ser

_______________________________________________________________________


Szanowni Panstwo. Uprzejmie informujemy, ze z dniem dzisiejszym
zawieszamy wydawanie i rozsylanie <> na okres letni, na pewno
do jesieni, ale prawdopodobnie *znacznie* dluzej. Po prostu nie jestesmy
w stanie poswiecac tej inicjatywie tyle czasu ile potrzeba, mamy nawal
innych obowiazkow. Wydawanie tego pisemka nie sprowadzalo sie do
przeskanowania gotowych artykulow prasowych albo wklejania gotowych
listow od Czytelnikow, wymagalo sporo selekcji i mnostwo pracy
technicznej.

Kiedy z gora trzy i pol roku temu zakladalismy <>, idea
przewodnia byla taka, aby byly one rodzajem moderowanej listy
dyskusyjnej, "kanalizujacej" niejako potencjal istniejacy na rozmaitych
grupach internetowych i bitnetowych. Szybko sie przekonalismy jednak,
ze instytucja ta nie utrzyma sie bez znaczacego udzialu samej redakcji. 
Nie mielismy nic przeciw - w oczywisty sposob czynnikiem, ktory nas
polaczyl byla wewnetrzna potrzeba dzielenia sie ze swiatem zewnetrznym
swoimi informacjami badz tez impresjami i przemysleniami. Podtrzymywal
nas w tym dziele <> osob piszacych dla nas mniej lub bardziej
regularnie. Dziekujemy serdecznie wszystkim tym, ktorzy do nas pisali, a
takze tym, ktorzy obiecali i do tej pory nie zdazyli niczego przeslac.
Trudno. Zdajemy sobie sprawe, ze w zalewie informacji rozsylanej przez
lacza komputerowe, o wiele latwiej jest spedzic nawet godzine dziennie
na spontanicznym, niewymuszonym plotkowaniu, niz poswiecic trzy -
cztery godziny na miesiac, na zredagowanie czegos - byc moze -
trwalszego.

W ostatnim roku dal sie zaobserwowac nastepujacy trend: im wiecej osob
czytalo <> (a liczba ich juz idzie w tysiace), tym mniej do
nas pisalo. W szczegolnosci radosc nasza, ze coraz powszechniej jestesmy
czytywani w Polsce, macil fakt, ze (poza Michalem Babilasem,
dokooptowanym do redakcji) nikt nigdy stamtad do nas nie napisal. 
Wyglada wiec na to,  ze osoby przebywajace stale badz czasowo *poza*
Polska odczuwaja wieksza potrzebe takiej wlasnie ekspresji niz zyjace w
kraju. Nie znamy jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego. 

W kazdym razie doszlismy do sytuacji, w ktorej dalsze ciagniecie "za
uszy" <> we dwoch, bo tylu nas pozostalo, mija sie z celem. 
Czytelnicy nasi bowiem w olbrzymiej masie nastawieni sa czysto
konsumpcyjnie, a my nie jestesmy impreza profesjonalna, ktorej celem i
racja bycia jest dostarczanie materialow do konsumpcji. W dodatku
przyznajemy sie do uczucia zwanego czasem z francuska <>.  

Nie rozstajemy sie definitywnie. Byc moze zglosi sie do nas ktos
pragnacy wykonac realna prace redakcyjna, dysponujacy odrobina
kompetencji technicznych i wolnym czasem (w przeciwienstwie do skladania
obietnic bez pokrycia, ktorych mielismy duzo). Zachowujemy liste
adresowa i jesli ktos w ciagu lata zmieni adres, prosimy o wiadomosc. 
Na razie jednak sie z Panstwem zegnamy.


                                     Jurek Krzystek i Jurek Karczmarczuk

________________________________________________________________________

<>, 09.04.1995. Wpisal J. K_uk.

Stanislaw Janecki, Jaroslaw Gizinski 

                        EUROPA, HONOR, OJCZYZNA
                        =======================


"Biedni Polacy biora za dobra monete wszystkie zapewnienia o ich
pierwszorzednej roli w polityce swiatowej, o uwzglednianiu ich oczekiwan
i interesow, a przeciez sa tylko malym, zapatrzonym w siebie narodem na
peryferiach swiata" - pisal pod koniec II wojny swiatowej Averell
Harriman, amerykanski ambasador w Moskwie. "Polski problem to dzisiaj
zagrozenie dla tozsamosci NATO. Do paktu nie mozna przyjmowac niegodnych
zaufania czlonkow, byloby to bowiem wpuszczenie konia trojanskiego w
zachodnie struktury bezpieczenstwa" - przekonywal w styczniu na lamach
<> Fred Ikke, podsekretarz obrony w administracji
Reagana. W tym czasie Andrzej Olechowski zapewnial, ze od NATO dzieli
nas zaledwie krok.

Richard Holbrook, podsekretarz stanu USA, w styczniu tego roku, po
spotkaniu Billa Clintona z reprezentacja krajow srodkowo-wschodniej
Europy w Cleveland, mial do powiedzenia tylko tyle: "Polska jest dla nas
wazna". Podobne opinie wyglaszaja urzednicy Departamentu Stanu, gdy w
USA goszcza politycy z Fidzi, Mauritiusa, czy Burkiny Faso. "Slusznie
dyskutuje sie o Polsce" - mowil w telewizji ARD kanclerz Helmut Kohl,
wyjasniajac powody odmowy zaproszenia Polakow na uroczystosc 50-lecia
zakonczenia II wojny swiatowej. - "Ten sam problem odnosi sie jednak do
Slowacji, Czech, Holandii, Luksemburga, Belgii, Danii czy Norwegii".

        Slowa i gesty to jedno, a zimna kalkulacja zyskow i
                      strat to co innego

- dawal do zrozumienia Kohl.

Kiedy prezydent Lech Walesa krytykuje Aleksandra Kwasniewskiego za
prowadzenie wlasnej polityki zagranicznej wobec Klausa Kinkela, szefa
niemieckiego MSZ, zapomina, ze nasi partnerzy - nie bez zazenowania -
musza sie z roznych zrodel dowiadywac, jaka jest aktualna linia tej
polityki. Na kazdym kroku potwierdzamy bowiem slusznosc zasady
ograniczonego zaufania do nas. Naiwnoscia jest np. przekonanie, ze
trojpodzial kompetencji w sterowaniu polska polityka zagraniczna jest
sprawa czysto wewnetrzna. Trudno to ukrywac, gdy Lech Walesa,
przebywajac w Szwecji, dyskutuje z Kwasniewskim o zasadach tej polityki.
Wczesniej z Waldemarem Pawlakiem polemizowal w Estonii.

Za rzadow Waldemara Pawlaka wlasna polityke zagraniczna uprawial m.in.
Michal Strak, szef URM, Adam Struzik, marszalek Senatu (probujacy w
dodatku wplynac na slowacka scene polityczna), Jacek Soska i Tadeusz
Samborski - poslowie PSL oraz Longin Pastusiak i Tadeusz Iwinski z SLD,
reprezentujacy Polske na roznych miedzynarodowych konferencjach. O dwoch
ostatnich <> pisal, ze "czynia
dotychczasowa linie polskiej dyplomacji trudna do zaakceptowania". Jesli
prawda jest - co sugeruja chadeccy deputowani do Bundestagu i urzednicy
polskiego MSZ - ze parlamentarzysci, reprezentanci obecnej koalicji,
"streszczaja" podczas zagranicznych wizyt tresc donosow na polskich
dyplomatow, zamieszczonych w sprawozdaniu tzw. podkomisji Samborskiego,
to podejrzewac mozna nie tylko nieodpowiedzialnosc, ale i nielojalnosc.

