______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 16.12.1994          ISSN 1067-4020             nr 114
_______________________________________________________________________
 
W numerze:

                  Jurek Krzystek - Mesjasz
            Tadeusz K. Gierymski - Gen. Stanislaw Maczek (1892-1994)
                    Zenobi Cyrus - Trup w szafie prezydenta
                    John LeCarre - Wstyd dla Zachodu
               Andrzej M. Salski - Szkodliwa nominacja
                     Kuba Chabik - Spotkanie
                  Michal Babilas - Czkawka po kanikule
                     Janusz Mika - Wiadomosci z buszu c.d.
                   Marcin Slaski - Reakcja na "Biznes"

_______________________________________________________________________

Wszystkim naszym Czytelnikom i Autorom zyczymy Wesolych Swiat i 
Pomyslnego Nowego Roku 1995. Idziemy swietowac; ukazemy sie ponownie 
za trzy tygodnie, 6 stycznia. Numer za to jest niemal podwojnej
objetosci.
                                                            Redakcja
_______________________________________________________________________

Muzyka na Swieta

Jurek Krzystek

                                 MESJASZ
                                 =======



There were shepherds, abiding in the field,
keeping watch over their flock by night.
And lo, the angel of the Lord came upon them,
and the glory of the Lord shone round about them,
and they were sore afraid. (Luke 2:8,9)

------------------------------------------------------

Jest taki zwyczaj w krajach anglosaskich, ze w Adwencie wykonuje sie
oratorium <> Jerzego Fryderyka Haendla. Jezeli mieszka sie w
okolicy duzego miasta, to ma sie do wyboru na ogol szereg koncertow;
jezeli mieszka sie w Nowym Jorku, to liczba wykonan do wyboru idzie w
dziesiatki, a kto wie, czy nie przekracza stu.

Jest to bardzo piekna tradycja, tak samo jak piekna jest ta muzyka.
Nie sadze, abysmy w naszej polskiej kulturze mieli podobny utwor (o
koledach nie wpominam, one maja swe odpowiedniki i tutaj), ktory by tak
symbolizowal zarowno Swieta Bozego Narodzenia, jak i Wielkanoc (w
Polsce wykonuje sie <> raczej w okolicy Wielkiej Nocy, kladac
nacisk na Zmartwychwstanie).

Oratorium obchodzilo dwa lata temu 250-ta rocznice swego prawykonania.
Skomponowane zostalo w ciagu zaledwie kilku tygodni 1741 roku, zas
wykonane na Wielkanoc, 13 kwietnia nastepnego roku w Szpitalu dla
Podrzutkow (Foundling Hospital) w Dublinie w Irlandii, w serii
koncertow wypelnionych takze przez inne oratoria Haendla, jak
<>, <> czy <>, oraz pomniejsze
utwory.

Tu trzeba nadmienic, ze oratorium biblijne bylo nowym gatunkiem
muzycznym, niemal ze wymyslonym przez Haendla.  Do roku 1740 kompozytor
ten specjalizowal sie w muzyce wloskiej, glownie w operach, ktorych
skomponowal kilka dziesiatek. Poczatkowo zapewnialo mu to wielka
popularnosc w Londynie, gdzie osiadl, stopniowo jednak moda na opere
wloska zaczela przemijac i Haendlowi zajrzalo w oczy widmo bankructwa.
Jego dwie ostatnie napisane opery, <> i <> zeszly z
afisza po jednym-dwoch przedstawieniach, co dla noszonego poprzednio na
rekach kompozytora musialo byc nie lada szokiem.

Seria koncertow w Dublinie, powtorzona w nastepnym sezonie w Londynie,
wykonal Haendel niebywaly <>.  Szczegolny sukces zapewnil mu
<>, od poczatku przyjety entuzjastycznie przez publicznosc
londynska.  Adegdota glosi, ze krol Jerzy I choru <>,
wienczacego II czesc oratorium, wysluchal na stojaco. Czy tak
rzeczywiscie bylo, nie wiadomo, ale od tego czasu w Anglii przyjal sie
zwyczaj sluchania <> w ten wlasnie sposob, zas sam ten
fragment stal sie, obok <> (tez zreszta
napisanego przez Haendla) drugim hymnem panstwowym Wielkiej Brytanii.

Popularnosc <> przezyla kompozytora, co nie bylo czestym
przypadkiem w tamtych czasach (zalozona przez Haendla Academy of
Ancient Music byla instytucja wykonujaca "muzyke dawna", przez co
rozumiano muzyke wyprzedzajaca wspolczesna o wiecej niz... dwadziescia
lat).  Niesmiertelnosc zapewnilo mu rozprzestrzenienie sie w XIX wieku
w calej Europie chorow amatorskich, ktore przyjely ten utwor do swego
repertuaru, wykonywanego, jak rzeklem na wstepie, na ogol w okolicy
Bozego Narodzenia oraz Wielkiej Nocy.

Olbrzymia zasluga w popularnosci <> lezy w libretcie.  Jest
ono dzielem "dyletanta" (w znaczeniu 18-wiecznym:  czlowieka parajacego
sie dana dziedzina dla przyjemnosci, w odroznieniu od ludzi
uprawiajacych ja zawodowo), Charlesa Jennensa. Nie silac sie na wlasna
tworczosc dokonal on wyboru tekstow biblijnych, siegajac zarowno do
Starego, jak i Nowego Testamentu i ukladajac je w pewna bardzo logiczna
calosc.

--------------------------------------------------

And the angel said unto them, fear not,
for behold, I bring you good tidings of great joy,
which shall be to all people:
for unto you is born this day in the city of David
a Saviour, which is Christ the Lord. (Luke, 2:10-11)

--------------------------------------------------

Znany brytyjski muzykolog, Sir Christopher Hogwood, sam dyrygent
znakomitego nagrania <>, tak pisze o libretcie do tego dziela
w swej ksiazce <>:


   ...the text telescopes prophecy and fulfillment, and the 
   drama is revealed obliquely; by inference and report, 
   almost never by narrative... Most important of all is the 
   clarity and confidence with which Jennens displays the 
   divine scheme, a coherent progress from Prophecy, through 
   Nativity, Crucifixion, Resurrection and Ascension to the 
   promise of Redemption... The work thus encompasses all 
   the major festivals of the Christian year.


Oryginalny tekst jest oczywiscie angielski (dlatego tez pochodzace z
niego cytaty zdobiace niniejszy, swiateczny, felieton sa w tym jezyku),
ale <>, podobnie jak jego kompozytor, zostal zaadoptowany
przez Niemcow, ktorzy przypomnieli sobie o miejscu urodzenia Haendla
(Halle) oraz poczatkach jego kariery (Hanower). To, ze kariera
Haendlowi w Niemczech zdecydowanie nie poszla i poczul sie zmuszony
kraj opuscic, udajac sie najpierw do Wloch, a potem do Anglii, nie
mialo specjalnego znaczenia. Do dzis w Niemczech pisze sie go jako
Georg Friedrich Haendel (koniecznie przez a z umlautem albo <>,
podczas gdy po angielsku bez umlatu), zas <> wykonuje sie
wylacznie po niemiecku.

Z Niemiec wziela sie rowniez tradycja wykonawcza, ktora przeniosla sie
via Prusy do Polski. Tradycja wykonywania przez wielkie chory i
symfoniczne orkiestry. Tymczasem jest to, podobnie jak inne oratoria
Haendla, utwor raczej kameralny, z powodzeniem wykonywany przez
30-osobowy chor i 20-osobowa orkiestre, bo nie w liczbie muzykow tkwi
sila tego dziela. Tak tez na ogol sie go dzis nagrywa na plyty --
polecam zwlaszcza wykonania brytyjskie: Raymonda Lepparda z English
Chamber Orchestra i Neville'a Marrinera z Academy of
St.Martin-in-the-Fields, oba nagrania z lat 70-tych, oraz wspomniana
interpretacje Christophera Hogwooda z Academy of Ancient Music i
niezrownana spiewaczka, sopranistka Emma Kirkby. Tym niemniej:  uwazam,
ze zawsze lepszy od plyty jest zywy koncert, nawet w przecietnej
interpretacji, taki jak wysluchany dzisiaj w malym kosciele w White
Plains w polamatorskim wykonaniu.

----------------------------------------------------

And suddenly there was with the angel a multitude 
of the heavenly host, praising God, and saying:
Glory to God in the highest, and peace on earth,
good will towards men. (Luke, 2:14)

----------------------------------------------------
       
                                         Nowy Jork, 11.12.94

____________________________________________________________________


Maczek, ... never lost a battle after Poland was
overwhelmed by the Nazi Blitzkrieg in 1939
(agencja Reutera w wiadomosci o smierci Generala)

Tadeusz K. Gierymski (tkgierymski@stthomas.edu)


                  GEN. STANISLAW MACZEK (1892-1994)
                  ================================


Kariera dowodcy szybkozwrotnej jednostki opancerzonej zaczela sie, jak
pisze sam gen. Maczek w swych wspomnieniach:

   Od wozu drabiniastego, zaprzegnietego w silne konie w
   latach 1919/20, przewozacego 6-ciu do 8-miu 
   morowych chlopakow, uzbrojonych w kb i granaty reczne -- 
   ponad wszystko w ochote do walki.

