______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

  Piatek, 12.05.1995             ISSN 1067-4020                 nr 124

_______________________________________________________________________

W numerze:

                Philippe Coste - Schylek, czy renesans?
                Michal Babilas - Swietosci
               Adam Smiarowski - Opowiadanie Wielkanocne
                   Janusz Mika - Wiadomosci wciaz z buszu
                Andrzej Pindor - Kto dominuje mass-media?

_______________________________________________________________________

<> z 8.03.1995. Ponizszy felieton jest jednym z licznych
artykulow w prasie francuskiej, poswieconych ogolnie rzecz biorac
"modelowi amerykanskiemu". Dyskusje sa wieloplaszczyznowe, dotycza
polityki socjalnej, rozwoju kultury, obecnosci na rynkach swiatowych, a
ostatnio oczywiscie wszystko podlane gestym (bo zle rozumianym przez
profanow) sosem informatyzacyjnym. Na tym ostatnim jedzie miedzy innymi
dosc kontrowersyjny Newton Gingrich. O tym moze innym razem, dzisiaj
wywiad - dyskusja miedzy dwoma Amerykanami, dalekimi - jak sie wydaje -
od ekstremizmow, choc nie wiem czy od kompleksow. Tematyka tym razem
jest obyczajowa. Czy dyskutuja o sprawach waznych, czy o pietruszce
kompletnie bez sensu dla reszty swiata - nie ja bede ocenial. Nie oni
jedni. Strasznie ostatnio biadoli na temat katastrofy modelu
amerykanskiego Edward Luttwak, nowa Kassandra po drugiej stronie
Atlantyku. Przetlumaczyl J. K_uk.

Philippe Coste

                         SCHYLEK, CZY RENESANS?
                         ======================

     Wedlug dziennikarza Edwarda Behra, Ameryka
     pedzi ku swej zgubie. Dla naukowca Stanleya Hoffmanna,
     przezywa ona kryzys wzrostu.


Spoleczenstwo amerykanskie, cierpiace i watpiace - czy zbliza sie ono do
tej spolecznosci indywiduow, ktora Tocqueville okreslal jako "zamknieta
w samotnosci wlasnych serc"? Edward Behr, pisarz i znany reporter
<> jest o tym od pietnastu lat przekonany, i uwaza nawet, ze
Ameryka dazy do swej zguby. Uwaza pesymistycznie, ze jedyne pozostale
supermocarstwo jest nosicielem falszywych ideologii, ktore w dodatku
moga skazic reszte swiata. Stanley Hoffmann, prezydent Centrum Studiow
Europejskich na Harvardzie, uczen Raymonda Arona i autor kilkunastu
ksiazek, jest pewniejszy siebie. Uwaza, ze model amerykanski nie
przezywa zadnego kryzysu, tylko przechodzi mutacje wyzwolona niepokojaca
odnowa konserwatyzmu. Ciekawe skrzyzowanie spojrzen na Nowy Swiat u
schylku XX wieku.


-- Czy rzeczywiscie w wielkich planach amerykanskich widzi sie takie
defekty, ze az strach ogarnia?

EDWARD BEHR: Gdy mowie o Ameryce, ktora wzbudza strach, stwierdzam, ze
to spolecznstwo sie degraduje, pojawia sie separatyzm nie tylko
etniczny, ale nawet seksualny, oparty o nowe dogmaty. Ta wielokulturowa
nowomowa pod plaszczykiem ochrony pewnych warstw spolecznych osiaga
skutek wrecz odwrotny od zamierzonego: wzrastajaca wrogosc miedzy
roznymi grupami socjalnymi.

STANLEY HOFFMANN: Zupelnie sie z panem nie zgadzam. Panskie propozycje
przystaja do typowego dyskursu prawicowego, do stylu lansowanego jakies
cztery, piec lat temu. Mowi pan o Ameryce, ktora straszy swoim
eksponowaniem mniejszosci, odrebnosci, rzekomymi nowymi dogmatami
socjalnymi. A w rzeczywistosci wkraczamy teraz w Ameryke, gdzie
Republikanska wiekszosc w Kongresie jest w trakcie sypania piasku w
tryby zdobyczy socjalnych, w trzydziesci lat postepu, ktory jednak
znaczaco poprawil to spoleczenstwo. Koncentrujac panska krytyke na
<>, ilustrowana - trzeba przyznac - dosc
malowniczymi przykladami, analizuje pan powierzchniowa piane, nie
zauwazajac, ze pod nia sa glebokie fale kierujace to spoleczenstwo w
kierunku wrecz odwrotnym.

EB: Nigdy nie uwazalem sie za prawicowca. Uwazam jednak za godne
ubolewania, ze konformizm aktualnych wypowiedzi osiagnal taki stan, iz
na przyklad, w uniwersytetach uczacy nie odwazaja sie na zadne zajecie
stanowiska, usilujac za wszelka cene uniknac zachowania, ktore moglo by
byc z blizsza lub dalsza interpretowane jako rasistowskie, tracace
seksizmem czy natarczywoscia seksualna.

SH: Alez nie, to absurd! Nikt sie nie boi. Ci, ktorzy to twierdza maja
dosc okreslony kalendarzyk polityczny. W rewanzu, to, co rzeczywiscie ma
miejsce tutaj, to jest holdowanie modom. W uniwersytetach, a w
szczegolnosci na wydzialach humanistycznych, od paru lat jestesmy
swiadkami rozblysku nowych mod, lacznie z feministyczna. Ale te mody
przechodza, trwaja piec lub szesc lat i to dalej nie idzie. Kazdy postep
implikuje pewne ekscesy i w ostatecznym rozrachunku, dzieki tej ewolucji
sytuacja w ciagu trzydziestu lat ulegla zmianie. Mniejszosci i kobiet
nie traktuje sie juz jak poprzednio.

-- A czy te campusy uniwersyteckie uwazaja sie za osrodki dotkniete
glebokimi wstrzasami?

EB: Oczywiscie! Nawet programy nauczania zmodyfikowano, aby dostosowac
je do tych nowych dogmatow, nie maja juz one wiele wspolnego z tym, co
funkcjonowalo jeszcze szesc lat temu. Wycofano Hemingwaya. Ba,
popatrzcie na te osmieszajaca kampanie przeciwko <>, usunietemu brutalnie z bibliotek, gdyz wydalo sie niektorym,
ze pochwalal niewolnictwo!

SH: To jest oczywiscie idiotyczne. Byloby rzeczywiscie niepokojace,
gdyby zastapiono wielkich klasykow jakimis pomniejszymi autorami. Uwazam
jednak za pozytywny fakt rozszerzanie horyzontow studentow, ciagle
w wiekszosci bialych, przez pokazywanie im innych wizji, odmiennych
kultur.

EB: Ale za jaka cene? W imie niby wolnosci i roznorodnosci wypowiedzi
dano uniwersytetom stac sie forum dyskursow ekstremistycznych, lub wrecz
rasistowskich.

SH: W tym kraju wolnosc wypowiedzi jednak istnieje. Byle kto moze -
niestety - mowic byle co. Zaklada sie hamulce, gdy stwierdza sie
zaburzenia porzadku. My, pracownicy wyzszych uczelni dlugo nad tym
deliberowalismy. I w koncu sprzeciwilismy sie ogloszeniu "kodu"
dozwolonych wypowiedzi, jak tego zadaly stowarzyszenia feministek, czy
Murzynow. Gdybysmy sie zgodzili, to dopiero bym sie nasluchal od pana!

EB: Przyzna pan jednak, ze wsrod nauczajacych istnieje autocenzura,
spowodowana ciaglym strachem, ze bedzie sie posadzonym o rasizm, czy
seksizm. I ta cenzura ma dosc perwersyjny skutek: akcentuje ona te
ukryta wojne plci i inne. Nauczyciele tak sie boja oskarzen o napasci
seksualne przez komisarzy polityczno-feministycznych, ze gdy przyjmuja
odwiedziny kobiet, zostawiaja drzwi otwarte. Pracownicy uniwersytetow
Michigan i Pennsylvanii zapewnili mnie, ze na wszelki wypadek nagrywaja
wszystkie swoje rozmowy ze studentkami.