Zewnetrzny obserwator polskiej polityki zagranicznej moze odniesc
wrazenie, ze ozywa ona w takt kolejnych rocznic historycznych. Owa
"dyplomacja sentymentalna" jest zwiazana z powszechnym w Polsce
przekonaniem o zwiazku zaslug historycznych ze wspolczesnym ukladem
politycznym swiata. Niestety, nie podzielaja go ci, ktorzy naprawde
ustawiaja pionki na szachownicy. Do swiatowej opinii publicznej
docieraja jedynie informacje o skandalach zwiazanych z obchodami
rocznic, ktore - wbrew intencjom organizatorow - nie przysparzaja nam
sympatii.

Dla Niemiec Polska jest wciaz wazna z powodu silnego jeszcze poczucia
winy za zbrodnie hitlerowskie. Nie ludzmy sie jednak, ze przyjazny nam
Volker Ruehe - minister obrony oraz ostrozny Klaus Kinkel - szef MSZ
prowadza jakis rzeczywisty spor o zakres wsparcia dla Polski czy tez o
tempo przyjmowania nas do UE i NATO. Realizuja oni jedynie napisany
przez Helmuta Kohla scenariusz, w ktorym

       R|he gra role obroncy polskich interesow, a Kinkel
                demonstruje trzezwa obojetnosc.

Zludne okazaly sie nadzieje na przejecie przez Polske przewodnictwa
wsrod reformujacych sie panstw Europy Srodkowej. Wyjatkowa rola mialaby
nam przypasc niejako "naturalnie" - ze wzgledu na potencjal
demograficzny i zaslugi w obalaniu komunizmu. Argumentacja taka nie
spodobala sie jednak naszym sasiadom, wsrod ktorych szczegolnie Czesi z
ironia odniesli sie do polskich ambicji lokalnego przywodztwa.

"Dlaczego Polacy uwazaja, ze powinnismy piescic ich wygorowane poczucie
wartosci czy wrecz misji realizowanej w srodkowej Europie. Moze powinni
sie zastanowic, czy przypadkiem nie sa dla Zachodu bardziej klopotliwi
niz pomocni?" - pytal jesienia ubieglego roku <>.
Wystarczy polaskotac nasze poczucie proznosci, a juz widzimy sie w roli
zbawcow swiata. W tej mierze od czasow Jana III, broniacego pod Wiedniem
chrzescijanstwa, niewiele sie zmienilo. Te nasza proznosc doskonale
znaja zachodni dyplomaci i politycy. Kiedy jednak trzeba rozmawiac o
konkretach, pada sakramentalne: "Pomozemy wam, jesli najpierw pomozecie
sobie sami". To haslo jest od lat podstawa francuskiej i brytyjskiej
polityki wobec Polski, polityki obojetnosci, okraszonej zapewnieniami o
sympatii i wreczaniem Legii Honorowej kilku wybitnym postaciom polskiej
kultury.

"Kto zaprosil Polske na szczyt w Essen?" - pytal retorycznie kanclerz
Kohl, chcac udowodnic, ze Niemcy angazuja sie w sprawy Polski. Ale w
kuluarach mowiono, ze w Essen niczego konkretnego nie ustalono, wykonano
jedynie "rodzinne" zdjecia i wyrazano dobra wole. A przeciez kiedy
przyjmowano do paktu Hiszpanie i Portugalie, dalekie wowczas od
"ugruntowanego i trwalego systemu demokratycznego", Europa nie
proponowala im, by najpierw pomogli sobie sami, a potem otworza sie
przed nimi drzwi salonow.

Kiedy z gorliwoscia prymusa rezygnowalismy z wysylania broni do
kolejnych krajow nie respektujacych praw czlowieka, nadal trafialo tam
uzbrojenie z Czech, Slowacji, wschodnich Niemiec i Rosji. Chodzilo o
setki milionow dolarow, ktore m. in. przyczynily sie do tego, ze stopa
bezrobocia wynosi w Czechach 3,5 proc.

      Rezygnacja z kontraktow, w zamian za co poklepano nas
      po plecach, kosztowala polska gospodarke upadek Mielca, 
                          Labed, Stalowej Woli

i wielu innych fabryk zbrojeniowych. Na ich restrukturyzacje budzet nie
ma po prostu pieniedzy. Zachowalismy sie jednak godnie, wierzac przy
tym, ze podobnie winien sie zachowac caly cywilizowany swiat. Tymczasem
w Niemczech az 110 firm podejrzewano o "eksport smierci", czyli
wysylanie broni wszedzie tam, gdzie znajdowala ona nabywcow. Tylko
naiwni wierzyli, ze rzad w Bonn nic nie wiedzial o nielegalnym handlu
bronia. "To skandal przypominajacy opowiesc o trzech malpach: nic nie
widziec, nic nie slyszec, nic nie mowic" - pisala wowczas <>. Rownie realistyczne motywacje kierowaly wizyta kanclerza
Kohla w Pekinie - kilkumiliardowy kontrakt przycmil masakre na Placu
Niebianskiego Spokoju. Dla Niemcow liczyly sie fakty, dla nas -
symboliczne gesty. My stracilismy pol miliarda dolarow, oni zarobili
dziesiec razy tyle.

Z perspektywy <> sprawa stosunkow Polski i NATO stala sie
farsa. W tym samym bowiem czasie, gdy tzw. cywilizowany swiat potepia
Moskwe za pacyfikacje Czeczenii, Andriej Kozyriew przekonuje swoich
zachodnich rozmowcow, ze "imperialistyczna Polska jest zagrozeniem dla
pokojowo nastawionej Rosji". "Rosja nie chce sie czuc okrazona" (przez
polskich imperialistow? - przyp. red.) - tlumaczy Kozyriew. Zeby sie
nie czula, ministrowie rzadow Rosji i Niemiec wspolnie ida do sauny,
ministrowie spraw zagranicznych graja razem w tenisa, zas samoloty
rzadowe lataja miedzy Moskwa a Bonn z czestotliwoscia regularnych linii
- wszystko to ponad Warszawa, w ktorej kanclerz Kohl, rzecznik "nowego
rozdzialu w stosunkach polsko-niemieckich", nie byl juz od pieciu lat.
Dokladnie od chwili, gdy wyjechal z niej, by nad Szprewa swietowac
obalenie berlinskiego muru, ktory Polacy pomogli mu skutecznie rozebrac. 

Prawie 60 proc. Polakow uwaza, ze naszym najwazniejszym sojusznikiem
politycznym sa Stany Zjednoczone, tymczasem

        dla Ameryki Polska ma znaczenie tylko o tyle, o ile
            jest elementem jej polityki wobec Rosji.

Strobe Talbott, podsekretarz stanu i charyzmatyczny "wizjoner"
amerykanskiej polityki zagranicznej, pragnie stworzenia partnerskiego
ukladu dwoch supermocarstw. Wszelkie nagle i zdecydowane kroki mogace
rozdraznic Rosje - jak chocby ekspansja NATO czy wstrzymanie pomocy
gospodarczej w odwecie za pacyfikacje Czeczenii - stanowia powazne
zagrozenie dla zalozen polityki zagranicznej administracji Clintona.
Politycy i ideolodzy opozycji, z Hankiem Brownem i Henrym Kissingerem na
czele, dowodza, ze poszerzenie NATO jest jedyna gwarancja bezpieczenstwa
w Europie i "moralnym obowiazkiem Ameryki splamionek porozumieniem
Jaltanskim". Ich oponenci twierdza, ze "halasliwe" zabiegi Polski o
wejscie do Paktu Polnocnoatlantyckego sa niczym innym, jak tylko
krotkowzroczna i egoistyczna proba wywolania kolejnej zimnej wojny.

Dla gospodarczych poteg swiata Polska warta jest tyle, ile wynosza ich
inwestycje. Te zas - w przeliczeniu na jednego mieszkanca - lokuja nas
na ostatniej pozycji wsrod aspirujacych do integracji z instytucjami
zachodnimi panstw srodkowoeuropejskich. Anthony Robinson i Krzysztof
Bobinski, autorzy najnowszego raportu opublikowanego przez <>, wstrzemiezliwosc inwestorow przypisuja takim czynnikom, jak
"niestabilnosc polityczna po szesciokrotnej zmianie rzadow, uporczywa
podejrzliwosc wobec intencji zagranicznych inwestorow i spadek po nie
splaconych dlugach z lat 80". Wymowa liczb jest jednoznaczna: eksport do
Polski to niespelna 0,2 proc. ogolnej wartosci wywozu USA i zaledwie 1,4
proc. eksportu Niemiec.