   Poprzez polciezarowki i samochody ciezarowe, przewozace 
   kazda kilkunastu niemniej morowych ulanow czy strzelcow 
   konnych w roku 1939 -- ale juz z bogatym dodatkiem broni 
   przeciwpancernej i lekka okrasa czolgow lekkich i artylerii -- 
   az do ciezkiej, ale jak szybkiej i zwrotnej dywizji pancernej
   w latach 1944/45 z jej Cromwellami i Shermanami, 
   niszczycielami czolgow i sextonami artylerii samobieznej.


A co formowalo zycie i charakter tego arcyciekawego czlowieka i zdolnego
dowodcy? 

Posluchajmy:

   ... urodzilem sie w Malopolsce Wschodniej, w powiecie 
   lwowskim... Ksztaltowala mnie, moj charakter, moja 
   mentalnosc, a nawet poniekad i moja sylwetke zolnierska ta 
   sama rzeczywistosc przedwojenna przed rokiem 1914 i potem 
   lata wojny do 1920 r. ... Wychowala mnie ta sama wielce 
   patriotyczna i prezna atmosfera uczelni wyzszych i srednich 
   zakladow naukowych w Malopolsce, to samo rozczytywanie 
   sie najpierw w Sienkiewiczu, a potem w mistrzach "Mlodej 
   Polski": Kasprowiczu, Wyspianskim, Zeromskim i innych. 
   I jak przez chorobe wieku dziecinnego przechodzilismy 
   wszyscy od Skrzetuskiego do Kmicica, od Judyma do 
   Rozluckiego itd.

Maczek byl jednym z czterech braci; trzech zginelo na wojnie 1914-20.

   Zeby jeszcze bardziej zagmatwac obraz mej sylwetki, oto 
   jako student "uniwerku" lwowskiego (mowilismy 
   "sluchacz") odbylem przeszkolenie i pierwsze cwiczenia w 
   Zwiazku Strzeleckim i tylko z powodu przedwczesnego 
   powolania mnie do armii austriackiej nie dostalem sie do 
   legionow, ale zostalem "strzelcem tyrolskim". 4 lata 
   studiowalem na Uniwersytecie Lwowskim filozofie scisla 
   pod kierownictwem duzej miary pedagoga prof.
   Twardowskiego i polonistyke u profesorow Bruchnalskiego 
   i Kallenbacha. Dla polonisty pracowalem nad filozofia 
   Sebastiana Petrycego, filozofa XVII wieku, ktory 
   przekladajac na jezyk polski Platona i Arystotelesa 
   przeklad opatrywal na marginesie obszernym 
   komentarzem. I komentarz ten, mimo przemoznego 
   wplywu Sw. Tomasza z Akwinu, odslanial wiele 
   oryginalnych mysli naszego polskiego filozofa. Ale, zeby 
   wylowic te blyski oryginalnosci, trzeba bylo dla porownania 
   przedrzec sie przez greke Platona i Arystotelesa i lacine
   Tomasza z Akwinu. Ogrom benedyktynskiej pracy. 
   Gdy oddalem te prace w seminarium prof. Kallenbacha, 
   podczas dyskusji nad nia, gdy tezy me byly sprzeczne z 
   pogladami jedynie wtedy drukowanej pracy prof. 
   Stanislawa Kota o Petrycym, mialem po mej stronie dwoch 
   kolegow, pozniejszego prof. Waclawa Komarnickiego, 
   zmarlego w Londynie po wojnie i dra Wlodzimierza 
   Jampolskiego, mego serdecznego przyjaciela, redaktora 
   <>, rozstrzelanego przez Niemcow we 
   Lwowie w 1943 r.

   W roku 1913/14 pracowalem glownie w seminarium 
   prof. Twardowskiego nad tematem z zakresu psychologii
   uczuc: "Wyraz uczuc w literaturze".

W kampani wrzesniowej plk. dypl. Stanislaw Maczek dowodzil jedyna wtedy
polska calkowicie zmechanizowana jednostka taktyczna, Brygada Kawalerii
Zmotoryzowanej. Druga jednostka, Warszawska Brygada Pancerno-Motorowa,
dowodzona przez plk. dypl.  Stefana Roweckiego (pozniejszego "Grota",
komendanta ZWZ-AK) nie zorganizowala sie na czas.

Brygada Maczka zaczela walke pod Jordanowem niszczac, jak czytalem, 50
czolgow, a pozniej przez cztery dni powstrzymywala niemiecki XII Korpus
Pancerny wzmacniany przez III Dywizje Strzelcow Gorskich.  Walczac
przeszla przez poludniowa Polske docierajac pod Lwow.  W ciezkiej
bitwie 17 wrzesnia Brygada pokonala oddzialy plk. Schoernera,
pozniejszego feldmarszalka niemieckiego. Rydz-Smigly zakazal dalszego
marszu na Lwow, rozkazujac Maczkowi przejsc granice. Przeszli na Wegry
19 wrzesnia, z uzbrojeniem, jako formacja w szyku, z rozwinietymi
sztandarami.

Odrodzila sie Brygada we Francji, walczyla dobrze w kampanii 1940 r.,
przeksztalcona nastepnie w Szkocji w 1 Dywizje Pancerna, wyladowala w
Normandii, walczyla pod Falaise i w Belgii, Holandii i w Niemczech. Tam
opanowala i przyjela kapitulacje glownej bazy niemieckiej marynarki
wojennej, portu i miasta Wilhelmshaven.

Slowo, smutne, o sztandarach naszych oddzialow. Palono je, by nie
wpadly w rece Niemcow. Tak np., po upadku Warszawy, 29 wrzesnia, 40
pulk ze Lwowa po raz ostatni defilowal przed swym sztandarem.  Padla
komenda: "Sztandar do spalenia!" Zdjeto srebrnego orla z podstawa,
odpruto orla wyhaftowanego na placie, oblano plat benzyna i podpalono.
A tlem smutnego obrzadku byla plonaca Wola.

Brygada Maczka, przeksztalcona w Dywizje, zachowala swoje sztandary i
walczyla pod nimi az do konca wojny. Tylko 10-ty pulk strzelcow konnych
otrzymal nowy sztandar z fundacji Szkotow w hrabstwie Lanark.

Sam Maczek do Polski nie powrocil. W 1946 odebrano mu obywatelstwo
polskie; haniebna te decyzje naprawiono dopiero w roku 1989.
Pozbawiony emerytury zarowno polskiej, jak i brytyjskiej, pracowal w
latach 60-tych w jednym z edynburskich hoteli jako barman. Podobno byli
podwladni trzaskali obcasami i czynili sklon glowa przed zamowieniem
czegos mocniejszego.

John Keegan tak opisal z sympatia i zrozumieniem te lata w swojej
ksiazce:

   The veterans of the 1st Armoured Division are
   growing old today. Once a year each unit, Lancers,
   Dragoons, Mounted Riflemen, congregates at the
   London Sikorski Institute for its regimental day,
   under the canopy of the great Turkish tent, booty
   from Sigmund III's victory over the sultan's army
   in 1621, which crowns the staircase to the regimental
   shrines. The standard -- scarlet and white, gold
   fringed, embroidered with the words 'God, Honour,
   Country', heavy with battle honours, Warszawa 1920,
   Narvik, Francja 1940, Francja 1944, and painted
   with the images of St. Stanislaw or the
   Blessed Virgin of Czestochowa, to whom all
   Christian Poles pray in the hour of their country's
   need -- is reverently uncased and escorted down
   Princess Gate to stand before the altar at Brompton
   Oratory while mass is said and the aching hymns
   of a people long oppressed are droned into the
   gloom of the dome. Later, over vodka and smoked
   ham at the Polish Hearth Club, the mood changes.
   Heads grey with years of exile lift at the sight
   of old friends, once tank-gunners or platoon
   leaders, now in import-export or retired from the
   lower ranks of the British civil service. Faces
   light at the news of the children established in
   the professions of their adopted country -- the
   new generation of Poles, through the dedication
   and self-sacrifice of their parents, have become
   the most successful immigrant community ever
   absorbed into British life -- and brows clear at
   the thought that the years between have not been
   so bad after all... 


Gen. Maczek zostanie prawdopodobnie pochowany na polskim cmentarzu w
Bredzie, Holandia, w miescie, ktore wyzwolila jego Dywizja.


                     Requiescat in pace.


-----------------------------------------------------

Oparte na (i sparafrazowane z tekstow zawartych w) ksiazkach:

Stanislaw Maczek, <>, Tomar Publishers,
Edinburgh, 1961.

Jerzy Slaski, <>, Wyd. II - poprawione i uzupelnione, 
Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa, 1990.

John Keegan, <>, The Viking Press, 
New York, 1982.

______________________________________________________________________

Zenobi Cyrus (cyrus@ccr.jussieu.fr)


                      TRUP W SZAFIE PREZYDENTA
                      ========================


Jedna z "mysli nieuczesanych" Leca brzmi: "Opinia publiczna
winna zostac zaalarmowana swoim nieistnieniem". Cytat ten niezle
przystaje do pewnych zjawisk psychologicznych zdarzajacych sie
spoleczenstwu francuskiemu. Czasami ta opinia nagle zaczyna istniec,
sama powoluje sie z niebytu sila woli i trwa czas jakis w swej
swietlistej zbroi, jak Agilulf, Rycerz Nieistniejacy z powiesci Italo
Calvino.