SH: Ja tam drzwi zamykam...  Ale mowmy serio. Przez osiem lat
mieszkalem w budynku zasiedlonym przez studentow. W sobote wieczor, z
pomoca alkoholu, mialy miejsce rzeczywiste akty przemocy seksualnej. Co
do komisarzy, ktorych pan wspomina, stanowia oni/one przynajmniej jakas
instancje, do ktorej mozna sie zwrocic w przypadku napasci. Poprzednio
nie bylo niczego. Nikogo. Profesor mogl bezkarnie napastowac jakas swoja
studentke. A swoja droga, jesli chodzi o autocenzure wypowiedzi mogacych
byc uznanymi za rasistowskie, to chyba jednak nie jest to najgorsza z
mozliwych rzeczy w kraju jeszcze dosc gleboko pobruzdzonym skutkami
rasizmu i nietolerancji.

-- W wielkich metropoliach ma sie czasami wrazenie, ze rozne
wszechswiaty istnieja obok siebie i nigdy sie nie spotykaja.

EB: To co jest uderzajace, to wrastajaca nieczulosc na nedze innych.
Swiadczy o tym degradacja miast. Amerykanska warstwa srednia zaczyna sie
zamykac w swoich odrebnych dzielnicach, ufortyfikowanych enklawach
ochranianych przez prywatna policje - jak Privatopia w Detroit - skad
wyskakuja prosto na autostrade. Ma sie wrazenie, ze Amerykanie tak sie
ogniskuja w swoich interesach grupowych i w szukaniu swej tozsamosci, ze
zatracili kompletnie idee spoleczenstwa wielorasowego. I ja ciagle
uwazam, ze solidarnosc bylaby wieksza, gdyby juz od szkoly nie uczono
ich samodefinowania sie w kontekscie swojej przynaleznosci etnicznej.

SH: Ta nieczulosc jest rzeczywiscie faktem. Z tego punktu widzenia
spoleczenstwo amerykanskie przypomina troche to, triumfujacego
kapitalizmu lat 1890. W wielkich metropoliach to robi duze wrazenie.
Zycie w oddzielnych dzielnicach jest czesto funkcja wielkosci stref
miejskich i odleglosci. Ale czesc centrum Los Angeles przypomina nedzne
dzielnice robotnicze, o ktorych mowili Engels i Tocqueville. Zaden
<> europejski z zeszlego wieku nie osmielilby sie tam
zapuscic. Nie mowiono o nich. Nie istnialy. Pozwole sobie powtorzyc
wiec: niewatpliwie jest wiele ekscesow wsrod nieuprzywilejowanych
spolecznosci. Tym niemniej, to nie w ten sposob, jak wyobrazaja sobie
teraz Republikanie, popcha ich sie naprzod. Likwidujac <>, dezawuujac wszelkie akcje spoleczne itp. z cala pewnoscia nie
rozwiaze problemow niesprawiedliwosci i nierownosci. Popatrzmy na
programy nowego Kongresu. Czego sie nauczymy? Tego, ze szczytem
obywatelskosci jest nieplacenie podatkow. A w tym kraju, paradoksalnie,
na skutek dosc zlozonych fenomenow, biedacy nie glosuja. Wiec nie ma sie
nimi co przejmowac. Ale odciecie od nich funduszow publicznych moze byc
ryzykowne.

EB: Oczywiscie. Ale mnie chodzi teraz o to, ze slogany, ze
wielokulturowa nowomowa, tak teraz modna, sprzyja zastyganiu
spolecznosci, bez rozwiazania zadnej prawdziwej kwestii socjalnej.

SH: Ja nie wiem o co chodzi, gdy mowi pan o wielokulturowosci
amerykanskiej. Azjaci na ogol integruja sie doskonale w <>. Ich wartosci - wysilek indywidualny i szacunek dla rodziny,
zblizaja ich do emigrantow zydowskich z poczatku wieku.
Hispanoamerykanie takze opieraja sie na wspolczesnym spoleczenstwie.
Mlodzi coraz czesciej odcinaja sie od tradycyjnych zaszlosci. Jeszcze
dwie generacje i ich roznice z bialymi anglosasami sie zatra. Kwestia
wielokulturowosci jest glownie kwestia murzynska, ktora jakos poprawic
sie nie chce.

-- Od dwustu lat polityka wewnetrzna Stanow kreci sie glownie wokol
problemu mniejszosci czarnej, a nie innych. Czym to wytlumaczyc?

EB: Istnieje pewna doktryna, dosc rozpowszechniona, wedlug ktorej
wzgledne niepowodzenie Murzynow tlumaczy sie tym, ze sa oni jedyna grupa
etniczna, ktora znalazla sie tutaj zdecydowanie wbrew swojej woli, jako
niewolnicy. Ma sie wrazenie, ze zastygli oni w swoim odrzuceniu reszty
spoleczenstwa, lub w glebokiej nieufnosci. Wedlug Ellisa Cose, autora
celowo prowokacyjnej ksiazki <>,
nawet czarni przedstawiciele wyzszych kadr maja wrazenie, ze ich
promocja jest tylko alibi, odmawiajace im w rzeczywistosci prawdziwej
wladzy.

SH: Odnosniki do niewolnictwa sa bardzo efektowne, ale nie wytlumacza
one, w kazdym razie nie same, gwaltownego zachowania mlodych Murzynow. A
i nie zapominajmy, ze postep spoleczny tej grupy jest naprawde widoczny.
Nie jest mitem istnienie bardzo licznej i silnej murzynskiej warstwy
sredniej, burzuazji ustabilizowanej od wielu pokolen. Na Harvardzie
liczba czarnych studentow znacznie wzrosla. Problem nie dotyczy wiec
braku promocji spolecznej Murzynow amerykanskich, tylko wzrastajacego
rozziewu, ktory w tej populacji, jak i w innych, oddziela bogaczy i
biedakow.

-- W panskiej ksiazce, p. Edwardzie Behr, podkresla pan odchylenia i
ekscesy spolecznosci amerykanskiej, zwlaszcza w dziedzinie prawa i
sprawiedliwosci. Dlaczego?

EB: Po prostu dlatego, bo jestem zgnebiony mitami, ktore infiltruja
coraz bardziej aparat sprawiedliwosci amerykanskiej, majacej kiedys tak
dobra reputacje jesli chodzi o prawa oskarzonych. Teraz w sposob
karykaturalny odwoluje sie do glupawej psychologii dla maluczkich, do
teoryjek o trwalych sladach w pamieci. I oskarza sie np. dziadkow o
erotyczne macanie wnuczkow, czy skazuje sie jakiegos dyrektora szkoly na
89-krotne dozywotnie wiezienie za jakies zupelnie idiotyczne czyny. I
odwrotnie, w aferze Menendez (podwojne morderstwo popelnione w 1990),
usprawiedliwia sie autorow ponurej zbrodni, pod pretekstem, ze w
dziecinstwie padli ofiara napasci seksualnych.

SH: To nie jest nic nowego. Ekscentrycznosc, upodobanie do szarlatanow i
kaznodziei istnialy juz w latach dwudziestych i trzydziestych. I znowu
jest to wynikiem mody. Moim wrazeniem jest raczej, ze juz wkrotce, z
braku zlotego srodka, wpadniemy w naduzycia odwrotnej natury. Jestem
przekonany, ze wielu ludzi chcialoby egzekucji bez sadu. Jestesmy
swiadkami renesansu Ameryki fundamentalistycznej, uprzywilejowujacej
krzeslo elektryczne i rzucajacej w nielaske wszystko, co nie zgadza sie
z normami, mlode niezamezne matki, dzieci bez ojcow. Ameryki, ktora woli
myslec o budowaniu wiezien niz o rozwiazywaniu problemow socjalnych.
Konczy sie malownicza <>, zaczyna sie prawicowa
sztywnosc polityczna, i taka Ameryka niepokoi mnie jeszcze bardziej.