Na odleglym Tajwanie niemieccy przedsiebiorcy inwestuja 10 razy wiecej
niz w sasiedniej Polsce. Kiedy okazuje sie, ze koszty pracy w Polsce (ze
wzgledu na horrendalna stawke ZUS) sa zbyt wysokie, Niemcy szukaja sobie
innego partnera. Tak wlasnie zdarzylo sie w przemysle tekstylnym,
ktorego produkty stanowia az 20 proc. naszego eksportu do Unii
Europejskiej. Niemcy przeniesli na Bialorus produkcje wielu wyrobow
wysylanych przedtem z Polski na Zachod.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - 
Trzy grosze europejczyka dyzurnego. Jest jedna dosc ostra roznica miedzy
dziennikarstwem, a polityka: otoz w tej drugiej niewiele da sie zrobic
sarkazmem...  Dosc regularnie serwowalem przedruki artykulow
dotyczacych stosunkow miedzy Polska a Europa. Nie doczekalem sie
praktycznie zadnej reakcji Czytelnikow. Z rzadka zagladalem do roznych
list dyskusyjnych, gdzie na ten temat co jakis czas, dosc rzadko, ktos
narzekal w stylu zblizonym do wielu polskich publicystow, tj. ze
politycy europejscy sie celowo slimacza w naszej sprawie, ze nas
oszukuja, ze ani zaslug nie biora pod uwage, ani strategicznej pozycji,
ani naszego potencjalu ludzkiego i gospodarczego, w koncu nie jestesmy
karlem na mapie. W koncu zaczalem podejrzewac, ze my wiemy, ze nie
jestesmy Europie potrzebni, tylko wstydzimy sie do tego przyznac. Jurek
K_uk. 

________________________________________________________________________


Zenobi Cyrus (cyrus@ccr.jussieu.fr)

                           PROTOKOLY MEDRCOW
                           =================


Jechalem z Paryza do Bawarii, do miasteczka w gorach, gdzie
miala sie odbyc jakas konferencja. Poza sezonem, pociag prawie pusty, w
moim przedziale pojawilo sie raptem dwoch wspolpasazerow, z czego jeden
wysiadl w Nancy. Drugi wyciagnal z teczki jakies papiery, te spadly mu
na podloge, wiec sie schylil i zaklal cichutko, ale doslyszalem. Prosze
Panstwa, bylo to soczyste slowo znad Wisly. Rozmowa poszla... , no,
gladko to niezupelnie, ale az do Monachium.

Wstep trwal dlugo, nie chcielismy zrazic partnera. Lody stopnialy, gdy
podczas rozmowy o Polakach za granica spotykajacych sie przypadkiem, moj
rozmowca rzucil od niechcenia, ze spotyka sie bardzo dziwnych ludzi i
nie zawsze wiadomo z kim ma sie do czynienia i nie zawsze wiadomo, czy
mialo by sie ochote rozmawiac, gdyby znalo sie rozmowce blizej.
Odparlem, ze mnie jest wszystko jedno, bo i tak na ogol spotkanie jest
jednorazowe, a nauczyc sie czegos mozna nawet od ludzi z innego
rozdzialu Ksiegi Swiata.

Wtedy pan Kazimierz Sadzik powiedzial: - "To ja sie przedstawie.
Nazywam sie na przyklad Kazimierz Sadzik. Albo inaczej". Zdziwilem sie.

- "Wie pan, kultura przedstawiania sie jest sliczna, ale przeciez panu
jest wszystko jedno jak ja sie nazywam. A tak, to pan bedzie czul, ze ja
kryje jakas tajemnice, co ociepla atmosfere rozmowy" - powiedzial pan
Sadzik, a ja sobie pomyslalem, o psiakosc, jakis psycholog-amator.  Ale
to nie byl jego zawod. Pan Sadzik pracowal i mieszkal w Niemczech, jego
firma miala jakies interesy w Paryzu i pan Sadzik jezdzil z jakimis
dokumentami. Pan Sadzik wyjechal z Polski przed Stanem Wojennym. Pan
Sadzik zajmowal sie jakimis dokumentami juz wczesniej.

Zaczely sie wspomnienia. Kilka moich uwag na temat zachowania sie
polskich wladz, partii, milicji itp. podczas Solidarnosciowego zefirku
pan Sadzik uprzejmie i fachowo sprostowal i stwierdzil, ze wie co mowi,
bo dla tamtych wlasnie wtedy pracowal. Wiec zamilklem a pan Sadzik
pokiwal ze zrozumieniem glowa. Glupio mi sie troche zrobilo, bo kilka
chwil przedtem deklarowalem swoj tumiwisizm i akceptacje kazdego. Wiec,
aby rozladowac atmosfere spytalem: - "No to wielu zapudlowanych
opozycjonistow ma pan na sumieniu?", majac nadzieje, ze nasze stosunki w
przedziale sie wyklaruja ostatecznie. Wyklarowaly sie. Pan Sadzik sie
rozesmial i odparl: - "Panie kochany, od palowania, zamykania,
szpiegowania i planowania roznych innych akcji majacych zapewnic
wiecznotrwalosc ustrojowi, to byli inni. Ja sie zajmowalem dzialalnoscia
kulturalna i niech pan tego nie myli z glupia propaganda. Oczywiscie,
bylo to propagandowe, ale glownie analityczne. Wie pan, ulubionym filmem
moich kolegow byl <>, czulismy sie troche podobni.
Zalowalismy tylko biednego Steve Mac Queena, ze na niego poluja, bo nam
szefostwo nie przeszkadzalo, nie mieli po co." 

- "To nie byl Mac Queen, tylko Redford", sprostowalem. - "Taak... "
zasmucil sie pan Sadzik. - "Ale nudnawe...  Stan Wojenny tez byl
nudny, to juz byly agonalne drgawki. Wczesniej, swiat byl kolorowy,
pelen krwawych imperialistow amerykanskich, hegemonistow izraelskich,
i... " - "Pan wybaczy, hegemonisci byli chinscy, izraelska, to byla
soldateska!" - powiedzialem troche zly, bo pan Sadzik sie rozpedzil i
zaczal sadzic, najwyrazniej uwazajac, ze moze mi wcisnac byle ciemnote.
- "Dobra, widze, ze pan tez opanowal <>, bede uwazal"  -
zgodzil sie moj rozmowca. 

- "A co pan robil?" - zapytalem, zeby pan Sadzik oswiadczyl, ze nic
ciekawego i zebym mogl sie zdrzemnac. Ale sie nacialem.

- "Nasza oficjalna robota to bylo zbieranie wyciagow z prasy
zagranicznej, czasami pisanie przemowien. Tlumaczylismy z polskiego na
nasze i odwrotnie. Pisalismy raporty o stanie polskiej kultury
emigracyjnej, glownie prasy, z czego bolaly nas watroby. Polityki nie
prowadzilismy. Bylismy funkcjonariuszami, i pluc sobie pan moze, ale
nauczyciel z podstawowki, ktory dzieciom pakowal do glowek wiersze o
Stalinie, tez byl takim funkcjonariuszem. Powie pan, ze to co innego, bo
on uczyl i pozytecznych rzeczy, tylko znajdowal sie w ponurym kontekscie
politycznym. Ale my tez. Meczyla nas ta Nowomowa, ktorej wrzod opanowal
do tego stopnia aktywistow Partii, a takze niektorych funkcjonariuszy
roznych sluzb, ze juz nie potrafili sie wypowiadac inaczej, i nawet
poloficjalne, dosc rzetelne dokumenty z roznych narad, rozne dyrektywy i
sprawozdania byly przesiakniete sformulowaniami wypisz, wymaluj
liturgicznymi. A na domiar zlego mysmy mieli do czynienia z dwiema
Nowomowami, ta komunistyczna i ta emigracyjna, antykomunistyczna, wsciec
sie mozna bylo."