Tak, wiem, ze <> sa magazynem poswieconym glownie sprawom
polskim. Co kogo obchodzi spoleczenstwo francuskie? A moze patrzac na
sasiadow mozna sie czegos nauczyc? No wiec wrocmy do tematu.

Tak wiec Francuzi co jakis czas wracaja do okresu okupacji niemieckiej,
do rzadow Vichy, do deportacji Zydow, ewentualnie, gdy im sie znudzi, do
spraw algierskich, czy wietnamskich. Ostatnio zmeczyli sie potwornie
nagromadzeniem sie afer finansowych w kregach tzw. wyzszej polityki oraz
ciagle niedokonczona historia z bankami krwi zatrutej AIDS. Na skutek
tej ostatniej ciagle umieraja nowi ludzie, za co odpowiedzialnosc
ponosza niektore osobistosci z owczesnego swiecznika -- czeka je teraz 
proces o trucicielstwo. Pewnym oddechem dla spoleczenstwa stalo sie wiec
wypomnienie Francois Mitterandowi pewnych grzeszkow z lat mlodzienczych.
Prezydent Republiki dozywa swoich ostatnich dni politycznych. Jest chory
na raka prostaty, nie wiadomo jak dlugo bedzie pelnil swoja funkcje.
Elegancja jednak obowiazuje, i gdy po jakims metnym komunikacie lekarzy
prezydenta, po ktorym okazalo sie, ze znowu nic nie wiadomo, niejaki p.
Monory, przewodniczacy Senatu oswiadczyl, iz w razie czego gotow jest
sie podjac konstytucyjnego obowiazku, nawet jego koledzy partyjni
stwierdzili, ze zachowal sie jak ostatni prowincjusz.

(Nb. Monory byl delegatem Francji na obchody rocznicy Powstania
Warszawskiego. Nie zapamietalem ani slowa z jego przemowienia, czego i
Panstwu szczerze zycze.)

Ale wrocmy do tematu. 19 maja 1993 w Palacu Elizejskim zjawil sie
niejaki Pierre Pean. Poprosil Mitteranda o wspomozenie swoja pamiecia
jego poszukiwan nad politycznym obrazem okresu Vichy. Prezydent sie
zmarszczyl: "Czy aby jest to celowe?", ale przystal na to i Pean zaczal
drobiazgowo rekonstruowac polityczna droge mlodego Mitteranda. Powstala
ksiazka-bomba. Nie przeczytalem jej dotad, zniechecilem sie nieco
wrzawa, ktora rozpetaly media. Czytalem prase i wysluchalem bardzo
dlugiego wywiadu z prezydentem.

O co chodzi? Bardzo w skrocie okazalo sie, ze Mitterand wspolpracowal z
rzadem Petaina, a ponadto przez dlugie lata utrzymywal dosc bliskie
stosunki z Rene Bousquetem, bylym sekretarzem generalnym policji Vichy,
ktory mial przed soba proces o ludobojstwo, tylko niespelna poltora roku
temu, w czerwcu 1993 zostal zastrzelony przez jakiegos chetnego taniej
slawy niezrownowazenca, Christiana Didier.

Mozna na to popatrzec z perspektywy ogolnoswiatowej, np. z Bronxu i
stwierdzic, ze ojej, w koncu nie on jeden. Waldheim mial swoje grzeszki,
wysoko postawieni dygnitarze Watykanu umozliwiali SS-manom wyjazd do
Ameryki Poludniowej, itp. Ale Mitterand jest poniekad obrazem Francji
lat powojennych. Jest symbolem tutejszej lewicy socjalistycznej i to tej
lewicy naturalnej, opartej o ponad dwa wieki historii francuskiej i o
spory elektorat. W latach 60-70 byl tej lewicy, czy centro-lewicy
uznanym guru. Mitterand jest ponadto jednym z najbardziej znanych
politykow na swiecie, w okresie swojej prezydentury potrafil wykazac
niekiedy klase nie gorsza od Pompidou, sprawa wiec siegnela dosc
glebokich pokladow zaufania normalnych ludzi. To jest o wiele
powazniejsze niz nasze rodzime rozwazania o "Bolkach" i "Zapalniczkach".

Wyciagnieto wiec trupa z prezydenckiej szafy i zaczeto go ze smakiem
zajadac. Kosci rzucane na ziemie byly skrzetnie zbierane przez tzw.
geniuszy pomniejszych i skladane w male trupki wtorne, oferowane na
sprzedaz za konkurencyjna cene. Np. jacys swiezo obudzeni byli
socjalisci napisali szybciutko ksiazeczke dowodzaca, ze Mitterand byl od
poczatku piata kolumna skrajnej prawicy i ze faszyzujaca,
nacjonalistyczna partia "Front National" LePena zawdziecza swoje wysokie
notowania wlasnie Mitterandowi, m.in. temu, ze ich dopuscil do
telewizji. W rzeczywistosci, gdy ta partia zdobyla kiedys jakies mandaty
i zglosila interpelacje w sprawie bojkotu przez media, socjalisci
zostali zmuszeni do odpuszczenia, gdyz opozycja oskarzyla ich
natychmiast o stalinowskie metody zarzadzania komunikatorami
panstwowymi. Znajdz tu czlowieku zloty srodek...

A najsmieszniejsze jest to, ze w zasadzie Pean, czy inni nie odkryli
niczego, co nie istnialo w dostepnych dokumentach, nie bylo juz kiedys
wyciagane przez oponentow Mitteranda. Wiadomo bylo, ze Mitterand, zanim
wstapil do Ruchu Oporu byl czlowiekiem kolaboranta, pulkownika de la
Rocque, ktory co prawda odrzucal antysemityzm, ale ktory szedl ramie w
ramie z rzadem Petaina w imie Ojczyzny, Pracy i Rodziny. (To mi znowu
przypomina cos nie na temat, mianowicie film wyswietlony tu trzy lata
temu, bedacy sfabularyzowana, ale prawdziwa historia kobiety skazanej na
smierc i zgilotynowanej przez sadownictwo Vichy za usuniecie ciazy.
Hasla byly te same, co swiadczy, ze sa one Wazne). 

Kolejny raz wracamy do tematu. Mitterand wrocil do Francji po
trzykrotnej ucieczce z niewoli, do ktorej sie dostal po otrzymaniu rany
pod Verdun. Byl przekonany wtedy, ze Petain robi dobra robote, ze bez
ugodowej postawy wladz Vichy, Niemcy traktowaliby jencow francuskich,
jak -- przepraszam za wyrazenie -- Rosjan. Wiec znajduje prace w wojsku,
w sluzbie informacyjnej; gdzie -- ironio losu -- pracuje, nie wiedzac o
tym, pod kierunkiem czlonka Resistance. Podaje sie do dymisji po
powrocie Lavala, ktorego jawna polityka proniemiecka nie pozostawiala
juz zadnych zludzen nawet najoporniejszym. Ale nie zrywa jeszcze z
Vichy, swoje odejscie z Legionu kombatantow bagatelizuje. Pracuje w
komisariacie jencow wojennych, m.in. produkuje falszywe papiery i
pieczatki (w uzgodnieniu z gabinetem Petaina; faktem jest, ze rzad Vichy
staral sie niezle o uwolnienie Francuzow i to bylo niebagatelnym atutem
podczas procesu Petaina, a teraz jest na sztandarach Petainstow, ktorzy
jeszcze nie wszyscy wymarli).

Od marca 1943 istnieje juz jako czlonek ruchu oporu Morland. Znane sa
jego listy, kilka artykulow. Mozna w nich dopatrzyc sie
antyrepublikanizmu, lekkiego nacjonalizmu, choc o barwach spolecznych
dalekich od brunatnych. A jednoczesnie od listopada poluje na niego
Gestapo. Udaje mu sie dostac do Londynu, gdzie zdobywa szacunek de
Gaulle'a, choc nigdy jego sympatie. De Gaulle powierza mu kierowanie
Ruchem Oporu Jencow, pracuje m. in. w Algierze. Po wyzwoleniu de Gaulle
nie skrywa do niego wyraznej wrogosci politycznej i Mitterand na swoje
lata musi poczekac. Nb. on tez nie ukrywal swojej antypatii do de
Gaulle'a, gloryfikowal natomiast Henri Frenaya, swojego ojca chrzestnego
z Resistance i politycznego wroga wielkiego generala.

To wszystko wiemy od dawna. Pean dodaje szczegoly. Z jednej strony
wysmiewa komunistow i innych oponentow Mitteranda, ktorzy od wielu lat
wmawiali, ze prezydent byl czlonkiem prawicowych organizacji
terrorystycznych, w rodzaju <>, czy <>, z
drugiej strony jego metoda, czy punktem wyjscia, jest wlasnie oskarzenie
Mitteranda o to, czy tamto, co powoduje, ze bohater <> znajduje sie ciagle w pozycji oskarzonego. W koncu
kontaktowal sie jednak z kagulardami, znajomymi jego rodziny. Pean
oczyszcza go z oskarzen o antysemityzm, ale nie odpowiada na pytanie
skad te pretensje sie w ogole wziely. A srodowiska Zydow francuskich co
jakis czas wyciagaly ten zarzut, za kazdym razem gdy z okazji rocznicy
konca I Wojny Swiatowej, prezydent skladal kwiaty na grobie Petaina
(zreszta nie on jeden; ten rytual pochodzi od de Gaulle'a). W zeszlym
roku w koncu przestal, a gabinet prezydenta wystosowal cos w rodzaju
mdlych przeprosin.