________________________________________________________________________


Michal Babilas

                               SWIETOSCI
                               =========


Mili Panstwo,

W Polsce poczatek roku to czas, gdy wchodzi sie w blizszy
kontakt ze swoim proboszczem. Ze zlosliwa radoscia oczekiwalem tej
wizyty, gdyz ksiadz dobrodziej (skadinad profesor seminarium duchownego
w Poznaniu, co dodaje tylko pikanterii calej opowiesci) zwykl byl
opowiadac nam przy tej okazji rozne niesamowitosci. Zaczelo sie pare lat
temu, gdy zostalo nam wyjawione, ze Tadeusz Mazowiecki jest Zydem
sefardyjskim, na co niezbite dowody  posiada biskup plocki, dlugoletni i
dobry przyjaciel naszego proboszcza. Pare lat pozniej dowiedzielismy
sie, ze Bronislaw Geremek jest wielkim mistrzem tajnej lozy
rozokrzyzowcow, na co niepodwazalny dowod tez zostal nam przedstawiony,
ale tak  konspiracyjnym szeptem, ze nikt z domownikow nie uslyszal w
czym rzecz.

Byloby czcza zlosliwoscia odmawiac tym enuncjacjom wartosci poznawczej,
w koncu tylko dzieki nim wiem kto to Zydzi sefardyjscy i rozokrzyzowcy
(nie wnikajac juz w kwestie czlonkostwa czy przynaleznosci). No wiec sie
cieszylem i na tegoroczna wizyte, majac nadzieje, ze znow bede musial w
ta czy owa encyklopedie zajrzec. Tym jednak razem dowiedzialem sie
tylko, ze  wiceminister zdrowia w rzadzie Najjasniejszej Rzeczpospolitej
jest czlonkiem mafii czeczenskiej, a sprawa sie wydala tylko dlatego, ze
dzieki rewolucyjnej czujnosci i cudownemu zrzadzeniu Panskiemu nasz
proboszcz uniknal kooptacji w te struktury. Trudno mi bylo wyobrazic
sobie naszego przewielebnego w charakterze mudzaheddina w ruinach
Groznego, ale gdy juz sobie wyobrazilem, spazmatyczny napad smiechu zle
maskowac musialem kaszlem. Chwycilo mnie az do tego stopnia, ze na
odchodnym zapomnialem  wreczyc uprzednio przygotowana koperte. W ten
sposob w kolejnej kartotece jestem bardzo zle notowany, co wyjawiam
Panstwu z nieklamanym smutkiem.

Zadatki zreszta mialem od samego poczatku zle. W dziecinstwie, babka
moja, osoba wielce religijna, ciagala mnie (cztero- czy piecioletniego
berbecia naonczas) ze soba na wszelkie imprezy o charakterze
konfesyjnym, z pielgrzymka do Czestochowy wlacznie. Przestala, gdyz
pewnego razu, w momencie kulminacyjnym pewnej ceremonii, gromkim glosem
domagac sie zaczalem odpowiedzi na pytanie: "babciu, a co ksiadz chowa w
tym barku?" Innym znowu  razem, gdy do domu moich rodzicow zawitala
koleda, powierzono mi zadanie zabawiania ministrantow w sasiednim
pokoju. Z misji wywiazalem sie raczej srednio, gdyz w pewnym momencie
wbieglem do living roomu z alarmem: "prosze ksiedza, a te dwa male
ksiedze sie bija". Sklonnosci delatorskie fatalnie rokowaly na
przyszlosc...

Pozniej jednak czesciowo sie nawrocilem i w wieku lat siedmiu chcialem
nawet zostac swietym. Wlasciwie to byl to w pewnym sensie wariant
rezerwowy, gdyz swietym mialem zostac tylko wowczas, gdyby nie udalo mi
sie zostac kolejarzem. Niestety, uprzedzajac nieco bieg wydarzen, dane
mi bylo posmakowac goryczy podwojnego niespelnienia. A najbardziej mi
imponowal swiety Olaf, w cywilu Olaf II Haraldsson, krol Norwegii
1016-1028, ktory swietym zostal w wyniku zaslug dla chrystianizacji
kraju oraz niebywalego milosierdzia. Oto bowiem gdy zjednoczyl
definitywnie Norwegie, pokonujac na polu walki koalicje swych krewnych,
konkurentow do tronu, miast - jak bylo to w powszechnym wtedy zwyczaju
- wyrznac w pien rodzinke ("bo krewni, choc rzewni, tylko w ziemi
pewni" - Lem), li tylko oczeta powylupial bratom swym i stryjom, i to
nawet osobiscie. Takim to wielkiego serca czlowiekiem byl swiety Olaf. A
swoja droga, dawnymi czasy do swietosci droga prowadzila nieco na
przelaj (do polowy dwunastego wieku wystarczala decyzja synodu
diecezjalnego). I w ten sposob na ziemiach polskich dorobilismy sie
ponad trzystu swietych, z czego ponad dwie trzecie otrzymalo nominacje w
sredniowieczu. A dowiedzialem sie tego z jednego z artykulow w
najnowszej  "Kronice miasta Poznania" (miasta, ktore wlasnie na zawsze
chyba opuszczam, stad niniejszy artykul prosze traktowac jako
pozegnalny, przynajmniej dopoki sie gdzies indziej do netu nie
przytule). Okazalo sie, ze Wielkopolska takze i we wskazniku
*uswiecenia* pozostaje  daleko w tyle za innymi historycznymi krainami
Krolestwa Polskiego, o Litwie nie  wspominajac. Wszystkiego nieco ponad
tuzin...  A wydawac by sie moglo, ze kolebka, ze Gniezno, Lednica,
Mieszko i Dabrowka itp. Eeech, lza sie w oku kreci.

Lzawo skrecony,


                                                          Michal Babilas

________________________________________________________________________

Adam Smiarowski (smiarowski@cua.edu)


                        OPOWIADANIE WIELKANOCNE
                        =======================



     "Wsio konczilos' i wsio konczaetsia\krop
     I ja was poceluju w lob,
     i wsio budiet tak, kak nado."


Sa takie dni i juz!

Porozrywalbym wszystko na strzepy, skopal, utlukl, nie wiem! Wymordowal,
wydusil, wygniotl, a potem siebie na koncu utopil, i siedzial, i plakal!

Uff! Zawsze, zawsze zalatwi mi to jakis zasmarkany gnojek, jakas menda
ludzka, swoja wrednoscia, chamstwem, glupota. Cala moja praca, wszystkie
moje oczekiwania, cale moje zycie wali mi sie nagle na leb. I co sie
dziwic, ze rozwalilbym wtedy mlotkiem gnidy calego swiata, a sam swiat
rozpirzyl w kibini mat'.

Ostatnio zdarza mi sie to coraz czesciej. Jakies takie zalamania,
depresje, bo ja wiem co. Zycie takie sie gowniane zrobilo, ze i zyc sie
nie chce. Wkolo hieny i szakale, nikomu nie mozna wierzyc.

Jak mam taki przegrany dzien, to bez kija nie podchodz. A musialem,
psiakrew, jechac do Konina.

Na Centralnym obsztorcowalem nachalnego zebraka w przejsciu, opieprzylem
kasjerke, ktora sie grzebala i faceta, na ktorego wpadlem na peronie.
Troche mi przeszlo. Trzymalem w garsci parasolke z ciezka galka na
zlodziei, ale mi sie zaden nie nawinal.

Do przedzialu zapakowalem sie pierwszy, zaraz zamknalem drzwi i
porozkladalem rzeczy po siedzeniach. Niech no mi ktos tu wlezie, to ja
mu wleze!

Rozsiadlem sie i wyjalem gazete. Straszne kretynstwa! Co ci ludzie
wypisuja!?

Ktos pociagnal za klamke i zastukal delikatnie do drzwi.

- Co jest!? Czlowiekowi juz nie daja czytac do ciezkiej cholery! Malo
miejsca w pociagu?

Otworzylem z trzaskiem drzwi.

- No?

- Dzien dobry - powital mnie facet w duzym, okraglym kapeluszu. Za
caly bagaz mial maly plecaczek. - Chcialem polozyc plecak na polke.

- Plecak na polke? Ha? Co, nie ma juz pustych przedzialow w calym
pociagu?