- "Prasa zachodnia, nawet emigracyjna, byla i jest bardzo rozna. Nie
wszedzie dominuja slogany" - zauwazylem.

- "Nawet i bez sloganow zachodnie analizy naszego ustroju byly meczace.
Niektorzy sklaniali sie ku filozofii Milosza, z <>.
Uwazali, ze nasz ustroj to jest przepotezna, potworna machina, ktorej
*wszystkie* prawdziwe tryby sa bardzo gleboko ukryte, ze nic prawdziwego
nie widzi swiatla dziennego, ze ta niby Orwellowska <> ma
jako glowne zadanie kompletnie oglupic i zmasakrowac wszystkich, albo
fizycznie, albo psychicznie, dostarczajac atrapy rzeczywistosci, z
atrapa jezyka i atrapa pasztetowki. Ta filozofia do tej pory zreszta
zyje i ma sie bardzo dobrze wsrod niektorych emigrantow polskich. Ale
gdzie indziej z kolei wszystkich obywateli krajow naszego bloku zaczeto
uwazac za klinicznych durni, nawet opozycjonistami gardzono, nie tylko
wladzami. W opinii wielu opiniotworczych kregow na Zachodzie Polacy w
ogole to glupcy, w dodatku antysemici i nawet jesli szlachetni i
odwazni, to kompletnie nieodpowiedzialni, jak bohater filmu <>. To utrudnilo zycie wielu emigrantom."

- "Nie powie mi pan, ze wasza firma martwila sie o emigrantow!!" -
wrzasnalem. 

- "Jakos nas reprezentowali, a kazdy chce, zeby jego kraj powazano, a
nawet lubiano. Nasza praca byla dosc luzna, postanowilismy zrealizowac
wiec pewien projekt literacki, ktory mial nieco poprawic nasz <>.
Chcielismy stworzyc dokument o trzech dnach, dokument, ktory mial
zdestabilizowac naszych przeciwnikow politycznych przez wpakowanie don
tak paranoidalnej informacji, w takim sosie, zeby tamci zglupieli.
Oczywiscie wiedzielismy, ze i nasi towarzysze zglupieja tez, ale to bylo
w planie. Temat byl dosc powazny, chodzilo o - zgrubsza - polityke
towarzyszy radzieckich w Polsce, o ich wplyw na na nasza polityke
personalna, organizowanie pracy, kontrole mediow, itp.

Mielismy zamiar stworzyc dokument, ktory pozniej mial byc cichcem
propagowany jako scisle tajny, wykradziony np. z archiwum Bieruta plan
dzialania potwornej mafii rzadzacej w Polsce. Idea byla prosta: Polske
opanowala oczywiscie czerwona zaraza, ktora jest *kompletnie* pozbawiona
jakichkolwiek odruchow ludzkich, jakiejkolwiek racjonalnosci
postepowania, jakichkolwiek sensownych motywow, jakiejkolwiek spojnosci.
Mialo to byc tak idiotyczne, zeby czytelnik doslownie za glowe sie lapal
i nie wiedzial, czy smiac sie, czy plakac. Aha, i jeszcze w dodatku
dokument mial byc tak zredagowany, zeby kazdemu majacemu olej w glowie
nie ulegalo watpliwosci, ze jest on falszywy!"

- "Aha, rozumiem!"  Moja skrzywiona twarz sie rozjasnila, bo zaczalem
cos kapowac. A wlasciwie, to jeszcze wtedy nic nie rozumialem. - "W ten
sposob, na zasadzie kontrastu, wmowi sie ludziom, ze oczywiscie jest na
odwrot, ze ruscy w Polsce to byli swieci mikolaje, co? A w kazdym razie,
ze informacje o bandyckim sposobie sprawowania wladzy po wojnie, to
wymysl jakichs niespelna rozumu antykomunistow? Ale przeciez czarno na
bialym widac bylo co sie dzialo!"

Pan Sadzik wzruszyl ramionami. - "Jesli pan bedzie filtrowal
<> co ja powiem przez taki filtr, to bedzie pan w porzadku
wobec wlasnego sumienia, ale nie zrozumie pan niuansow. A to chodzilo o
obrone naszego poziomu intelektualnego przez wsadzenie przeciwnikowi na
twarz blazenskiej maski i tyle, nikogo nie krzywdzilismy. Na przyklad,
po trzech tygodniach splodzilismy nastepujacy zart jezykowy, wedlug
ktorego radzieccy towarzysze mieli przez swoje agendy we wladzach PRL
     
    <>.   

Nieprzyjemne, prawda?"

Zgodzilem sie. - "No tak, ZSRR chcial nas wykonczyc cywilizacyjnie,
doprowadzic do tego, zebysmy byli krajem glupich rabow".

Pan Sadzik pokrecil glowa. - "Bardzo dobra analiza. I tak mialo to byc
odczytane w pierwszym momencie. A teraz niech sie pan zastanowi. Nikomu,
choc troche zorientowanemu w socjologii wladzy komunistycznej nie umknie
sformulowanie o <>, ktore w
ortodoksyjnym marksizmie po prostu bylo by zakazane. A niech mi pan
wierzy, ortodoksja sformulowan panowala nawet w tajnych dokumentach!
Chyba domysla sie pan dlaczego?"

Wzruszylem ramionami. - "Nie, nie domyslam sie. Chyba, ze chodzi o to,
ze jakiekolwiek odstepstwa od mowy-trawy, nawet na uzytek swoich,
moglyby byc kiedys uzyte przeciwko autorowi, tak ze kazdy dmuchal na
zimne. Tak, widze te perwersje, w dodatku uzywa sie slowa <> zamiast <>, co tez jest trefne".

Pan Sadzik z uznaniem kiwnal glowa. - "Znakomicie. Tak. Struktury
jezykowej wypowiedzi <> tez na studiach pana uczono,
czy wyssal pan z mlekiem matki?"  - cholernie zabawnie zazartowal pan
Sadzik. 

Z udawanym strachem zaslonil glowe swoimi papierzyskami i szybko wznowil
swoj monolog zanim ja zdazylem wrzasnac. 

- "Wiec juz pan widzi. I trzeba bylo byc chorym, zeby uwierzyc, ze w
owych czasach, w koncu lat czterdziestych, bo tak umowilismy sie, ze
bedziemy datowac nasz poemat pedagogiczny, mlodziez z biedniejszych
srodowisk, ze wsi, dzieci niewykwalifikowanych robociarzy itp. chcialy
miec dyplom dla dyplomu!!"

- "W ogole to jest frazeologicznie blizsze gierkowszczyznie, niz czasom
rekonstrukcji powojennej, a juz na pewno nie ludziom wyksztalconym na
Makarence" - zgodzilem sie. Pan Sadzik kontynuowal.