Sprawa Mitteranda ma dwa oblicza. Pierwsze, to jego kariera w czasie
wojny, drugie, to jego dzialalnosc powojenna i przyjazn (??) z Rene
Bousquetem. Jak traktowac jego afiliacje do 1943? Zdajmy sobie sprawe,
iz fakt, ze teraz zaczyna sie to kontestowac, nie jest przypadkiem i nie
jest jedynie kolejnym elementem wszechobecnej uwertury do nowej kampanii
prezydenckiej. Mija 50 lat od konca wojny. Dominanta polityczna w
Europie staje sie wreszcie pokolenie dziewicze, nie splamione
dotknieciem hitleryzmu. Poprzednio malo kto mial odwage wrzasnac, gdyz
malo kto mogl sie porownac do de Gaulle'a, czy Leclerca de Hautecloque,
osob pochodzacych, jak i Mitterand, ze srodowisk prawicowych, gleboko
katolickich i konserwatywnych, ale ktore od poczatku odrzucily
kapitulacje.

Ale dzieci osob, ktore same sie skazaly na kwasne milczenie, maja wiecej
glosu. Pean dal im bron, ksiazke prawdziwa, udokumentowana,
antyspekulacyjna i pelna wyczucia historycznego. Wyczucie wydawcow
dotyczylo raczej rynku, nie zawahali sie umiescic na okladce zdjecia, na
ktorym figuruja razem Petain i Mitterand. Zdjecie pochodzi z 15
pazdziernika 1942 i dotyczy organizowania przez Mitteranda zbiorki
narodowej na rzecz jencow wojennych. Zdjecie to "wyplynelo" na szersze
wody w 1965, podczas kampanii prezydenckiej Mitteranda. Owczesny
minister spraw wewnetrznych kazal je zweryfikowac, po czym oswiadczyl,
ze uzycie go przeciwko Mitterandowi byloby po prostu niehonorowe. No to
sprzedano je w 1994. Honor zwietrzal? Czyj?

Okres Vichy jest dosc beznadziejny do analizy. Krzyczace pokolenie
powojenne moze krzyczec, ale nie odpowie na zarzut czy krzyczy tez wobec
wlasnych ojcow. Nie kazdy jest Zydem, nazywa sie Klarsfeld, jest jednym
z czolowych reprezentantow oskarzenia w procesie Touviera, a przy okazji
ma ojca, ktory od 50 lat walczy o organizowanie procesow o ludobojstwo.
Wiec lata 1940-42 Mitteranda mozna uznac za jako tako wyjasnione.
Poslizg zyciowy, zadne przestepstwo. Rece czyste, choc nieco lepkie. Nie
da sie zapomniec, ze w 1941 spory procent Francuzow bylo -- kretynskie
sformulowanie, ale uzywa go tez znany filozof Edgar Morin --
petaino-gaulistami. De Gaulle bronil honoru, byl mieczem i przyszloscia,
Petain byl pancerzem, chronil bagietke nasza codzienna.

De Gaulle pozostanie na zawsze symbolem ocalenia honoru francuskiego.
Ale Mitterand w okresie popularnosci socjalistow dosc skutecznie wyrazal
nadzieje na zmiane, tak oczekiwana przez dosc szerokie warstwy
spoleczne, a ktorej gaullisci nie umieli realizowac. 

Lata pozniejsze narazaja jednak Mitteranda na zarzut oslaniania
kolaborantow. Tam, gdzie nie ma o co sie spierac, to nie ma. Palac
Elizejski popiera i domaga sie sprawiedliwosci w sprawach Klausa Barbie,
czy Touviera. Pierwszy jest nazistowskim siepaczem o obywatelstwie
obojetnym, ale drugi jest Francuzem! Pierwszym Francuzem skazanym za
zbrodnie przeciw ludzkosci. Pytaja wiec, a inni? Dlaczego Mitterand
ochranial przez lata funkcjonariuszy Vichy? Dlaczego przyjaznil sie z
Bousquetem, a w 1990 explicite spowalnial akcje prawnikow? Wtedy juz
Mitterand nie mogl sie tlumaczyc, ze nie wiedzial co to za typ.

Glowne tlumaczenie prezydenta jest proste. Chodzi o spokoj, o pojednanie
narodowe, o schowanie zadr i myslenie o przyszlosci. Taka byla polityka
de Gaulle'a i Pompidou (ktory zreszta pierwszy udzielil amnestii
Touvierovi). <>, ot co. Bousquet mial swoj proces w 1949
i wtedy Mitterand juz walczyl o owo pojednanie. Mial swoje ambicje
antygaullistowskie i antykomunistyczne, i ludzie z podejrzana
przeszloscia Vichy przeszkadzali mu wyraznie mniej. Nam, Polakom, moze
to cos przypominac i to ze znacznie swiezszej historii, prawda?

Wydaje mi sie, ze glowny psychologiczny problem Francuzow bierze sie z
checi bycia realistami, ale bez rezygnowania ze swoich mitow. Chca
jednego i drugiego. Mial ten problem i sedziwy prezydent, maja go i jego
krytycy. Nie da sie odebrac Mitterandowi ani jego zaslug, ani jego
poslizgow, no nie da sie i juz! Sporo tzw. przecietnych ludzi czuje sie
zawiedzionych i troche oszukanych, ale *nic* sie z tym nie da zrobic.
Zmusic Mitteranda do dymisji? Toc to bylby tak rzewny idiotyzm, ze
prosze siadac. Uspokajac, nawolywac do spokoju? A probowali Panstwo
nawolywaniem do spokoju wyleczyc kogos z napadu histerii? Niektorzy to
robia, glownie socjalisci, ale i tez czesc rzadzacej prawicowej
wiekszosci opowiada sie za przyglaskaniem problemu, zeby nie zatruwac i
tak nieprzyjemnej kampanii prezydenckiej. Odczekac az prezydent
przejdzie do historii i wtedy rozpoczac konsumpcje trupow od nowa? Ale
niektorzy nie godza sie z zasianym ziarnem demoralizacji juz teraz --
normalnych ludzi moze latwo poniesc, gdy ktos z szefostwa Front National
publicznie zauwaza, ze co im tam dziennikarze wypunktowuja, iz sie
kontaktuja z faszystami, z Hayderem z Austrii, z neonazistami
niemieckimi! Wszak sam Mitterand...

A ja sie na to patrze troche z boku. Wszyscy maja troche racji. Wiec
przechadzam sie po Pere Lachaise i podejrzewam, ze wiekszosc lezacych
tu w swych majestatycznych grobowcach tez miala racje. I ta ich racja
szumi nam w drzewach.

                           Paryz, pazdziernik-grudzien 1994.

_______________________________________________________________________

<>, 14.12.1994

John LeCarre

                          WSTYD DLA ZACHODU
                          =================


13 grudnia <> opublikowal artykul redakcyjny na temat wydarzen w
Czeczenii, w ktorym pryncypialnie potepil opor Czeczencow, zadekretowal
problem jako wewnetrzna sprawe Rosji i wyrazil wielki niepokoj, ze
jezeli sie Czeczency nie opamietaja, krzywda moze sie stac rosyjskim
<> z Jelcynem na czele. Nic nowego; nie warto przepisywac.
Nastepnego jednak dnia duza czesc kolumny <> udzielono
brytyjskiemu pisarzowi, Johnowi LeCarre. Ponizej luzne tlumaczenie i
skrot jego artykulu. J.K_ek

-----------------------------------------------------------

Ostatniego weekendu rosyjskie wojska, czolgi, artyleria i lotnictwo
przekroczyly granice Czeczenii na polnocnym Kaukazie, by usunac rzad
prezydenta Dudajewa. Samoloty i helikoptery bombardowaly stolice kraju,
Grozny, podczas gdy przy granicy odbywaly sie "rozmowy" w stylu
rosyjskim.

Minister spraw zagranicznych Rosji okreslil akcje jako "przywracanie
prawa i porzadku w granicach Rosji".  Prezydent Clinton zdazyl juz
okreslic te wydarzenia jako jej "wewnetrzna sprawe".

Propaganda rosyjska na pelnych obrotach grzmi o Dudajewie jako lunatyku
i gangsterze, ktory zamienil Czeczenie w centrale rosyjskiej mafii. Nie
wspomina jednak, ze zostal on demokratycznie wybrany i jedna z jego
obietnic wyborczych byla niepodleglosc kraju. Nie dodaje tez, ze
Czeczenia ma strategiczne znaczenie dla Rosji, lezac na szlaku
rurociagow znad Morza Kaspijskiego do Morza Czarnego, oraz ze
kolonialne wojny Rosji na Kaukazie maja ponad 150-letnia tradycje.

Polnocny Kaukaz zostal opanowany przez Rosjan dopiero w 1859 roku, a
gleboko w gorach walki nigdy sie nie skonczyly. Gdy Dudajew doszedl do
wladzy, Rosjanie probowali poczatkowo go zwalczac przy pomocy
marionetek, calkiem podobnie jak CIA komunistow w innych rejonach
swiata.