- Sa - odpowiedzial ukladajac plecak przy oknie. Obrocil sie i
spojrzal na mnie uwaznie. No, moze to nie bylo uwaznie, ale tak jakos,
jak ludzie normalni nie patrza. To nie bylo zwykle chamskie i
natarczywe, ani nawet zaczepne spojrzenie, za ktore mozna by dac w pysk.

- Niech siada - burknalem i pokiwalem glowa.

- Dziekuje - odpowiedzial. - Malo ludzi jedzie, mozna sobie poczytac
i porozmawiac. Jestem Sylwek.

Wyciagnal reke. Zaskoczyl mnie jakby, bo podalem odruchowo swoja.

- Czeslaw.

- Bardzo mi przyjemnie - powiedzial Sylwek, jakby mu naprawde bylo
przyjemnie. - Jade do Poznania, a wlasciwie pod Poznan. A ty,
Czeslawie, dokad?

Nie zwyklem odpowiadac wscibskim typkom, lecz tym razem, wbrew
wlasnym swietym zasadom, odparlem:

- Do Konina, na wlasne nieszczescie.

- No, Konin to bardzo przyjemne miejsce. Ludzie mili, zyczliwi.

- Cholera z taka zyczliwoscia! Juz trzeci raz jade, zeby od lobuzow
wyciagnac pieniadze, ktore mi wisza. Co to za chachmety! Czeka mnie
niezly interes z hurtownia tekstylna, ale bez tych pieniedzy nie rusze
za Boga zywego!

- Jak ci potrzeba, to na pewno ci sie powiedzie.

Machnalem reka.

- Ej, bracie, to tak nie ma. Interes to dzungla, obowiazuja prawa
buszu. Jak ty nie wydrzesz, to tobie wydra. Trzeba miec konskie zdrowie
i nerwy, bracie, jak stal, zeby wyrobic. I nerki, nerki jak sluzy na
kanale panamskim.

Sylwkowi bardzo sie to podobalo, bo pokiwal radosnie glowa. Bylo w
facecie cos nieuchwytnego, jakas niecodziennosc w twarzy, w oczach. Nie
gadam z byle kim i w ogole jestem ciezki gosc, a juz sobie nie
przypominam, zebym kiedy z kims przygodnym rozmawial w pociagu. Teraz
jednak mialem jakas uspokajajaca frajde i naszla mnie ochota
wywnetrznienia sie. To nie, zeby Sylwek wygladal na pierwszego lepszego
zywca, nie to. On nie tylko sluchal, on jeszcze rozumial i to sie czulo.

- Nawet nic nie mialem czasu jeszcze dzisiaj wtracic - powiedzialem.
- Chodz do Warsa, ja stawiam.

Siedzielismy na wysokich stolkach barowych. Wzialem flaki i dwa piwa,
Sylwek nie chcial nic, ale wreszcie wzial jakis soczek z aronii, modne
swinstwo.

Nad flakami rozrzewnilem sie nad soba, co mi sie nawet po duzej wodzie
nie zdarza.

- To jest tak z tym zyciem, ze sie zyc nie chce. Napiety czlowiek jak
struna. Na chwile nie popuscisz, bo cie zaraz zerwa. Jest jakas forsa,
musi byc balanga z dziwkami. Fason sie trzyma, bajer sie upycha, jest
sie gosc. A w srodku cos gniecie, jakis strach, ze sie czlowiek wyrznie
zaraz za zakretem. Taka sakramencka niepewnosc. Na zewnatrz - szpan, w
srodku - cykor. Wszyscy to wiedza, to widac. I wszyscy maja tak samo,
taka nasza wspolnota narodowa. No to pograzamy nasze wierne serca w
wodzie, na krotki czas spokoj. Potem znow w ten karuzel z kociokwikiem,
kurdemol! Leb od tego sie odkreca, wszystko w srodku wariuje. Nie
zartuje, bracie. Pompa mi chyba wysiada, juz mi dwa razy tak cos
zatrzymalo sie, myslalem ze omdleje. Spocilem sie jak mysz. A zyc
trzeba, a zeby zyc trza kombinowac. Mowie ci, ze jestem juz mistrz w
bajerach. Za te balangi to by mnie stara powiesila. To co sie, bracie,
nie wymysla! Jakie dramaty odchodza! W zeszla sobote zabarlozylem jak
stad dotad, musialem sie ratowac bo to juz byla chryja - rocznica
slubu, a ja z kurwami. Najalem kierowce ciezarowki, zaplacilem mu za
pusty przejazd. Przyjechal do mnie pod dom, odstawil takie kino, jakiego
nie widzieli. Klal, plakal, narzekal. Towar zesmy wiezli, mowi, a tu
silnik szlag trafil, ledwo z zyciem uszlismy. Cala noc tyralismy, zeby
to uruchomic. On sam przytargal ciezarowke pod moja chalupe i bedzie
staral sie naprawic, ja szukam czesci w miescie. Niewyspany, uswiniony,
wsciekly, klnie jak cholera. Ja przyjezdzam w poludnie, taki sam.
Wyzywamy, wrzeszczymy, matki chowaja dzieci po domach, moja stara to juz
tylko wynosi zarcie i piwo nam pod samochod i modli sie, zeby to sie
szczesliwie skonczylo.

Otworzylem sobie puszke z piwem. Sylwek saczyl sok przez slomke.

- I tak, Sylwek, na codzien. Co sie czlowiek nameczy z tym
chachmeceniem, Boze moj! I to jeszcze trzeba wszystko spamietac na
pozniej. Czasami uda sie zrobic taki interes, ze nie wiadomo co z forsa
robic, a trzeba to przetuptac szybko, zanim fiskus cos zweszy. Robi sie
lipne transakcje, opija sie pozyczki na cicha firme, robi sie szybkie
bankructwa. Szybki pieniadz, bracie, i wszyscy sa zadowoleni. Niektorzy
zyja jak pany, spokoj, bez nerwow, pieniachy leca za nic. Trzeba sie
wyzrec na gore, wtedy latwiej, mozna wrzody wyleczyc.

Zamyslilem sie. Co ja wlasciwie wygaduje? To sie kupy nie trzyma.
Zmienilem temat.

- Robiles kiedys jakies biznesy?

Zabrzmialo protekcjonalnie, tonem wyzszosci. Sylwek odpowiedzial
normalnie, jakby nie zauwazyl.

- Nie, tato mowil, zebym sie nie dotykal, bo nie mam glowy.

- Dziekuj tacie, ze jestes normalny. W tym naszym swiecie biznesu
najtwardsi padaja jak muchy.

- A zyc trzeba - powtorzyl po mnie Sylwek jak jakas oczywistosc. -
Radzisz przeciez sobie dobrze.

- Radze sobie, radze - robilem sie sarkastyczny. - Ciekawym jak dlugo
jeszcze? Niby na pozor sie ruszam, ale, miedzy nami, cos tu nie tak. Ja
sie wale zmeczony, a wstaje zly. Rozumiesz?

Sylwek kiwnal glowa i spojrzal na mnie tak jakos cieplo, ze az sie
poczulem lepszy.

- Nie wiem, czy rozumiesz, jak tego nigdy nie miales. Kiedys, w szkole,
to mialem werwe, ikre do wszystkiego. Budzilem sie rano, bracie, jak
skowronek, kladlem sie spac zmachany, ale zadowolony jak bak. A teraz te
dni do wora i o kant dupy! Powiedz mi sam, bracie, co sie porobilo?

Sylwek polozyl mi reke na ramieniu i spojrzal serdecznie w oczy.

- Nie wiem nic wiecej niz ty. Moze w szkole sluchales jeszcze siebie, a
teraz nie sluchasz. To normalne, ulegamy presji otoczenia, kolegow,
przestajemy ufac sobie i zaczynamy zyc wedlug cudzych schematow. Wiesz,
ze one sa nie twoje i dlatego jestes niezadowolony. Porownujesz sie caly
czas do swiata, a kiedys porownywales swiat do siebie. W szkole ty byles
pepkiem wszystkiego, co bylo, wiec ty sam kierowales tym wszystkim.
Dzisiaj urwales pepowine, to co jest na zewnatrz kieruje toba, ty sie
buntujesz, walczysz, ale kierownice trzyma kto inny. Trudno byc
zadowolonym w takim autobusie, ktory jedzie jak chce i w  nieznanym
kierunku.