- "Oczywiscie, a celem podobnych sformulowan bylo wykazanie zachodnim
analitykom, ze nasi przeciwnicy polityczni, ktorzy mieli byc rzekomo
autorami tej falszywki, to sa zaslepieni wsciekloscia glupcy, nie
zdajacy sobie sprawe, ze podkladaja sie nawet warstwa leksykalna tekstu,
nie mowiac juz o semantyce, czy o pragmatyce spolecznej wypowiedzi. Ale
niech pan poczeka, mielismy i lepsze kawalki. Co pan powie o takim
kwiatku:"

     <> 

Zatkalo mnie. - "Rany boskie, za Bieruta za taka propozycje to przeciez
ktos by poszedl pod mur! To jest pochwala sabotazu i celowego
wywolywania niezadowolenia spolecznego, co prawie na jedno wychodzi.
Ilez to ludzi na wysokich stanowiskach zlecialo na pysk za drobne
przewiniecia, albo za to, ze wskutek glupiej polityki socjalnej w
zakladzie ludzie troche poszumieli. Prosze pana, w takie pierdoly, to
juz chyba naprawde nikt by nie uwierzyl. Przegieliscie pale. Malo to
bylo u nas procesikow za dzialalnosc na szkode. No, moze u nas malo, ale
jesli ten dokument mial byc pisany przez ruskich, to ze smiechu mozna
szelki pogubic. Ja rozumiem, ze celem drugiego dna bylo wlasnie
wykazanie, ze rzekomy antykomunistyczny autor tej falszywki nie byl
geniuszem, ale nie szalejmy, przekonal mnie pan, ze wasze biuro mialo
poziom intelektualny nieco wyzszy niz przecietnych agitatorow
partyjnych, wiec dlaczego wlasnie do nich przymierzaliscie swoj model
przeciwnikow rezimu?" 

Pan Sadzik pokrecil glowa. - "Byly watpliwosci. Czesc naszego biura nie
zgadzala sie, twierdzac, ze rzeczywiscie w takie potworki to juz nikt
nie uwierzy, i w koncu nasi czytelnicy zaczna podejrzewac istnienie
trzeciego dna i zmarnujemy projekt. To nawet nie chodzilo o <>
niemozliwosc takich zjawisk, bo te bywaly, choc spalonych towarzyszy
raczej sie wysylalo na placowki zagraniczne. Ale zachwycilismy sie ta
linia i poszlismy za ciosem:  

     <>, 
oraz 
     <>. 

Pozwalalismy wiec sobie czasami na zupelnie potworna paranoje, klasyczne
tlumaczenie gradobicia przez czary wiedzmy spod lasu. Bedzie tego
wiecej."

Zlapalem sie za glowe.  - "Aha, miano nas systematycznie wytruc. I tacy
kompletnie wytruci mielismy wspomagac Uklad Warszawski. Mielismy
uzasadniac swiatowymi statystykami medycznymi, ze ustroj, ktory u nas
zaprowadzono, w sposob zorganizowany niszczy zdrowie. To juz glupota
rzadzacych, nie liczenie sie z ekologia, burdel na kolkach nie
wystarczal, trzeba bylo jeszcze mordowac z premedytacja? Taka miala byc
propagandowa akcja naszych bojarow zza Buga? Wie pan, facet, ktory by
cos takiego napisal na serio, poszedl by pod sciane od razu, to przeciez
bylo oslabianie rubiezy ZSRR, po zatrutej Polsce Niemcy przeszliby
szybciej."

- "He, he! Nasi, znaczy sie sojusznicy tez mieli przechodzic szybko. W
koncu nie od parady mielismy w naszym teamie dyplomowanego doktora
psychologii, ktory dal sobie spokoj z kariera akademicka. Jego zadaniem
bylo sugerowanie jak dobrac argumenty, aby zdestabilizowac czytelnikow,
rozchwierutac ich psychicznie tak, by przestali odrozniac kpine od
realiow. Na przyklad, nasze wladze sterowane sznurkami z Moskwy mialy

      <>
       
Prosze pana, nieprawda jest, ze kon jaki jest, kazdy widzi. Kon jest
dokladnie taki, jakiego sobie wyobrazamy."

W glowie mi sie zakrecilo. - "Aha. To po to u nas drogi budowano i
mosty i dlatego nasza siec komunikacyjna jest najlepsza na swiecie,
znacznie gestsza i strategiczniejsza niz np. kolo Frankfurtu. Wie pan,
bawilem sie ta opowiescia, mimo, ze trudno mi sie wczuc w wasza skore.
Ale to co pan mowi, to gorzej niz paranoja. Moze jeszcze trzeba bylo
napisac, ze nasi wschodni doradcy kazali rozwijac prase i dziennikarstwo
w ogole, zeby ludzi oglupic nadmiarem informacji, albo, ze nalezalo
sprowadzac duzo zachodnich samochodow, zeby w razie czego bylo co
rekwirowac. Ale niech pan powie, jakim cudem chcieliscie to komus
wepchac, przeciez szanujacy sie opozycjonista na to by nie spojrzal".

- "Wlasnie. Znaczy sie, guzik prawda, to znaczy nie wiem. Tak, czy
inaczej, jakies czasopisma emigracyjne ze smakiem sie na to kolejno
rzucaly i odkrywaly ten dokument. Opublikowano go w jakims <>,
czy czyms o podobnej nazwie w 1993, kiedy sie wydawalo, ze ludziom
goraczka walki z czerwonymi diablami opadla, a jeszcze w tym roku ze
smakiem go przepisywano i rozsylano ponoc przez lacza komputerowe i
zajadle dyskutowano, stwierdzajac nawet, ze styl jest taki rasowy, ze to
musi byc autentyczne. 


A co do tego punktu o drogach strategicznych, to tam bylo co innego
ciekawego, sugestia, ze w kraju preznie rozwijajacego sie socjalizmu
moga byc jakies punkty oporu opozycji, ktore to slowo oficjalnie nie
istnialo, byly co najwyzej antysocjalistyczne elementy, oraz bandy, a
takze przewidywanie mozliwosci interwencji wojskowej <>, co pod
koniec lat czterdziestych istnialo tylko w pijanych snach. Wpakowalismy
te brednie na zimno. Ale ma pan racje, paranoja jakos istniala w nas
samych, trudno bylo zachowac przy tym projekcie zimna krew, skoro
siegalismy do dziel z zakresu psychoanalizy i gralismy na mrocznosciach
duszy ludzkiej."

- "A nie sugerowaliscie przypadkiem, ze Rosjanie instaluja u nas
syfilityczne burdele, zeby nas zakazic i biologicznie wykonczyc?" -
zapytalem.

- "Nie, to nalezalo do podprojektu <>, ktory odrzucilismy jako
zmurszaly. Tu chodzilo o rozchwianie psychiki czytelnika przez zgrabny
melanz banalow, calkowicie zrozumialych i elementow, ktore gleboko,
nawet podswiadomie gryza ludzi, elementow, ktore czynia swiat mroczny i
wrogi z definicji. Swiat zlozony z ludzi i przepisow. Po prostu Kafka,
panie kochany. Na przyklad, napisalismy, ze <> Albo, ze nalezalo
<>.

To bylo zlozone, bo nie kazdy od razu winien byl zauwazyc, ze wszedzie
na swiecie armie stacjonujace w bazach w obcych krajach w zasadzie maja
unikac kontaktow z ludnoscia. To bylo takie banalne, ze dodalismy to
sformulowanie o <>, zeby uzmyslowic
krytycznemu czytelnikowi, ze pisal to ktos, kto nie wlada poprawnie
jezykiem. Moze rzeczywiscie jakis rusek, ale moze jakis
antykomunistyczny emigrant? A w oryginale bylo <>, ale szef
kazal zmienic na <>, bo nawet on nie wytrzymal ze smiechu."

- "Krajowcow tez brzmi dobrze" - zauwazylem. - "Ale z ta
nieprecyzyjnoscia prawa to jakies wygibasy drugiego rzedu. Mielismy
rzeczywiscie nieprecyzyjne prawo."

- "To zalezy. Wiekszosc przepisow byla precyzyjniejsza niz w wielu
innych krajach, byla nawet nadmiernie sztywna, tylko znajomosc prawa
wsrod ludzi byla i pozostaje slaba, wiec panowalo powszechne wrazenie
balaganu, na ktory nakladalo sie cos mityczne, co zwano <>, i na co niektorzy zlosliwi urzednicy czekali, mimo iz
wcale nie musieli. No a wladza to wykorzystywala tak, ze dominanta byla
nie litera prawa, tylko naginana interpretacja, co jeszcze widac na
przykladzie uchwalenia przez Sejm Stanu Wojennego. Dokument mial
zawierac - powtarzam - banaly i truizmy, oraz pseudooczywistosci, tak,
ze naiwny czytelnik mial stracic czujnosc i obudzic sie dopiero, gdy
ciezar narastajacego absurdu stawal sie nieznosny. Niektorzy pewnie
zjedli te zabe do konca ze smakiem. Wiec na przyklad napisalismy, ze
Rosjanie mieli <>. Albo, ze tajni agenci maja <>. Ta instrukcja, to byla norma produkcji jakichs
sucharkow.