Jesli zas chodzi o domniemana kryminogennosc Czeczencow, to trzeba miec
niebywala czelnosc wysuwajac takie oskarzenia z St. Petersburga czy
Moskwy, gdzie samym Rosjanom udalo sie skryminalizowac handel i
administracje na kazdym szczeblu i na taka skale, jakiej nie widziano
od czasow Al Capone.


Do charakterystycznej ignorancji Zachodu nalezy pomijanie losu
Inguszii, kraju sasiadujacego z Czeczenia.  Inguszia przeszla (i
przegrala) swoja wojne z Rosja dwa lata temu; wspomogla ja wtedy
Czeczenia. Narody te maja wiele cech wspolnych oraz podobna historie. W
1944 roku oba zostaly przymusowo przesiedlone do Kazachstanu rozkazem
Stalina pod fikcyjnym zarzutem wspolpracy z Niemcami.  Wywozce
towarzyszyly masowe rozstrzeliwania, wielu ludzi pomarlo w podrozy. Oba
narody staly sie ofiarami ludobojstwa. Dopiero 13 lat pozniej Nikita
Chruszczow stwierdzil, ze zaszla pomylka i zezwolil niedobitkom
[wrocilo ok. 200 tysiecy Czeczencow na 800 tysiecy wywiezionych --
przyp. J.K_ek] na powrot. Wielu wracalo piechota.


Wygrawszy zimna wojne Zachod nie ma prawa zmarnowac owocow tej
wygranej, niezaleznie czy mowimy o sytuacji w Bosni dzisiaj, Czeczenii
czy Inguszii jutro, lub Kuby pojutrze.

Widac jak na dloni, ze mocarstwa zachodnie nie mialy zielonego pojecia
co zrobic ze swiatem, gdy pozbeda sie komunizmu.  Najpierw udawalismy,
ze nie ma problemu, ze o zadnej wygranej nie ma mowy, twierdzac -- lub
czynily to za nas nasze "nietykalne" sluzby wywiadowcze -- ze
<> jest tylko gra i ze ci niecni bolszewicy przed niczym
sie nie cofna, byle tylko nas wprowadzic w blad.

Ale stopniowo, pomimo wielkich wysilkow "ekspertow", zdrowy rozsadek
zaczal brac gore i nasi przywodcy musieli uznac, ze przeciwnik spakowal
manatki i sie wyniosl.  To odkrycie niewielu z nich uszczesliwilo.
"Znaczy sie, musimy cos uczynic z druga polowa globu? To takie
klopotliwe, szczegolnie teraz, gdy nam sie tak dobrze powodzi." Ale nie
wpadli w panike, tylko zaczeli kontynuowac zimna wojne innymi
metodami.

Metoda taka byl slepy izolacjonizm. Polegajacy na kultywacji naszych
zadbanych podworek kosztem tych, o ktore powinnismy zadbac po
uwolnieniu ich. Kontynuujacy zalozenia rodem z zimnej wojny, ze
supermocarstwa powinny miec swoje "strefy interesow" i ze prawa
czlowieka sie przy tym nic nie licza, zas ucisk mniejszosci mozna
nazywac "zarzadzaniem". O ilez wygodniejsze to niz "czyszczenie
etniczne"!

W miedzyczasie, ciagle przechodzac przez symptomy odwyku po zimnej
wojnie, my, zwyciezcy tej wojny, modlilismy sie o jakis nowy wielki
konflikt, ktory moglby nas znowu uczynic bezpiecznymi. O ile
przyjemniej (a politykom szczegolnie) ukrywac sie za naszymi arsenalami
nuklearnymi zamiast wyjsc z bunkrow, podac reke niedawnym
nieprzyjaciolom i zajac sie takimi problemami, jak widmo globalnego
glodu, zanieczyszczenie srodowiska, handel bronia czy proliferacja
konfliktow lokalnych, a przede wszystkim prawo narodow do
samostanowienia. I to mimo, ze te wlasnie problemy beda determinowaly
nasza przyszlosc.


Czym jest usprawiedliwione zadanie niepodleglosci? Do tej pory historia
dawala odpowiedz zarazem pragmatyczna i brutalna:  panstwo tworzy ten
narod, ktory jest wystarczajaco potezny i zdecydowany, by zagarnac
terytorium i utrzymac je sila. Kropka.

Ale spolecznosc miedzynarodowa konca XX wieku uznaje podobno inne
zasady. Jesli tak, to na jakiej podstawie uznaje sie za granice
panstwowe arbitralne linie demarkacyjne wytyczone przez kartografow
komunistycznych, jak na Kaukazie, w celach sklocenia i podporzadkowania
sobie niepokornych mniejszosci? Czy Abchazja jest czescia Gruzji?  Czy
tez musimy tak mowic, poniewaz tak rozkazal Stalin?

Samostanowienie narodowe bylo fundamentem naszej polityki
antykomunistycznej. Przez pol wieku grzmielismy z ambon, ze gdy prysna
kajdany tyranii i zakwitnie demokracja, ofiary ucisku beda mogly same
decydowac o swym losie.

Akurat.

Wychodzilismy z calkowicie blednego zalozenia, ze gdy znikna bariery w
handlu, zas rozwina sie systemy globalnej komunikacji, wszystkie narody
swiata zbliza sie do siebie.  Nic dalszego od prawdy. W samej Europie
liczba narodow lub grup narodowosciowych zadajacych suwerennosci wynosi
35. Polowa Federacji Rosyjskiej grozi secesja. Co oczywiscie jest
glownym powodem, dla ktorego Czeczenia i Inguszia musza zostac ukarane.
Byl taki czas, ze slowo "niepodleglosc" bylo w wolnym swiecie noszone
na ustach z czcia. Dzisiaj sam koncept jest wymawiany z pogarda,
podobnie jak slowo "liberal" przez naduzywajacych tego terminu,
przyjmujac znaczenie ruchawki i nieporzadku.

Przeczytalem ostatnio, ze latarnia historii nie oswietla drogi przed
nami, jest raczej swiatlem na rufie okretu, rozjasniajacym spieniony
kilwater. Byc moze tym, co tak bardzo drazni Zachod po wygranej z
komunizmem jest, ze dazac ku przyszlosci, wyzwolil on drzemiace demony
oskarzajacej przeszlosci.

______________________________________________________________________

Skrocona wersja artykulu, ktory ukazal sie 30.09.1994
w czasopismie <> wychodzacym w San Francisco


Andrzej M. Salski (salski@igc.apc.org)


                           SZKODLIWA NOMINACJA
                           ===================

W ostatnim okresie Polonia zostala ponownie powaznie zaniepokojona
niezreczna, o ile nie wrecz prowokacyjna, decyzja wladz polskich, ktore
mianowaly na szefa wywiadu cywilnego RP kadrowego oficera wywiadu PRL
od polowy lat siedemdziesiatych, majora Mariana Zacharskiego. Nominacja
Zacharskiego, skazanego przez sad w Los Angeles na dozywotnie wiezienie
za szpiegostwo na rzecz PRL i ZSRR, w zadnym przypadku nie sluzy
przyszlosci stosunkow polsko-amerykanskich, ktorych jakosc ma
szczegolnie istotne znaczenie dla Polonii w Stanach Zjednoczonych.
Nominacja ta wzbudzila spore zainteresowanie prasy amerykanskiej, w
ktorej ukazaly sie obszerne informacje o PRLowskiej karierze
Zacharskiego. Osoba nowego szefa wywiadu zdziwila i stworzyla takze
spory problem dla rzadu amerykanskiego, ktory nominacja ta zostal
powaznie zaklopotany. Przedstawiciel Departamentu Sprawiedliwosci
powiedzial, iz zgodnie z warunkami zwolnienia majora Zacharskiego z
wiezienia w 1985 roku i jego wymiany na osoby aresztowane w krajach
komunistycznych, w przypadku gdyby przybyl on do USA, nawet oficjalnie,
bylby narazony na ponowne aresztowanie. Warto dodac, ze dla niektorych
przedstawicieli wywiadu amerykanskiego oraz politykow z gabinetu
Clintona decyzja o nominacji majora Zacharskiego nie stanowila
wiekszego problemu. Stwierdzili oni, ze beda w stanie z nim
wspolpracowac jako osoba kompetentna i znajaca zagadnienia pracy
wywiadu. Jednakze w USA sprawa tej nominacji oraz problemami jej
negatywnego wplywu na stosunki polsko-amerykanskie zajeli sie doradca
prezydenta ds.  bezpieczenstwa Anthony Lake i jeden z zastepcow szefa
Departamentu Stanu. Wlasnie oni spowodowali, iz zdecydowano sie na
wreczenie stronie polskiej <> pisemnego, wreczanego zwykle w
przypadku zaistnienia bardzo drazliwych problemow w stosunkach
miedzypanstwowych, w ktorym Departament Stanu wyrazil zaskoczenie
nominacja majora Zacharskiego i stwierdzil, ze nie przyczyni sie ona
"do wzmocnienia szans Polski na integracje z zachodnimi strukturami
bezpieczenstwa" oraz nalegal na rzad polski, "by ponownie rozwazyl
nominacje" poniewaz Zacharski moze byc aresztowany w przypadku
znalezienia sie na terytorium USA.