- No dobrze, diadia - zazartowalem, - ale jak wysiasc?

- Czesiu, ja naprawde nie wiem, to jest twoj autobus. Nikt ci nie powie
co robic w twoim zyciu, a jak ci ktos powie i ty uwierzysz, to znow
bedziesz niezadowolny, bo to cudze a nie twoje.

Siedzielismy w milczeniu.

- Sluchaj, Sylwek - rzeklem wreszcie, - ty myslisz, ze ja mam jakis
wplyw na to co robie, na swoje zycie? Ja czasami probowalem, tak i siak,
cos zmienic, przetworzyc, ale, bracie, to dziala tylko na krotka mete.
Zaraz sie pojawia jakies palanty, powariuja caly plan, odwroca wszystko
do gory nogami. I znow trzeba po staremu i jeszcze bardziej, zeby sie
odkuc.

- To zawsze mozna. Ale kazdy z tych palantow ma swoja dzialke, a ty
masz swoja. Co ci przeszkadzaja brud czy mosiezne okucia na czyims
ganku, jak ty masz swoj? Nie zawracaj sobie glowy cudzymi sprawami. Masz
swoje, to jestes ty, twoje zycie. To ciebie bedzie bolalo, ty bedziesz
cierpial, tobie sie odechce, jak zapuscisz swoje miejsce. Zyjesz u
siebie, wiec dbaj o swoje.

- Nie wiem, nie wiem Sylwek, czy ja to rozumiem.

Wrocilismy do przedzialu. Glowa mnie troche rozbolala, wiec wyszedlem
zapalic. Mysli zbieraly mi sie do kupy i znow rozbiegaly na wszystkie
strony. Cale moje zycie wydawalo mi sie to proste, to na przemian
niezrozumiale. Wyrzucilem peta i wrocilem do przedzialu.

- Wiesz, ze jestem ciagle glupi, Sylwek. Nic nie kapuje. Jak to
zawrocic, zeby sie zylo. To znaczy, zylo...  - zacialem sie z braku
slow. - No, zylo zyciem, a nie takim bylejakim ersatzem. Masz jaki
pomysl?

Sylwek zadumal sie na chwile.

- Zastanow sie, czy jest cos, czego zawsze pragnales i ciagle
pragniesz, cos ukryte w tobie, czego nigdy nikomu nie
powiedziales, a co, ilekroc o tym pomyslisz, podnosi cie na
duchu, przypomina, kim jestes. To moze byc cos, czego za nic bys
nikomu nie powiedzial, co ukryles na dnie jak jakis skarb, taka
srebrna latarenka. Nie tak dawno moglo to byc twoim codziennym
celem i wszystko co robiles, uzywalo swiatla tej latarenki. Teraz
wydaje ci sie, ze kazdy by sie z tej twojej latarenki smial,
wierzysz, ze istnieja inne swiatla i obijasz sie w ciemnosci.

Sylwek pochylil sie do przodu.

- Wez te swoja latarenke. Innej nie dostaniesz.

Poczulem nagly skurcz w dolku. To samo uczucie mialem kiedys na
gliniankach, kiedy wylazlem na wysoka skale, zeby skoczyc do wody.
Strach taki. Sylwek patrzyl na mnie uwaznie. Twarz mu pojasniala
dziecieca fascynacja odkrywania. Cos mi to przypominalo.

A, wlasnie! Kiedys czesto bawilem sie na podworku w "sekret". W ukrytym
miejscu wykopywalo sie dolek i chowalo w nim skarby, kwiatek, blyskotke,
guzik. Na wierzch kladlo sie kawalek szybki i to wszystko przysypywalo
piaskiem. "Sekret" pokazywalo sie tylko wybranym przyjaciolom. Byl do
tego specjalny rytual. Chowalo sie w kat podworza i sprawdzalo, czy nikt
nie patrzy. Potem piec tiptopkow od drzewa, cztery w strone sciany, dwa
do trawnika. Nic specjalnego, wydeptana trawa jak gdzie indziej.
Kucalismy i w nabozenstwie odgrzebywalismy piasek i ziemie, az nagle
palce trafialy na szklo. Wtedy ruchem kolistym oczyszczalismy szybke i
nagle wsrod szarej ziemi podworka pojawial sie blyszczacy skarb.

- Wszystko jest w twoim zasiegu, co tylko zechcesz. To jest taki marsz
w nieznane, odkrywa sie na nowo, to co dawno odkryte. Ty sam wiesz, co
robic. Ilekroc nie posluchasz samego siebie, tyle razy cie zaboli.
Mozesz wrocic na wlasna droge, patrzyc wlasnymi oczami i sluchac
wlasnego serca. Ono ci powie, czy masz czy nie masz chachmecic.

Im dluzej sluchalem Sylwka, tym bardziej czulem sie inny, jakis lzejszy,
jakbym zrzucil wage. Probowalem jeszcze medrkowac.

- Teoretycznie masz racje, ale, bracie, w ten sposob nie przezyje
tygodnia. Nie mozna byc uczciwym w kraju zlodziei.

- Mozna. Nie patrz na snieg na dachu sasiada, gdy przed twoimi drzwiami
sniegu po pachy. To prosty rachunek. Tu pracujesz dla siebie, a tam dla
czyjegos widzimisie. Dokop sie do swoich zasad - one sa takie same na
calym swiecie i wszyscy je znaja. Wez swoja latarenke i ruszaj w droge.

Dojezdzalismy do Konina. Wkladalem swoje rupiecie do teczki.

- Sylwek, co ty wlasciwie robisz, przepraszam ze sie spytam?

- To ja przepraszam, nawet ci nie powiedzialem. Jestem ksiedzem, jade
na rekolekcje pod Poznan.

- Nie gadaj. Powaznie?

- No tak. Mam w plecaku koloratke.

- Nie wygladasz na ksiedza.

Sylwek zaczal sie smiac.

- No, wiesz - speszylem sie jakby. - No, w kazdym razie nie gadasz
jak ksiadz. Chociaz, z drugiej strony...

Cos bylo w Sylwku innego, ciezko mi to bylo zlapac, ujac w slowa. Taki
brat-lacha, facet, do ktorego mozna sie zglosic w kazdej porze i w
kazdej sprawie.

- Szkoda, ze mi to teraz powiedziales. Moglem sie wyspowiadac, mialbym
jak znalazl na Wielkanoc. Juz nie pamietam, kiedy bylem ostatni raz u
spowiedzi.

- A chcesz sie wyspowiadac?

- No, dlaczego nie - odpowiedzialem wymijajaco.

- A zalujesz za grzechy? - zasmial sie Sylwek.

- Nie wiem - odparlem szczerze, - nie wiem, ktore sa grzechy, a ktore
nie sa.

- Wydaje mi sie, ze wiesz lepiej niz wielu takich, co uwazaja, ze
wiedza. No a powiedz mi, czy zalujesz za to, ze nie mozesz zalowac, bo
nie masz pewnosci za co?

- Uff, poczekaj - musialem sie zastanowic nad ta kazuistyka.  - Tak,
za to zaluje.

Sylwek wyszeptal cos i zrobil znak krzyza. Polozyl mi obie rece na
ramionach.

- Jestes rozgrzeszony. Idz i sluchaj swego serca. Zycze ci odwagi, bys
robil to, co ci podpowiada.

- Sluchaj, Sylwek, ja nawet nie wiem, czy ja jestem katolikiem. Na msze
nie chodze.

- Jestes, nie martw sie. <>.

Pociag zatrzymal sie na stacji.

- No to czesc - westchnalem gleboko. - Nie myslalem, ze zalatwie sie po
drodze ze swoim zyciem.

- Serwus - podal mi reke. - Trzymaj sie. Zabawa sie dopiero zaczyna.

Wyszedlem na peron. Nagle sobie cos przypomnialem. Sylwek wygladal przez
okno.

- Sylwek, no a pokuta?

- To juz wiesz. A za te opuszczone msze zmow trzy razy Ojcze nasz.