I takie argumenty oczywiscie byly chwytliwe, bo przecietny cywil nie za
bardzo wiedzial ile zarabia milicjant, czy pracownik prokuratury, a
wiedzial, ze nauczyciel - w koncu sam tak zaczynalem prace - zarabia
niewiele. Tymczasem wiekszosc milicjantow przedla cienko, ale oczywiscie
geby mieli w kubel. A komunikacja i transport byly rzeczywiscie
niepunktualne. Podobnie jak w Zwiazku Radzieckim od dziesiatkow lat.
Tylko tam wiedzieli, ze winne sa imperialistyczne krasnoludki, ktore
siusiaja do bakow z benzyna, a u nas ogolny balagan, pijanstwo i
zdegenerowanie sie pojecia wlasnosci spolecznej po prostu przestalo byc
zauwazane. Wiec zastosowalismy klasyczne przgiecie paly. Ekonomia, jak
wiadomo, to temat doskonale znany wszystkim Polakom, wiec kiedys po
pijaku napisalismy w tym elaboracie, ze <>."

- "A co to za belkot? Kiedyz to rzeczywiscie nie pisano o handlu z
ZSRR, o naszym eksporcie, bardzo poplatnym, itd.? Za poznego Gierka
rzeczywiscie nie chciano pisac o eksporcie zywnosci, ale i tak pisano.
A o naszych statkach, o miedzi, itp., to bez przerwy. Dlaczego stamtad
mial byc handel, a od nas nie?"

- "Aa, to mialo byc tajemnicze i niezrozumiale, ale przyswajalne, bo
wiadomo bylo, ze chodzi o to, ze tamci nas bezczelnie okradali. A jak
nam cos przysylali, to kazali sobie slono placic i to wedlug autorow
mialo sie kojarzyc z handlem. Ale, prosze pana, to nie chodzi o meritum,
tylko o smaczek podobnych sformulowan, a co do handlu, to mielismy
jeszcze dodac kilka slow z lekka zydowskich, ale sie przestraszylismy,
bo to bylo potwornie dwuznaczne. Zreszta ja nie bede panu wmawial, ze
nasze stosunki gospodarcze z RWPG byly normalne! Oczywiscie, ze bylismy
eksploatowani. Eksploatowani byli rowniez robotnicy z Donbasu, w ogole
komunistyczna maszyna eksploatowala ludzi, ale my wykorzystalismy fakt,
ze nasza narodowa dusza najlatwiej to formulowala jako:  Rosjanie
eksploatuja Polakow. Na nucie patriotycznej tez zagralismy, ale krotko,
za to mocno:  

    <>   

a takze zasunelismy, ze celem Wielkiego Brata bylo   

    <>.   

i jeszcze sporo glupot o samorzadach itp."

Zaczalem sie dziko smiac. - "Ten program szkolny zwlaszcza mi sie
podoba. Autor oczywiscie nie mial matury licealnej i pojecia o tym jak
ustalalo sie przedmioty w szkolnictwie srednim. Ta historia z genetyka,
to Lysenkizm, prawda? Alescie dali popalic, niezly poslizg. Juz widze
oficerow KGB piszacych o <>! Co za perwersja!
A dlaczego wpakowaliscie te bzdure o krolach?"

- "Bo mialem okazje obejrzec na jakims festiwalu przeglad filmow
Eisensteina, z <> i tak dalej, i wiedzialem jak
silne bylo przywiazanie Rosjan do silnej, patriotycznej wladzy, jak
kochali Piotra Wielkiego i innych dzielnych carow, za wyjatkiem - byc
moze - ostatniego. Wiec wystarczyla drobna ekstrapolacja i odbicie.
Oczywiscie u niewolniczych Polakow ma byc na odwrot. Oni maja
nienawidzic swoich wladcow. A to, ze nawet kretyn dojdzie do wniosku, ze
*nigdy* nie wolno swoim niewolnikom wpajac idei anarchistycznych, wrecz
przeciwnie, kazac wladze kochac nawet, jesli nie byla ona ludowa, to byl
juz znany panu, klasyczny element naszej perwersji. Byly i inne
koziolki-matolki, np. w znanej ciasnocie i klopotach z budownictwem
mieszkaniowym, nasi opiekunowie wschodni zyczyli sobie co nastepuje:

    <>

co zreszta niezaleznie od ponurej perspektywy glodu, bylo bardzo na
czasie, bo w koncu swinie w wannach na MDMie bardzo zle wplywaly na
ogolna higiene..."

- "Kupy sie to nie trzyma...  To jest tak chore, ze ludzie, ktorzy
by to stworzyli na serio nie mogliby normalnie funkcjonowac, a na pewno
nie dostaliby broni do reki." - westchnalem. 

- "Ale tak od razu pan to zobaczyl, czy teraz pan juz patrzy inaczej?
Teraz pan sie doszukuje pluskiew, psychoanalizuje pan i autorow i ich
dowodcow. Dostrzega pan u nich karygodna bezmyslnosc, albo niczym nie
wytlumaczalna perwersje. Robi pan sam z tych agentow rosyjskich w Polsce
tak strasznych durni, ze to niemozliwe. I juz pan widzi jak krytyczny
czytelnik mial w koncu ocenic tego naszego wyimaginowanego autora
pamfletu, dzielnego antykomuniste, ktory poswiecil sporo czasu, aby
wyprodukowac taka brednie. A my rece zacieralismy. Klasyczny
biurokratyzm wynikajacy ze scentralizowania, i w ogole typowy dla
wszystkich rzadow autokratycznych i antyliberalnych, byl u nas tez
dzielem szatana. Rosjanie mieli <> Nasze panstwo mialo sie z kupy
rozleciec, ale jednoczesnie mialo byc trzymane w posluchu i gotowosci
sluzenia. A Polska miala glownie byc zrodlem kopalin, choc akurat tego
Rosjanom tak znowu nie brakowalo, prawda?" 


Dojezdzalismy do Monachium. Glowa mnie rozbolala. - "Wlasciwie, to
szkoda, ze wiecej was nie bylo, ze wiecej czasu nie zmarnowaliscie na
podobne numery, zamiast rzeczywiscie prowadzic przez czterdziesci piec
lat polityke, ktora doprowadzila nas do tego, co sam pan wie. Wiec moze
pan sie czuc dumny ze swojego dziela. Ja tylko nie wiem, skad sie pan
wzial w tym interesie, czy wy rzeczywiscie chcieliscie perwersyjnie
chronic ten rezim przez takie falszywe brednie, czy w tym jest jeszcze
jedno, piate dno? Po co wlasciwie pan mi to opowiedzial? Na co mi sie to
przyda? Tylko mnie glowa boli. A w ogole, to nie uwierze, ze za to wam
placono."

- "Ale watpliwosci miec pan bedzie. A moze ja jestem przechodzacym na
emeryture pismakiem, ktory ma nadzieje spowodowac, ze ludzie
interesujacy sie nasza droga powojenna pomysla nieco glebiej? Ze zaczna
wreszcie odrozniac ziarno od plew nie tylko tam, gdzie to bylo widoczne
golym okiem, ale tam, gdzie zaslepienie powoduje, ze swiat realny staje
sie mieszanina Kafki i Ionesco, swiatem krola Ubu. Nigdy sie pan nie
dowie, czy ja mowie prawde, czy zmyslam. I nikt nie udowodni, ze ten
dokument Bieruta <> jest naszym swiadomym dzielem, a pan juz sie
nie dowie dla kogo ja <> pracowalem. Nikt nie powie,
nieprawda, to my, prawdziwi antykomunisci polscy puscilismy w obieg ten
dokument. Dopiero by sie zaczeto smiac! A tak, to moze niektorym zrobi
sie troche wstyd." 