Byly dyrektor Radia Wolna Europa, dyrektor krajowy Kongresu Polonii
Amerykanskiej Jan Nowak-Jezioranski powiedzial, iz:
"NominacjeZacharskiego trzeba natychmiast odwolac" oraz ze:  "Jezeli ta
nominacja nie bedzie odwolana (...) to wysilki Polski wejscia do NATO
beda narazone na szwank". Stwierdzil on takze, ze nominacja: "wywola
zatargi w stosunkach polsko-amerykanskich". Jezioranski przypomnial,
iz: "Sam fakt, ze Kuklinski, ktory oddal ogromne uslugi Amerykanom
obciazony jest wciaz dlugoletnim wyrokiem, a Zacharski, ktory byl ich
wrogiem, obejmuje to stanowisko, podwaza pozycje Polski jako
wiarygodnego sojusznika". Takze profesor Zbigniew Brzezinski, doradca w
Center for Strategic and International Studies oraz byly doradca
prezydenta USA ds. bezpieczenstwa narodowego ostro skrytykowal
nominacje majora Zacharskiego. Komentujac to co sie dzieje w Polsce i
innych krajach postkomunistycznych prof. Brzezinski stwierdzil, ze
wladze w tych krajach postepuja tak, jak gdyby zakladaly, ze zimna
wojna nie miala wymiaru moralnego, a wszystko bylo gra. Nominacja
spowodowala takze protesty ze strony organizacji Polonijnych w USA.
Przewodniczacy KPA w Poludniowej Kalifornii Marian M. Dutkowski,
przeslal do prezydenta Walesy list w ktorym stwierdzil, ze:  "Polonia
kalifornijska i amerykanska opinia spoleczna jest oburzona i zszokowana
decyzja przewodniczaczego Urzedu Ochrony Panstwa o powolaniu na szefa
cywilnej sluzby wywiadowczej Mariana Zacharskiego". W liscie
stwierdzono takze, iz: "Takie nominacje "zasluzonych" z czasow rezimu
komunistycznego nie sluza sprawie demokratyzacji zycia politycznego w
Polsce ani tez nie pomagaja Polonii i Kongresowi Polonii Amerykanskiej
w popieraniu dazenia Polski do pelnego czlonkostwa w NATO".

Major Zacharski jest kolejnym reprezentantem sluzb wywiadowczych
zasluzonych dla PRL i ZSRR, ktory zostal powolany na wysokie stanowisko
w ministerstwie spraw wewnetrznych.  Wiceministrem w MSW jest Marian
Jasik, przelozony Zacharskiego z okresu jego dzialalnosci w USA. Do
Ambasady RP w Waszyngtonie ma byc wyslany wyzszy oficer i poprzedni
szef wywiadu Janusz Luks, ktory ma pelnic funkcje przedstawiciela UOP w
USA. Na stanowisko attache wojskowego w USA przewiduje sie gen.
Boleslawa Izydorczyka, bylego szefa wywiadu i kontrwywiadu wojskowego
(Wojskowe Sluzby Informacyjne) i attache PRL w Waszyngtonie w latach
1982-1984.  Wszystkie te nominacje budza kolejne watpliwosci co do
szczerosci deklaracji wielu polskich politykow, ze zerwali ze swoja
komunistyczna przeszloscia. Od wyborow w Polsce we wrzesniu ubieglego
roku na scene polityczna i gospodarcza w kraju powrocilo bowiem wiele
osob, ktore w przeszlosci zajmowaly wysokie stanowiska w aparacie
partyjnym PZPR. Na ogol wszystkie nominacje na wysokie stanowiska w
strukturach rzadowych i gospodarczych byly tlumaczone tak samo jak w
przypadku majora Zacharskiego fachowoscia oraz doswiadczeniem uzyskanym
pod rzadami komunistycznymi. Jednak mimo tak mocno podkreslanej przez
niektorych przedstawicieli wladz RP fachowosci oraz niewatpliwej
znajomosci warunkow amerykanskich, nominacja majora Zacharskiego
ponownie stawia Polske w bardzo niekorzystnym polozeniu wobec partnerow
zachodnich przy rozpatrywaniu mozliwosci przyjecia tego kraju do
struktur obronnych NATO.

Od czasu przejecia urzedu prezydenta przez Clintona w polityce
amerykanskiej mozna zauwazyc niebezpieczny trend do ulegania zadaniom
Rosji i oddania jej pelnej swobody w dzialaniach w krajach bylego
Zwiazku Radzieckiego oraz innych panstwach postkomunistycznych.  I
dlatego mozna takze przyjac zalozenie, iz sprawa nominacji Zacharskiego
posluzyla niektorym politykom amerykanskim do zdezintegrowania polityki
polskiej, aby w powstalym zamieszaniu tym latwiej moc manipulowac na
korzysc swojej prorosyjskiej polityki.

Polonia w USA zawsze popierala wszystkie inicjatywy sluzace wolnej i
demokratycznej Polsce, a od dluzszego czasu intensywnie popiera
starania Polski o przystapienie do NATO.  Wskutek przeprowadzonej w tym
roku akcji politycznej KPA i masowej kampanii wysylania listow do
prezydenta USA i czlonkow Kongresu USA doszlo do glosowania nad
projektami dwoch ustaw.  Pierwsza z nich, zgloszona przez republikanina
z Nowego Jorku, kongresmana Benjamina A. Gilmana, dotyczyla przyjecia
Polski do NATO przed rokiem 2000. Druga, zaproponowana przez senatorow
Hanka Browna i Paula Simona, zdazala do zapewnienia scislejszej
wspolpracy wojskowej pomiedzy USA a Polska, Wegrami, Czechami i
Slowacja. Naciski niektorych osobistosci z Departamentu Stanu
doprowadzily do odrzucenia tych propozycji. Jednym z nich byl tworca i
najgoretszy zwolennik prorosyjskiej polityki Clintona, zastepca
sekretarza stanu Strobe Talbott. Jego wlasnie koncepcje glownie sluza
ekspansjonistycznym dazeniom Rosji do podporzadkowania sobie tego
regionu, odbudowie postsowieckiego rosyjskiego imperium, oraz
wprowadzaja niebezpieczna destabilizacje zagrazajaca calej Europie.
Jednak, po dokonaniu pewnych korekt w projekcie senatorow Browna i
Simona, Senat podjal uchwale, ze 19 wrzesnia tzw. konferencja
zdecyduje, czy projekt ten bedzie dyskutowany przez Izbe
Reprezentantow.

Nominacja majora Zacharskiego postawila Polonie w Stanach Zjednoczonych
w bardzo niewygodnej sytuacji, bowiem trudno jest popierac starania o
przyjecie do struktur wojskowych NATO jakiegokolwiek kraju w sytuacji,
gdy tak wiele stanowisk rzadowych jest w nim zajmowanych przez czlonkow
bylej nomenklatury i elity komunistycznej. A gdy w dodatku na szefa
wywiadu tego kraju zostaje mianowana osoba, jeszcze do niedawna sluzaca
na pewno wiernie, lecz z pewnoscia nie ideom wolnosci i demokracji oraz
dobrobytu obywateli swojego kraju, zaczyna przedstawicielom Polonii
brakowac racjonalnych argumentow mogacych sklonic Amerykanow do
zaakceptowania takiego nowego sojusznika.

----------------------------------------------------------

Sprawa Zacharskiego zdazyla sie juz dosc dawno zdezaktualizowac, m.in.
przez nasz dlugawy cykl wydawniczy.  Ale sam problem aktualnym chyba
byc nie przestal. Nie mowie tu o sprawach wielkiej polityki, bo nie
jestem pewien, czy motywacja nominacji Zacharskiego mialo byc
prowokowanie kogokolwiek, a szczegolnie Polonii (choc nie dziwie sie,
ze ta ostatnia, zwlaszcza w Kalifornii, gdzie "pracowal" swego czasu
major Z., tak to odczula). Raczej chodzi o polityke obsadzania waznych
stanowisk w polskiej administracji panstwowej -- polityke zaiste
zadziwiajaca, jak o tym swiadcza najnowsze pomysly premiera Pawlaka
dotyczace wakujacej posady ministra obrony narodowej. Widziana z
dystansu transoceanicznego jawi sie ta polityka jako mieszanina
pure-nonsensu ze sztubacka beztroska. J.K_ek

_______________________________________________________________________


Kuba Chabik (J.J.Chabik@soc.staffs.ac.uk)

                             SPOTKANIE
                             =========
 
Spotkalem go na peronie, bylo bardzo zimno, a wlasnie przed chwila
panienka zapowiedziala, ze pociag zwiekszyl opoznienie do pol godziny.
Bylismy jedynymi czekajacymi na niego, proszyl leciutki snieg, mroz 
trzaskal, a ja pod nosem szeptalem przeklenstwa.

Podszedl do mnie niesmialo i stuknal pare razy pastoralem w beton.

-- Spoznia sie -- zagadnal.

-- Spoznia -- odpowiedzialem starajac sie jak najmniej otworzyc usta.

Dopiero tutaj, w swietle lampy mialem okazje lepiej mu sie przyjrzec.
Mial siwe, krzaczaste brwi, okazala brode w kolorze sniegu, czerwona, 
nieco wystrzepiona pelerynke i niezbyt czyste buty z zakrecanymi nosami. 
Jego jasne, wesole oczy, przygladajace mi sie przez caly czas, zywo 
kontrastowaly ze zmarszczkami na twarzy.