Szedlem na postoj taksowek. Taksowka w Warszawie to samobojstwo, a w
Koninie tez roznie bywa. Wsiadlem w pierwsza. Niesympatyczny kierowca
warknal tylko: - Dokad?

Podalem adres.

- Wie pan, z tymi taryfami teraz to zupelne wariactwo - powiedzialem
spokojnie do kierowcy. - Rozumiem, ze to ciezko jest wyzyc i kazdy
kombinuje jak moze. Ja za ten kurs nie moge panu dac wiecej jak nowa
dyche.

- Ile? - burknal taksowkarz.

- Nowa dyche. Mowie od razu - nie bedziemy sie musieli klocic.

Kierowca pokrecil glowa, poskarzyl sie, usmiechnal i ruszyl.
Rozmawialismy o niczym, obaj zadowoleni. Wysiadlem na miejscu i
ruszylem do hurtowni. Nie mialem watpliwosci co robic.

Robilo mi sie lekko i coraz lzej. Wokolo pachnialo wiosna.

    "Wot togda i spit Iwan Nikolajewicz so
    sczastliwym licom.
    Nautro on prosypaetsja molczaliwym, no
    sowierszienno spokojnym i zdorowym."

________________________________________________________________________

Z cyklu: oskarzenia i kalumnie

Janusz Mika (mika@ph.und.ac.za)


                        WIADOMOSCI WCIAZ Z BUSZU
                        ========================


Moj przyjaciel i ja winni jestesmy Czytelnikom <> przeprosiny.
Nasze twierdzenie, ze Czytelnicy nie pisza, okazalo sie nie oskarzeniem,
a kalumnia, bowiem az dwoch Czytelnikow napisalo do nas w zwiazku z
naszym felietonem, ktory ukazal sie w numerze 121 z 31 marca, choc
pisany  byl jeszcze w styczniu i w zwiazku z tym niektore stwierdzenia w
nim zawarte okazaly sie, jak slynne jajeczko, czesciowo nieswieze.

Pisalismy o braku kandydatow na urzad prezydenta, a tymczasem, jak
wiemy, glownie z <>, rozmaite ugrupowania polityczne w Polsce
wybraly juz swoich kandydatow. Wszyscy maja, jak sie zdaje, pokonczone
studia i odchowane dzieci, ktore nie rozbijaja sie samochodami w stanie
wskazujacym na uzycie. Nie da sie jednak ukryc faktu, ze los nie sprzyja
tym, co chcieliby miec inteligenta w roli prezydenta Rzeczypospolitej. W
numerze z 7 kwietnia, <> doniosly, ze jeden z kandydatow spadl z
roweru i rozbil sobie glowe, co spowodowalo koniecznosc kilkudniowego co
najmniej leczenia w olsztynskim szpitalu. Mamy nadzieje, iz to nic
powaznego i ze kandydat bedzie mogl przystapic w pelni sil do kampanii
wyborczej, obawiamy sie jednak, ze elektorat moze byc niechetnie
nastawiony do kandydata spadajacego z roweru. Zupelnie co innego, gdyby
to byl kon, a nie rower. Upadek z konia mialby zupelnie inny wydzwiek  w
opinii Polaka wychowanego na Sienkiewiczu i zapewne podnioslby akcje
kandydata. Mamy nadzieje, ze pozostali kandydaci zaczna na siebie uwazac
i zaden z nich nie przewroci sie, na przyklad, w wannie. Proponujemy im
ponaklejac sobie paski papieru sciernego na dnie wanny.

Przeczytalismy wraz z przyjacielem pierwsza czesc artykulu o islamie,
jak rowniez list do Redakcji na ten temat. Moze jest i prawda to, ze
wychowani w innej wierze nie znamy i nie rozumiemy islamu. Nie mozna
wykluczyc takze tego, iz kilkaset milionom ludzi najlepiej sie zyje w
spoleczenstwie, w ktorym za kradziez obcina sie reke, a za cudzolostwo
kamienuje. Jest tez mozliwe, ze kobiety islamskie sa szczesliwe wlasnie
dlatego, ze ich religia odbiera im wiekszosc tych  przywilejow, ktore
przysluguja mezczyznom. Bardzo bysmy jednak chcieli  wiedziec, w jakim
stopniu fudamentalizm islamski wyraza pragnienia wiernych, a do jakiego
stopnia jest narzedziem walki duchownych o wladze absolutna. Wszyscy
czytalismy, mimo ze byla ona w spisie lektur szkolnych, powiesc  Prusa o
faraonie i kaplanach. Czasy sie zmieniaja, ale natura ludzka pozostaje
niezmienna.

Trudno jest polemizowac z teza, ze wszystkie religie powinno sie
traktowac jednakowo, gdyz zadna nie ma monopolu na prawde absolutna. Nie
ma tez watpliwosci, ze chrzescijanstwo, a szczegolnie kosciol katolicki,
ma za soba ciezkie przewinienia przeciwko ludzkosci i nie ma zadnych
podstaw do wywyzszania sie ponad inne wiary. Co jednak
powiedzielibysmy, gdyby nastepny sobor reaktywowal Sw. Inkwizycje,  a
absolutna wladze w Polsce objal prymas i podlegla mu hierarchia
koscielna?

We wspomnianym juz liscie do Redakcji jest tez mowa o tym, ze, zdaniem
Malraux, z ktorym zgadza sie takze nasz korespondent, "wiek XXI bedzie
wiekiem ducha albo go w ogole nie bedzie". Moj przyjaciel i ja jestesmy
juz na tyle starzy, ze, choc mamy szanse zahaczyc o wiek XXI, to
niestety nie na dlugo. Jestesmy jednak obaj zywo zainteresowani tym, co
przyniesie wiek XXI, mamy bowiem nadzieje, ze czesc naszych genow
przetrwa po naszej smierci. My wolelibysmy, aby wiek XXI byl wiekiem
rozumu, a nie "ducha". Zbyt wiele zbrodni przeciwko ludzkosci popelniono
i zapewne jeszcze sie popelni w imie idei czyli "ducha". Musimy jednak
przyznac, po tragicznych doswiadczeniach wieku XX, ktory przyniosl
nieslychany rozwoj nauki i techniki, a w ktorym wiecej ludzi zostalo
wymordowanych niz w jakimkolwiek innym stuleciu, ze szanse na to, ze
rozum wreszcie zwyciezy, sa w wieku XXI, czy tez jakimkolwiek innym,
niewielkie. Tak wiec marzenia Malraux zapewne sie spelnia i w XXI wieku,
a takze dlugo potem, ludzkosc bedzie zyc pod wladza "ducha".

Okazuje sie, ze nie tylko prezydent Rzeczypospolitej ma klopoty z
czlonkami wlasnej rodziny. Prezydent kraju, w ktorym mieszkamy z
przyjacielem, jest od prawie dwu lat w separacji ze swoja zona, ktora do
wczoraj pelnila funkcje zastepczyni ministra sztuki, kultury, nauki i
technologii. Zona nie jest specjalistka w zadnej z tych dziedzin, jest
natomiast nieoficjalna przywodczynia radykalnego skrzydla partii, co
objela wladze w kraju po zwyciestwie nad apartheidem, a takze
przewodniczaca Ligi Kobiet w ramach  tejze partii. Stwierdzenie, ze jest
ona politykiem kontrowersyjnym byloby przesadnym eufemizmem. W dawnych
czasach, gdy maz, a obecny prezydent, byl najslynniejszym chyba wiezniem
politycznym swiata, jego zona, przesladowana przez rasistowskie wladze
za swoja dzialalnosc przeciw apartheidowi, nazywana byla "Matka Narodu".
Pare lat temu, jeszcze przed wyzwoleniem kraju spod jarzma
rasistowskiego rzadu, zorganizowala ona druzyne pilkarska, zlozona z
mlodych i sprawnych fizycznie mezczyzn, ktorzy podobno nie mieli jednak
pojecia o pilce noznej. Skandal wybuchl, gdy okazalo sie, ze czlonkowie
klubu sa winni smierci 14-letniego chlopca, ktory, mimo mlodego wieku,
byl bardzo juz znanym dzialaczem antyapartheidowskim. Kapitan druzyny
pilkarskiej zostal uznany winnym smierci chlopca, natomiast udzial pani
wiceminister w tej sprawie nigdy do konca nie zostal wyjasniony, bo
jeden ze swiadkow nie zyje, inny ukrywa sie za granica, a pozostali
odmawiaja zeznan. Dowodow wystarczylo jedynie do tego, by ja skazac na
wysoka grzywne.