________________________________________________________________________

Z cyklu: Kacik Kulinarny

Jurek Krzystek 

                                PAD THAI
                                ========


Jest to podstawa kuchni tajskiej, ekwiwalent polskiego bigosu, tylko na
zupelnie inny klimat.  Zajmuje duzo czasu w przygotowaniu skladnikow,
ale zaskakujaco prosta w przyrzadzeniu i wlasciwie <>.
Niesposob zepsuc.


Zakupic i przygotowac:

- 1 funt makaronu ryzowego w ksztalcie waskich tasiemek zwanego
  <>;
- Pol funta krewetek, raczej niezbyt duzych. Pozbawic je
  glowek i odnozy, oraz ogonkow;
- 1 cebule;
- Kilka zabkow czosnku;
- Ok. 150 g. marynowanej/solonej rzepy (ang. <>);
- Tyle samo marynowanych/solonych pedow bambusa;
- Paste z chili dowolnej proweniencji, np. indonezyjski Oelek. Ilosc w
  zaleznosci od upodoban: danie powinno byc ostre, ale mozna to dawkowac
  wlasnie przy pomocy tej pasty;
- 2-3 lyzki stolowe tajskiego sosu rybnego;
- 2 lyzki stolowe ketchupu;
- 1 lyzka stolowa cukru;
- 2 jajka;
- 1 cytryna;
- Okolo 150-200 g pedow sojowych (<>);
- Ok. 150 g zmiazdzonych na proszek fistaszkow;
- Zielony szczypiorek;
- Cilantro.


Zalac makaron zimna woda. Odstawic. Zagotowac czajnik wody.

Przygotowac i policzyc skladniki. Gdy jestesmy pewni, ze nic nie brakuje
i wszystko gotowe (np. posiekany drobno czosnek i cebula), odlac zimna
wode z makaronu i zalac go wrzatkiem. 

Posiekany czosnek i cebule wrzucic na goracy olej w woku lub w
ostatecznosci na glebokiej patelni. Potrzymac pare minut, ale nie
przyrumienic. Wrzucic krewetki i smazyc, az sie cale zarozowia. 
Dodac w dowolnej kolejnosci: ketchup, cukier, paste z chili, rzepe, 
pedy bambusa, sok z wycisnietej cytryny, sos rybny. Caly czas na dosc
silnym ogniu, mieszac. Powinno miec dosc plynna konsystencje. Dodac
jajka i odczekac, az sie zetna, mieszajac. To powinno nadac calosci duzo
bardziej stala konsystencje.

Wrzucic odcedzony z wody makaron, wymieszac. Dodac sproszkowane
fistaszki, ktore definitywnie powinny wchlonac wode, oraz pedy sojowe.
Chwile przemieszac i mozna podawac na stol. Na talerzu juz posypac
szczypiorkiem i cilantro.


Uwagi praktyczne:

Nie wszystkie skladniki sa obowiazkowe, ale bez niektorych smak nie
bedzie ten sam. Obowiazkowy oczywiscie jest sam makaron. To nie moze
byc wloskie spaghetti.  Na szczescie jest do kupienia praktycznie w
kazdym sklepie orientalnym. Konieczna jest pasta z chili, ale tu jest
duza dowolnosc, jaka konkretnie i ile jej dodac. Podobnie niezbedna
jest solona/konserwowana rzepa, na ogol do dostania w odpowiednich
sklepach, oraz sproszkowane fistaszki, ktore sam tluke w mozdzierzu.
Pedy bambusa sa moim wlasnym dodatkiem i nie sa konieczne. Sos z ryb
dostarcza w zasadzie soli, wiec nie jest konieczny - mozna od biedy
zamiast niego dodac soli.

Pedy sojowe, szczypiorek, cilantro to sa w zasadzie ozdoby
uatrakcyjniajace calosc.

Nie idzie z zadnym winem, dobrze natomiast pasuje don azjatyckie piwo,
np. tajskie Singha Beer. Smacznego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

PS. Specjalne dzieki Danieli Baszkiewicz za polecenie supermarketu
<> na Elisabeth St. w nowojorskim Chinatown, gdzie mozna nabyc
wszystkie skladniki do Pad Thai, w tym krewetki o polowe tansze niz
gdzie indziej w tym miescie.

________________________________________________________________________

Z cyklu: kacik kulinarny

Jurek Karczmarczuk 

                             PO PROSTU SER
                             =============



Dwa lata nie moglem sie zdecydowac, zeby zrobic felieton o serach, mimo
mojej (Czytelnik slusznie sie domysla) niezwykle dojrzalej (jak dwuletni
camembert, ugggg!) wiedzy w tym temacie, i mimo mieszkania calkiem
niedaleko <> miasteczka Camembert... 

No bo trudno o cos rownie paradoksalnego w branzy kulinarnej:
jednoczesnie szczyt trywialnosci, powszechnosci, ba, demokratycznosci,
ale i wyzyn poetyckich na jakie wtoczyli te pachnace krazki
niezmordowani i perwersyjni Syzyfowie francuskiej kultury kulinarnej. O
serach mozna <> nieskonczenie. Mozna zaczac od mitologii, od
Arysteusza (Aristaiosa), syna Apollina i nimfy Cyreny, ktory wslawil sie
nauczeniem ludzi pszczelarstwa (a przy okazji stal sie mimowolnym
sprawca smierci Eurydyki, jakby kto zapomnial). Otoz nauczyl on takze
ludzi robic sery.

Mozna zaczac od dziesiatkow przyslow i przypowiesci, od ktorych mdlo sie
robi, np., ze trudno jest rzadzic krajem, w ktorym robi sie 400 gatunkow
sera, albo, ze lepszy dobry kawalek sera bez kolacji, niz kolacja bez
sera, albo, ze kolacja bez sera, to jak piekna kobieta bez wasow. (Cos
mi sie pokrecilo, ale poprawianie takiego przyslowia, to jak makijaz
sera... ) Albo wyobrazcie sobie, ze ja jestem sliczna blondyna o
pekatych, wisniowych ustach (ci, ktorzy mnie znaja wyobraza to sobie bez
trudu), ktora szepcze Wam w telewizyjnym zblizeniu glosem wwiercajacym
sie w serce: "Tak, jest mocny, jak moj mezczyzna, ktorego gdy zlapie, to
juz nie wypuszcze...  Ahhhh! ugryyyyzeee... "

(Po czym pojawia sie kolorowa winietka i spiker Wam wyjasnia, ze jak nie
jedliscie <>, to nie wiecie co to camembert.) 


Ale mam i inne wspomnienie. W 1990 r. znajomi zaprosili nas na kolacje,
gdzie byla takze Rosjanka spod Leningradu (tak, jeszcze), czlonek grupy
foklorystycznej zaproszonej w ramach bratania. Znajoma popelnila caly
szereg szalenstw kuchennych, ktore nie za bardzo trafily w zwyczaje
zywieniowe Rosjanki, a w koncu wniosla tace z kilkunastoma serami
fachowo dobranymi i pieknie podanymi. Rosjanka glowa pokiwala: "tak, to
cos blizszego" - powiedziala. - "U nas tez jeszcze niedawno byl
ser... ". Wiec pozwole sobie zadedykowac ten rozdzial tym sybarytom,
ktorzy jeszcze nie zapomnieli kolejek po ser w liczbie pojedynczej.