Chwile stalismy milczac, tylko od czasu do czasu przytupujac dla
rozgrzewki.

-- Mam do ciebie prosbe -- zagadnal znowu.

Spojrzalem na niego wyczekujaco.

-- Przyjedzie tym pociagiem taka dziewczynka, ma na imie Ania, bedzie 
miala niebieski plaszcz i bialy szalik. Taka drobna szatynka, na pewno 
ja poznasz.

-- O ile wczesniej nie zamarzne -- usilowalem byc dowcipny, choc wcale 
mi nie bylo do smiechu. Usmiechnal sie.

-- Mam dla niej prezent -- po tych slowach sciagnal z plecow wielki wor,
pogrzebal w nim chwile i wyciagnal lizaka.

-- Malinowy -- powiedzial nie wiedziec czemu, z duma.

Skinalem glowa i wzialem paczuszke do kieszeni.

-- Nie przejmuj sie, pamietam nie takie zimy -- rozesmial sie, 
odwrocil na piecie i zwawym krokiem poszedl w strone wiaduktu. 
Jeszcze tylko dobiegl mnie oddalajacy sie dzwiek dzwonkow od san.

Jakies piec minut pozniej wjechal pociag, Wysypali sie z niego ludzie,
wsrod ktorych bez klopotu zidentyfikowalem opisana dziewczyne. 
Poczekalem, az zniknie w holu dworca, wyciagnalem lizaka z kieszeni, 
rozpakowalem i wlozylem do ust.

Rzeczywiscie, byl malinowy.

------------------------------------------------------------

W oparciu o oficjalna informacje z kol jak najbardziej zblizonych do
zrodel redakcja uprzejmie zawiadamia, ze slub Kuby Chabika, ktorego
ktos moze jeszcze pamieta z przepisu na pizze opolska, z Ania odbedzie
sie w najblizsze wakacje. Skonczyly sie lizaki...

__________________________________________________________________


Z cyklu Oskarzenia i Kalumnie

Janusz Mika (mika@ph.und.ac.za)

                 WIADOMOSCI Z BUSZU, CIAG DALSZY
                 ===============================


Przyjaciel moj i ja bardzosmy sie ucieszyli z tego, ze wiadomosci o
rychlej smierci naszego ulubionego czasopisma (inne nie chca nas zwykle
drukowac) okazaly sie mocno przesadzone. Chwyt psychologiczny
zastosowany przez Redakcje sie udal i wszyscy, ktorzy lubia pisac i nie
chca za to pieniedzy, skupieni wokol <> (tez sie do nich
zaliczamy), czym predzej zabrali sie szparko do pisania.

Malo sie tu u nas w buszu mowi lub pisze o Polsce lub Polakach,
ostatnio jednak miejscowa gazeta zamiescila dwie interesujace
informacje:

Oto pierwsza z nich:

Dwudziestosiedmioletni Polak zdolal przezyc majac we krwi 7.3 promille
alkoholu, podczas gdy dawka smiertelna wynosi 4-5 promille.

Jak widac Polak potrafi. Mamy nadzieje, ze Redakcja Ksiegi Rekordow
Guinnessa odnotowala to wydarzenie.

I druga:


Dunskie miasto Vejle, jak to oswiadczyl jego burmistrz, zerwalo wiezy z
zaprzyjaznionym miastem Zielona Gora. Podczas niedawnej wizyty w Vejle
czlonkowie delegacji z Zielonej Gory  byli tak pijani, ze nie mogli o
wlasnych silach dojsc z hotelu do  autobusu, ktory mial ich zawiezc na
zwiedzanie przemyslowej dzielnicy miasta.


Kto o zdrowych zmyslach wyjezdza za granice po to, aby zwiedzac
dzielnice i to w dodatku przemyslowe? W pelni sympatyzujemy z ojcami
miasta Zielona Gora.

W swietle tych i tym podobnych wydarzen widac, iz p. Emil Orzechowski
(patrz <> nr 112) niepotrzebnie sie martwi o to, ze
oficjalne dzialania, ktorych celem jest propagowanie polskiej kultury,
cierpia na uwiad organizacyjny. Nasz narod sam sie potrafi pochwalic
tym, co ma najlepszego, i niepotrzebni mu sa do tego nieudolni
urzednicy w rozmaitych oficjalnych osrodkach krajowych i
zagranicznych.

------------------------------------------------------------

Eratum:

Moj przyjaciel i ja staramy sie mowic i pisac poprawna polszczyzna, 
totez prawdziwa przykrosc sprawil nam blad, jaki pojawil sie w
naszym tekscie z nr 112 <>. W oryginale bylo 
<>, ale zlosliwy chochlik elektroniczny lub diabelek 
Maxwella (nie osmielilibysmy sie podejrzewac o to kogos z Redakcji) 
wymienil nam to slowo na <>, choc takiego akurat 
czasownika w (poprawnej) polszczyznie nie ma. Z calego serca 
przepraszamy wszystkich Czytelnikow za ten blad.

                                                  JAM

_______________________________________________________________________


Michal Babilas


                          CZKAWKA PO KANIKULE
                          ===================


Uzalalem sie jaki czas temu w <>, ze gdy sprawy
wielkie zaczynaja smieszyc, nikt juz nie ma czasu ani ochoty na 
bawienie sie malymi glupstewkami (i kilka wlasnie takich kanikulowych 
glupotek z minionego lata dalem jako przyklad). Na szczescie calkiem 
nieslusznie szarpalem minorowe struny. Oto bowiem prasa poznanska 
uniosla sie oburzeniem z przyczyny pewnego psa policyjnego. Tak juz 
jest, ze organy porzadku publicznego ciesza sie w Poznaniu zasluzenie 
zla slawa, ale tym razem pies byl Mazursko-Mazowiecki. Podczas meczu 
futbolowego o 1/16 Pucharu Polski pomiedzy Mlawianka Mlawa a Lechem 
Poznan jednemu z "zabezpieczajacych impreze" strozow prawa zerwal sie 
ze smyczy owczarek niemiecki, podbiegl do pilkarza druzyny gosci 
Przemyslawa U. i ugryzl go dotkliwie w dupsko. 

Motywy dzialania sa do dzis niejasne, byc moze psisko bylo znudzone i 
zdenerwowane mierna postawa obu zespolow, niewykluczone tez, ze brytan
byl weteranem jeszcze z milicyjnych czasow i wspolpracowal kiedys z tym
slynnym funkcjonariuszem, ktory spalowal i podal do kolegium obywatela,
ktory (wedlug protokolu) "charczal uragliwie odbytnica w miejscu
publicznym czym wyrazal swa reakcyjna  postawe". Czy Przemyslaw U.
charczal -- tego sie juz nie dowiemy,  bowiem poszkodowany trafil na dni
pare do szpitala, a Lech pomimo oslabienia wygral ostatecznie 2:1 i w
nastepnej rundzie pucharu bedzie gromic MalaPanew Ozimek, Jezioraka
Ilawa lub innych swiatowych potentatow <>. I w ten sposob udalo 
mi sie napisac pierwsze w zyciu sprawozdanie sportowe, za co Panstwa, a
zwlaszcza Michala Szlepera, serdecznie przepraszam.

Tematyki policyjnej ciag dalszy. Nastepca slynnego "Il commendante" 
(czyli wuja Kazia) na stanowisku naczelnika wojewodzkiego policji w
Poznaniu -- komisarz K. Krzyzanski oraz kilku innych funkcjonariuszy
zostalo oskarzonych (przez <>) o sprowadzanie z
Niemiec kradzionych samochodow. Ford Escort komendanta zostal nawet
znaleziony na podworku pasera. Rece same skladaja sie do oklaskow. Inny
z pracownikow Komendy Wojewodzkiej zostal aresztowany jako szef gangu
rozprowadzajacego przemycany alkohol. Czyli jednak znow jestemy w
punkcie wyjscia. Koncentracja bzdury i purenonsensu znieczula i odbiera
ochote do smiechu. QED. A czeka nas przeciez wkrotce kampania wyborcza. 


Teraz juz nawet tygodnik <> nie ma sie z czego smiac. Przeglad 
problematyki z numeru, ktory wpadl mi akurat w rece: trzy artykuly o
ksiezach (jeden zboczeniec seksualny, jeden kombinator podatkowy, jeden
pijak), dwa artykuly "podrawskie" (oba nic nie wnoszace do sprawy, a co
najgorsze, nudne), jeden szpiegowski o "aferze Bergu" (o latach 50, w
stylu lat 50), oraz, na drugiej stronie, J. Urban w tonie -- jak rzadko
-- elegijnym, nudnie i nieskladnie perswaduje Kuroniowi ambicje
prezydenckie. Czyni tak oczywicie z sympatii do zainteresowanego, ktory,
zdaniem Urbana, i tak nie ma szans z  Kwasniewskim. Caly artykul pisany
jest z pozycji psiego uwielbienia dla Olka. Zdaje sie, ze Urban lubi
mocnych chlopcow, choc czasami cierpi wskutek ich dziwnych upodoban.
Taki general, na przyklad, wody (kreskowane, kreskowane...) nie pil
wcale (choc Sokorski twierdzi, ze niekiedy owszem), a podczas wspolnych
sniadan maltretowal Urbana menu zlozonym z bialego serka z miodem
(wiadomosc zupelnie pewna, uzyskana dzieki Markowi S. z Lozanny). Z
Kwasniewskim Urban przegrywa w pokera, choc, zdaje sie, nie sa to duze
sumy.