Pare miesiecy temu sytuacja pani wiceminister pogorszyla sie znacznie,
gdy kolezanki z Ligi Kobiet oskarzyly ja o sprzeniewierzenie funduszy,
ktore jakis czas temu Liga otrzymala od prezydenta Pakistanu, tez
kobiety. Zrobil sie skandal w prasie i prezydent poczul sie zmuszony
wymowic jej posade w rzadzie. Po tygodniu prawnicy pani wiceminister
zapowiedzieli, ze zamierzaja w imieniu nieslusznie, ich zdaniem,
zdymisjonowanej, pozwanie prezydenta do sadu, gdyz ten nie dopelnil
kilku formalnosci dajac jej dymisje. Na przyklad, pismo wyslane do niej
bylo bez oficjalnej pieczeci prezydenta. Prezydent przestraszyl sie
rozprawy sadowej i wycofal dymisje, po paru jednak dniach zrobil to,
czego nalezalo oczekiwac od meza stanu, i wyslal jej nastepne pismo z
dymisja, tym razem z pewnoscia opatrzone wszystkimi potrzebnymi
pieczeciami.

W obozie prezydenckim w Polsce za to nastroj panuje swietny, o czym moze
swiadczyc zart, na jaki pozwolil sobie w oficjalnej wypowiedzi rzecznik
prezydenta. Jak wyczytalismy w <> z 11 kwietnia na wiadomosc o
tym, ze premier ma zamiar jechac do Moskwy, aby wziac udzial w obchodach
z okazji 50-tej rocznicy zakonczenia wojny, rzecznik powiedzial, ze
"natura ciagnie wilka do lasu". Moj przyjaciel i ja dlugo smialismy sie
z tego wspanialego dowcipu, potem jednak przyszla nam mysl, ze Rosjanie
moga miec inne troche poczucie humoru. Nie zdziwilibysmy sie, gdyby nasz
ambasador w Moskwie zostal wezwany na dywanik w zwiazku z ta sprawa, a
strona rosyjska zazadala dymisji rzecznika. Moj przyjaciel uwaza jednak,
iz bylaby to zbyt sroga kara. Ostatecznie nie ma w tym nic dziwnego, ze
mlody zapewne czlowiek przejmuje od swego szefa poczucie humoru i
wyczucie sytuacji. Poza tym poslugiwanie sie przyslowiami ma ugruntowana
tradycje na polskiej scenie politycznej. Ktoz z nas, dostatecznie
podeszlych wiekiem obywateli PRL, nie pamieta tego, ze cos moze byc "ni
pies ni wydra, cos na ksztalt swidra", a "z pustego to i Salamon nie
naleje". Mlodszym czytelnikom <> wyjasniamy, ze piszac
"Salamon" nie zrobilismy bledu, tak wlasnie wymawial imie przemadrego
krola polski przywodca sprzed 1970 roku. Obecny tez ma problemy z
imionami, w Indiach pomieszaly mu sie podobno imiona Mahatmy i Mahometa.

                                                                 JAM

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Od red. dyzurnego. Bijemy sie w piersi za opoznienie druku przelezalego
artykulu Janusza. Na szczescie juz w marcu dostalismy do niego poprawki
od Autora, wiec moze nie byl on calkiem nieaktualny.

Jeszcze dwie uwagi. Sposob pisania o polskich politykach przez Janusza
Mike jest dosc odmienny od naszego. Nie bedziemy jednak polemizowac,
zauwazamy tylko, ze wypadek rowerowy nie wymienionego po nazwisku z
nieznanych nam powodow Jacka Kuronia popularnosci mu tylko przysporzyl.
Mnostwo ludzi sledzi jego rekonwalescencje i szczerze z nim sympatyzuje,
w tym takze i nasza redakcja.

Na temat roznic miedzy "rzadami ducha" i "rzadami rozumu", mozna wylac
morze atramentu. I mozna tez paradoksalnie zauwazyc, ze nieszczescia
spadaja na spoleczenstwa wtedy, gdy idea sie konczy, a zdemoralizowani
wladcy juz tylko rozumem sie posluguja, by utrwalic swoja hegemonie,
religijna, czy proletariacka, jeden diabel. Bo "duch", to nie tylko
slogan, z ktorym sie idzie do boju, to takze moze byc moje super-ego,
moje transcendentalne zrodlo etyki, ktora jest dla mnie realnoscia,
mimo, zem bezboznik. Jurek K_uk.

________________________________________________________________________


Andrzej Pindor (pindor@breeze.utirc.utoronto.ca)


                        KTO DOMINUJE MASS-MEDIA?
                        ========================


Raptowny rozwoj sieci komputerowych i lawinowo rosnaca liczba
ich uzytkownikow maja swoje zrodlo w niespotykanej dotad latwosci
wymiany informacji jaka oferuje ta nowoczesna, ciagle idaca naprzod,
technologia. Latwo wskazac na ogromna liczbe korzysci jakie stad
wynikaja. Duzo trudniej przewidziec jakie zmiany kulturowe i spoleczne
to pociagnie za soba. Ze takie zmiany beda, mozna wnioskowac z faktu
wielu zmian cywilizacyjnych jakie pociagnal za soba wynalazek druku,
ktory skokowo zwiekszyl mozliwosci rozpowszechniania informacji. Jeszcze
trudniej jest zdecydowac jak (i czy) nalezy zapobiegac uzyciu tej nowej
technologii do rozpowszechniania informacji, ktore w swiadomosci duzej
liczby ludzi, nie powinny byc rozpowszechniane. Sieci komputerowe sa
obecnie szeroko uzywane do rozpowszechniania materialow pornograficznych
(z pornografia dziecieca wlacznie), sado-masochistycznych,
rasistowskich, itp. Latwo mozna sobie wyobrazic zalanie sieci prostymi
instrukcjami jak wyprodukowac sarin, jak zrobic bombe ze sztucznego
nawozu i benzyny, lub cos podobnego. Nie chce tu dyskutowac za i
przeciw temu stanowi rzeczy, stwierdzam tylko fakt, ze duza liczba
ludzi nie uwaza tego aspektu wymiany informacji za nieszkodliwy. Moze
zrobie to przy innej okazji.

Ponizej spisane uwagi wynikly z faktu pojawienia sie w grupie
dyskusyjnej soc.culture.polish, ktora regularnie czytam,
materialow o charakterze wyraznie antysemickim.

Jakis czas temu pojawily sie tam postingi od osobnika zaprzeczajacego,
ze Zaglada Zydow (Holocaust) miala w ogole miejsce. Tego typu prymitywny
antysemityzm rzadko wymaga reakcji - wiekszosc Polakow wystarczajaco
wiele slyszala o tym co dzialo sie w czasie Drugiej Wojny Swiatowej
(tych, co sami przez to przeszli, juz niewiele zostalo), aby wiedziec,
ze zaprzeczanie Zagladzie jest zaprzeczaniem bezspornym faktom.

Nastepnie jednak zostal tam przedstawiony pamflet nt. "zydowskiej
dominacji amerykanskich mass-mediow i przemyslu rozrywkowego". Pamflet
wyliczal wlascicieli najwiekszych koncernow prasowych i telewizyjnych i
twierdzil, ze ich wlasciciele to "Zydzi". To samo mialoby dotyczyc
koncernow rozrywkowych, jak studia filmowe z Hollywood. Autor
(anonimowy) mimo, iz pozornie koncentrowal sie na "bezspornych faktach",
sugerowal wyraznie, iz ten stan rzeczy oznacza, ze "Zydzi" zdominowali
narzedzia wplywu na umysly Amerykanow i to oczywiscie ma zlowieszcze
reperkusje.