O czym tu pisac? Moze o plesnieniu roqueforta, chyba najstarszego sera
francuskiego, o ktorym (przyznajmy - dosc metnie) wspomina Pliniusz
Starszy w swojej <>, a ktory byl uwazany przez
Casanove za afrodyzjak? Prawdziwy, tlusty, zrobiony z czystego owczego
mleka roquefort, dojrzewajacy przez trzy miesiace w wilgotnych
jaskiniach Cambalou pod czujnym okiem <>, ktorzy
troskliwie przebijaja 20-centymetrowe krazki dlugimi iglami, aby
<> mialy odpowiednia ilosc powietrza, jest jednym
z najdrozszych serow francuskich. Jest pierwszym serem, ktory 26 lipca
1925 r. dostal panstwowy patent i <> (ale komuna
Roquefort do tej pory przechowuje patenty serowarskie nadawane im od XIV
wieku, az do Ludwika XIV). 

Dojrzaly roquefort musi miec miekka, ale nie gliniasta konsystencje,
jesli jest lamliwy, "kredowaty", klient winien protestowac. Co pic do
niego? Jesli spozywamy go na zakonczenie posilku, w towarzystwie innych
serow, polecam ciezkie bordeaux albo burgunda, np. chateneuf-du-pape,
jako "utrwalacza", choc np. jakis znakomity blanc de blancs z Szampanii
pozwala lagodniej przejsc od jednego sera do drugiego. Jesli decydujemy
sie na monokulture i chcemy rozkoszowac sie wylacznie roquefortem,
wszyscy specjalisci sa zgodni, ze odrobina porto, albo kieliszek
sauternes (o ktorym tu juz byla mowa) to jest To.

Ale nie ma co palic swieczki przed serem. Zmieszacie rozgnieciony
roquefort z odrobina masla, wypelnicie wydrazone miekkie gruszki,
zalejecie smietana, posypiecie odrobina ostrej papryki i macie slynne
gruszki Savarin, znakomita przystawke, albo miedzy-danie. Roquefort
mozna zmieszac z malymi bialymi serkami i smietana, dodac pieprzu i
lyzke koniaku i podawac jako wykwintny sos do surowek.

A jeszcze mamy w zanadrzu kanapeczki na goraco, nadzienie do malych
nalesniczkow na przystawke...  Chcecie cos jeszcze? Prosze bardzo.
Rozgniesc i zmieszac (mozna zmiksowac) 250g roqueforta i tyle samo
cheddara. Dodac szklanke dosc gestego beszamelu, dodac pieprzu, odrobine
ostrej musztardy, mozna nawet posolic. Stopic cala mieszanine na bardzo
wolnym ogniu, ewentualnie w lazni wodnej. Wziac bialy chleb z formy,
tzw. "pieczywo toastowe", ale bron Boze nie pokrajane w kromki, bo teraz
trzeba bedzie zrobic kromki odwrotne, *wzdluz* bulki. Posmarowac te
kromki serem, zrolowac i jakos zlepic, albo usztywnic wykalaczka.
(Czytelnikow przepraszam i prosze o pomoc: sam mam z tym trudnosci i
oczekuje dobrych rad, bo mi sie rozlatuje...). Wsadzic do pieca,
aby sie zrumienilo. Podawac pokrajane w krazki. Jak sie nie da zrobic
rolady, to nie klac i meczyc sie na sile, tylko poprzekladac plaskie
kromki masa serowa.


Potwornie to wszystko skomplikowane. Moze prosciej podac <>,
stopiony (odpowiedni!) ser teraz przygotowywany w indywidualnych
porcyjkach na elektrycznym piecyku stojacym na srodku stolu goscinnego,
ale niekiedy, np. w gorach kantonu Valais, podawany tradycyjnie.
Bierzecie spory, cztero-  siedmio-kilogramowy krag tlustego sera z
Conches, Bagnes, czy Orsieres. Sera pieszczonego przez trzy-cztery
miesiace, choc specjalisci z Bagnes czasami zostawiaja go przez pol
roku, zeby jego aromat nabral glebi. O ile takze typowo szwajcarskie
<> od dawna opanowalo wszystkie kantony, cala Jure i wlasciwie
caly swiat, to raclette pozostawala ciagle helwecka i walezjanska. Ale i
ona ruszyla na podboj swiata.

No wiec co z tym serem sie robi, wedlug Pism? Przekrawacie krag na
polowy i umieszczacie np. przed kominkiem, zeby zar zaczal topic odkryta
powierzchnie. Jak zaczyna plynac, sciagacie miekki, rozlewajacy sie
plaster na goracy talerzyk, na ktorym juz jest, albo bedzie ziemniaczek
gotowany w mundurku, do tego rozne kwasnosci: korniszony, marynowane
cebulki, marynowane lilipucie kaczany kukurydzy, kaparki itp. Duzo
pieprzu, albo innych przypraw. Polecam rowniez przepiorcze jajka.

A teraz niespodzianka dla tych, ktorzy teraz spodziewja sie cennej rady
jakiez to wino jest do tego najlepsze. Otoz w ogole uwazac! Zdajcie
sobie sprawe co po takiej kolacji macie w zoladku, macie taki zbity
koncentrat bialkowy, ze w ogole pic malo. Ale kieliszek jakiegos
alzackiego nie powinien zaszkodzic. A kieliszek - chyba po raz pierwszy
na tych lamach osmielam sie na taka perwersje - mocnego kirscha, moze
nawet pomoc.  

A moze napisac o czyms innym, np. znowu niefrancuskim? Przyznajmy, ze
fromazerski nacjonalizm francuski, aczkolwiek ciagle bardzo silny, jakos
sie ostatnio zracjonalizowal. Mozna tu kupic Cambozole, jakis nowy
produkt europejski (I.G. Farben? Swieci Panscy!?... ) laczacy zalety
gorgonzoli i camemberta. Provolone, czy inne sery wloskie sa zupelnie
nieznane, ale nawet w telewizji pojawiaja sie reklamy w stylu:
"Poznajcie Holandie, <> kraj serowy". W zwiazku z czym Francuzi
podrabiaja nawet jeden klasyczny edamski barwiony na pomaranczowo ser
holenderski, Mimolette, obecny w kilku wariantach wiekowych, przy czym
Mimolette Wiekowa nie ustepuje parmezanowi.

To moze wiec dla odmiany o appenzellerze, dumnym serze szwajcarskim,
produkowanym takze w Bawarii i Badenii, ale chronionym przez zajadlych
biurokratow z Sankt-Gallen i majacym swoj herb z niedzwiedziem.
Appenzeller produkuje sie w krazkach 8-12 kilogramowych, koloru lekko
zmatowialego mosiadzu, o rzadkich, groszkowych okach. Dojrzewa od 7 do
10 miesiecy, z czego czesc spedza w specjalnej marynacie z bialego wina
albo cydru. Ma lekko kwaskowaty smak i trudno go z czymkolwiek pomylic.
Co mozna z niego zrobic? Polecam przepis na chaeshappe z Appenzell.

Rozdrobnic 150g appenzellera, rozpuscic go na wolnym ogniu w malej
szklance mleka, mieszajac intensywnie. Ostudzic. Zmieszac 2 dl jasnego
piwa, cztery duze lyzki maki, szczypte proszku do pieczenia i cztery
dobrze rozbite jajka. Zmieszac wszystko razem. Wedlug przepisu winna sie
zrobic srednio gesta pasta, na ogol robi sie dosc rzadka. Nie powinna
byc zbyt plynna, bo teraz trzeba przy uzyciu tubki albo lejka powoli ja
wlewac/wciskac na goraca fryture, aby zrobila sie dluga kielbaska.
Naczynie winno wiec miec spora powierzchnie. Wyjac zanim sie przypali,
odsaczyc, podawac gorace w towarzystwie odswiezajacej salaty. Do tego
np. jakies ciezki burgund.

I w koncu, z tego wszystkiego nie doszedlem do serow normandzkich, ktore
mialy byc glowna trescia tego odcinka kacika kulinarnego. Do ewentualnej
kontynuacji kiedys, jak watroba pozwoli... 

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr

Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow:  krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek)
                    karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)

Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas)
                    bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1995). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 125_________________________