Tu sprawa jest bardziej skomplikowana niz w przypadku wspomnianym
poprzednio - polprawdy sa grozniejsze od oczywistych klamstw, bo pod
plaszczykiem pozornych faktow przemycaja klamstwa, ktore czytelnik moze
duzo latwiej przelknac.  Wspomniany pamflet stosuje metody
"rozumowania", ktore sa dosyc typowe dla tego typu publikacji, a
mianowicie wmawia czytelnikowi miedzy wierszami, ze pewne podstawowe dla
calej konstrukcji zalozenia sa "oczywistoscia", podczas gdy te wlasnie
zalozenia efektywnie stanowia wlasnie teze, ktora ma jakoby byc
dowiedziona.

Ponizej wskazuje na czym polegaja niektore z tych zalozen i wyjasniam
dlaczego samo ich przyjecie czyni powolywanie sie na "fakty" fikcja.

- Termin "Zydzi" uzywany jest bez wyjasnienia, jako "sam przez sie
zrozumialy". Jednakze na jakiej podstawie szereguje sie tego czy innego
czlowieka jako Zyda jest bardzo istotna - czy jest to procent krwi
zydowskiej (samo w sobie rasistowskie kryterium), czy poslugiwanie sie
jezykiem, wyznawanie religii itp. Nic nie mowi sie w pamflecie czy wg.
tych (nieujawnionych) kryteriow zweryfikowani zostali wszyscy
"podejrzani". Przykladowo: jaki procent tych, ktorych nazywano "Zydami"
mowi w domu w jidysz czy po hebrajsku? Niech kazdy czytelnik sie
rozejrzy wokol, moze zapyta o to "Zydow" ktorych zna. Z mojego
doswiadczenia bardzo niewielu - dlaczego takich ludzi nazywac Zydami
amerykanskimi a nie Amerykanami zydowskiego pochodzenia? Czy Muskiego
nazwiemy amerykanskim Polakiem, czy Amerykaninem polskiego pochodzenia?
Czy rodzina Kennedych to Irlandczycy amerykanskego pochodzenia czy
Amerykanie irlandzkiego pochodzenia? Wyroznianie "Zydow", sugerowanie,
ze oni zawsze sa Zydami przede wszystkim, jest wlasnie rasizmem, a
sugerowanie, ze tworza jakas zwarta grupe przeciwstawiana Amerykanom
"niezydowskiego" pochodzenia - klasyczna teza antysemitow.

- Nawet jezeli przyjac, ze wymienieni w pamflecie ludzie to <> "Zydzi" a nie "Amerykanie", pytanie co z tego? Tego sie nie
wyjasnia, sugerujac jednak przez samo zaprezentowanie tych "faktow", ze
cos (niedobrego) z tego wynika. Czy sa jakies dowody, ze duza liczba
zydowskich wlascicieli wydawnictw jest wynikiem jakichs  "ciemnych"
dzialan i ma jakies fatalne dla amerykanskiego spoleczenstwa
konsekwencje? Wedlug pamfletu prasa bedaca wlasnoscia Zydow wyraza *ich*
opinie i interesy, np. intelektualnej smietanki nowojorskiej. Ale
przeciez ta grupa ludzi to tez Amerykanie - twierdzenie o zdominowaniu
jej przez Zydow jest kolejnym maniackim czepianiem sie pochodzenia.

Czy to, ze wiekszosc muzykow jazzowych lub koszykarzy jest Murzynami tez
jest wynikiem ciemnych dzialan? Lub to, ze znaczny procent lekarzy jest
pochodzenia zydowskiego dowodzi ich zlowieszczego wplywu na amerykanskie
spoleczenstwo i jest wynikiem dzialania niejasnych sil? A moze po prostu
wynikiem dynamiki kulturalnej i spolecznej, tak jak fakt, ze Murzyni
dominuja w amerykanskim sporcie? Obiektywny czytelnik prasy
amerykanskiej moze tez zauwazyc, ze np. NYT i US News and World Report
(oba w rekach ludzi wymienionych w pamflecie jako Zydzi) prezentuja
diametralnie rozne stanowiska w najrozmaitszych  sprawach, nawet takich
jak stosunek do panstwa Izrael. A wiec jeszcze raz: co wynika z
pochodzenia ich wlascicieli?

- Autor pamfletu oburza sie, ze jesli zapytac jakichs Zydow o te
"fakty", tj. dominacje mass-mediow to najwyzej zbeda to twierdzeniem
typu: "Ted Turner nie jest Zydem". Autor wyraznie sugeruje, ze to jest
oczywiscie bez znaczenia, ale nie wyjasnia dlaczego. Wyglada na to, ze
fakty nie pasujace do koncepcji autora nie interesuja go, czyli jego
celem jest propagowanie pewnej ideologii (Zydzi sa zagrozeniem dla
Ameryki), a nie analiza faktow. Tymczasem ten przyklad i podobne sa
oczywiscie istotne, bowiem wskazuja, ze twierdzenie, iz Zydzi maja
kontrole nad tym kto ma glos w amerykanskich mass-mediach i maja
kontrole nad wchodzeniem innych do grupy wlascicieli wielkich
konglomeratow prasowo-telewizyjnych, jest fikcja. Wystarczy miec dobra
glowe (plus odpowiednie srodki) i mozna sie tam znalezc, nie trzeba
zaswiadczenia od rabina.

- Jest oczywiscie mozliwe, ze redaktor jakiejs gazety przyjmujac kogos
do pracy pokieruje sie w jakims stopniu faktem takiego, czy innego
pochodzenia. Czy to niewybaczalna zbrodnia? Czy wszystkie grupy etniczne
nie oczekuja tego samego od swoich czlonkow? Z pewnoscia wsrod Polakow
taka solidarnosc jest duzo slabsza. Ilu z czytajacych wwym. pamflet
uwaza to za zalete i jest z tego dumnych a ilu uwaza, ze Polacy powinni
pomagac Polakom? Jezeli to drugie, to dlaczego miec za zle Zydom to, co
chcielibysmy aby mialo miejsce wsrod Polakow?

Zalew informacji jakim grozi nam rosnacy rozwoj sieci komputerowych daje
ogromne pole do popisu roznego rodzaju hochsztaplerom i wymaga
rozwiniecia szczegolnych umiejetnosci krytycznego patrzenia na
informacje jaka do nas dociera.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Od trucicieli dyzurnych. Co do jednego pragniemy uspokoic Czytelnikow:
jako specjalisci wojskowi X2 (co odegralo pewna role w zawiazaniu sie
naszej przyjazni), zapewniamy, ze byle gowniarz sarinu w domu nie zrobi.
Chemia zwiazkow fosforoorganicznych to nie jest zabawa dla tych, ktorzy
zasmiecaja BBSy. Ale postep technologiczny niestety jest nieuchronny.
Okazuje sie, ze mozna zbudowac dobrze wyposazone laboratorium chemiczne
w budynku przypominajacym swiatynie i sarin wyprodukowac tam, zapakowac
automatycznie i zdalnie w zgrabne torebeczki a potem wypuscic na Bogu
ducha winnych ludzi.

O wspomnianym przez Andrzeja Pindora materiale wybuchowym ANFOL tez
znawcy sie wypowiadali, ze trzeba do niego azotanu amonu (saletry
amonowej) wysokiego stopnia czystosci, nieosiagalnego podobno dla
amatora.  A jednak albo nie bylo to prawda i wystarczyl nawoz sztuczny,
albo jednak mozna skombinowac kilka ton czystego skladnika.

W tej sytuacji moze lepiej, zeby paranoicy zajmowali sie wylacznie
"tworczoscia" Usenetowa?

                                     Jurek Krzystek i Jurek Karczmarczuk
________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen":spojrz@k-vector.chem.washington.edu, oraz
                    spojrz@info.unicaen.fr

Serwery WWW:
http://k-vector.chem.washington.edu/~spojrz,
http://www.info.unicaen.fr/~spojrz

Adresy redaktorow:  krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek)
                    karczma@info.unicaen.fr (Jurek Karczmarczuk)

Stale wspolpracuja: mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas)
                    bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)

Copyright (C) by Jurek Karczmarczuk (1995). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".
_____________________________koniec numeru 124_________________________