Aby sie zdrowo posmiac, nalezy czytac obecnie gazety gleboko 
prowincjonalne. Jest takie male kilkutysieczne miasteczko T., gdzies na
pograniczu pilskiego i gorzowskiego. I tak sie zdarzylo, ze komendant
lokalnej ochotniczej strazy pozarnej otrzymal z rak  ogolnopolskiego
komendanta strazakow-ochotnikow (a to ordynat Waldemar P. wlasnie,
dorabiajacy na boku premierowaniem) jakis tam medal czy wyroznienie za
zaslugi dla strazactwa. Z tej okazji wydrukowano na kartce formatu A4
informacje o wydarzeniu wraz z biogramem bohatera i rozdawano za darmo w
miejscowym sklepie spozywczym. Wzialem i ja. I nie zaluje. Ponizej co
bardziej dramatyczne fragmenty biografii, pisownia i interpunkcja
oryginalne: 

"Pochodzi z malorolnej rodziny partyzanckiej, (...) pomimo to zdolal
wyrobic sie do dzialalnosci na niwie spolecznej. (...) Jest
czlowiekiem niezwykle gospodarnym i pracowitym -- w 1982 kupil,
wyremontowal i do dzis uzytkuje przechodzony traktor. (...) Jego
pomyslowosc jest wsrod mieszkancow T. przyslowiowa, (..) w 1987
pomimo brakow (...) obsial dwa hektary wlasnym nasieniem. (...) 
Chetnie wspolpracuje z organami wladzy, z ktorymi zreszta jest zwiazany
rodzinnie na szczeblu gminnym (...). Jako czlonek PSL (...)
swieci swoim wkladem w idee spoldzielczosci rolnej.(...)". 

Niezle, co?

Z tematyki malomiasteczkowej. Ex-premier Suchocka odwiedzila swoj
rodzinny Pleszew, gdzie koncelebrowala otwarcie odremontowanej i
sprywatyzowanej apteki nalezacej dawniej do rodziny Suchockich. Nie
obylo sie bez malego skandalu, gdy panna S. ze zdumieniem ogladala
wyeksponowane na ladzie srodki antykoncepcyjne. Pozniej -- na widok
zabytkowej mosieznej kasy --  chwycila ex-premier nostalgia. Wyznala
dziennikarzom, ze w dziecinstwie lubila sie nia (znaczy ta kasa) bawic.
Powiedz mi czym sie bawisz, a powiem ci kim zostaniesz. Nasza byla
<> przypomniala sobie rowniez, ze gdy -- bawiac sie w
chowanego z siostra -- ukryla sie pod lada, to nieswiadomy ojciec
otwierajac rzeczona kase uderzyl bolesnie jej szuflada przyszla premier
w glowe. To wiele tlumaczy...

Dla kontrastu teraz cos ze sfer. "Casino Poznan" osobliwie uczcilo 
Swieto Niepodleglosci urzadzajac bankiet dla stalych bywalcow i 
sympatykow. Budynek kasyna obwieszono flagami narodowymi oraz plakatami
z proporcami ulanskimi i stosowna informacja. Wasz korespondent akurat
nie dysponowal krawatem, wiec do srodka nie wszedl. Wedlug jednak
informacji ze zrodel dobrze poinformowanych, wydarzeniem artystycznym
wieczoru byl chor krupierow nucacych <>. Zwracam 
Panstwa uwage na staranny dobor repertuaru (do miejsca i czasu), wszak 
mowa tam o "rzucaniu losu na stos" (stos kart?, sztonow?) oraz 
"kolataniu do kies". Sympatycy i bywalcy szczegolnie ochoczo 
podchwycili ostatnia zwrotke ("Mowili, zesmy stumanieni, nie wierzac 
w to, ze chciec to moc..."). Niestety, nie zagral zaden Paderewski, 
mimo, ze stawki byly raczej symboliczne.
  
I jeszcze na poznanska policyjna nute. Dla milosnikow malych form 
literackich poznanskie miniopowiadanko Herolda:



Laura wracala swoim Renault po kilku koniakach, imieniny przyjaciolki
byly bardzo udane. Poznala Adama, umowili sie na sobote. Byla w
doskonalym humorze. 

Niestety na rondzie Kaponiera stala policja i Laura wychodzac z 
samochodu tak nieszczesliwie potknela sie, ze jej but na wysokim obcasie
znalazl sie pod policyjnym Volkswagenem. Policjanci w mig odgadli powod,
dla ktorego Laura przywitala ich szerokim usmiechem i pozdrowieniem
"Czolem gliny, porzadku publicznego podwaliny".

Z klopotow wybawil ja przypadek. Kierowca, ktory wlasnie w tym momencie
z drugiej strony ronda z impetem uderzyl swoim samochodem w tramwaj.
Policjanci pobiegli w jego strone. Laura, nie zastanawiajac sie ani
przez chwile, wsiadla w samochod i uciekla.

Rano, pod prysznicem, uslyszala natarczywy dzwonek. Opasawszy sie 
recznikiem otworzyla drzwi. Na progu stali dwaj policjanci, wczorajsi 
znajomi z Kaponiery.


-- Panowie w jakiej sprawie -- spytala ze zdziwieniem.

-- Pani wczoraj prowadzila samochod w stanie nietrzezwym.

-- To jakies nieporozumienie -- z mina niewiniatka odparla Laura.

-- Czy moglaby pani pokazac swoj samochod -- spytali.

-- Bardzo prosze, tylko sie ubiore.


Po kilku minutach Laura otworzyla drzwi garazu. Wewnatrz stal policyjny
Volkswagen.

-----------------------------

Kaponiera -- rondo w srodku Poznania, skad taka egzotyczna nazwa -- nie
wiem. 

Przyp. red. Kaponiera jest elementem fortyfikacji; jedno ze
znaczen dotyczy wykuszu, z ktorego mozna bylo obserwowac i ewentualnie
ostrzeliwac fose. Sporo starych miast mialo rozne ozdoby obronne, a
teraz ma ulice o nazwie np. "Waly". Mam przyjemnosc dosc czesto
przejezdzac ulica Caponnihre w Caen. Do tej pory sa tam jakies
instytucje wojskowe. J.K_uk 

______________________________________________________________________

Marcin Slaski (M.Slaski@bham.ac.uk)


                           REAKCJA NA "BIZNES"
                           ===================


W ostatnim (113-tym) numerze "Spojrzen" ukazal sie artykul "Biznes w
Polsce, czy to mozliwe" z komentarzem redaktora dyzurnego. Komentarz
zachecal nas (=czytelnikow) do reakcji. Coz mam zrobic, reaguje!

Najpierw trzy grosze o sobie, by wiadomo bylo, kto pisze. Jestem 
fizykiem, pracujacym od  przeszlo 3 lat w Anglii, a ogolnie 6 lat poza 
Polska. Tej jesieni  przestalem tez byc pracownikiem Instytutu Fizyki 
Politechniki Krakowskiej, bo nie mozna dalej bylo przedluzac urlopu 
bezplatnego. A wiec jeszcze nie emigrant, ale juz ... bez pracy w 
Polsce.
  
Ale wrocmy do tematu. Sadzac z tego, co redaktor JK pisze o sobie i z
tego co pisze p. Jaglowski (autor tekstu o biznesie) jestem czlowiekiem
srodka. Tzn. czestotliwosc moich  pobytow w Polsce (glownie Krakow) i
znajomosc polskiej prasy umiescilbym gdzies posrodku miedzy w/w panami.
Ilosc nie znaczy wcale jakosc, wiec nie mam wcale zamiaru twierdzic, iz
wiem wiecej/lepiej/dokladniej (niepotrzebne skreslic). Wyrazam tylko i
wylacznie swoja opinie na temat Polski, a raczej na temat 
artykulo-komentarza. Pisze co mi sie tam podoba, a co nie, z kim i  do
jakiego stopnia sie zgadzam. Byc moze, iz do napisania mojego listu
zdopingowal mnie podswiadomie moj niedawny pobyt w Polsce na poczatku
listopada.

Autor artykulu "Biznes..." wcale nie twierdzi, iz jego spojrzenie na
Polske jest "glebsze i pouczajace" i ze wynikac ma z "troski o nas" -- 
sam sie przeciez zastanawia na poczatku nad ewentualnoscia porzucenia
"ciaglej tymczasowosci" i powrotem do kraju. Mysli wiec i mowi tylko o
sobie, o tym jak to on odbiera polska rzeczywistosc, ocenia ja tak
"krytycznie", jak i pozytywnie. O tym drugim zdaje sie p. JK w swoim
komentarzu zapominac, choc p. Jaglowski pisze  tez sporo o pozytywach. 
I o ile zgodze sie z p. JK, iz autor tekstu powinien wiedziec, ze
mnogosc ofert  pracy nie ma nic wspolnego z bezrobociem, to juz
zlosliwosc dotyczaca zatrudniania przez polskie restauracje chinskich
kucharzy z N. Jorku do mnie nie trafia. Nie wierze bowiem, by p.
Jaglowski nie wiedzial skad sie przewaznie biora Chinczycy i
potraktowalem to jako zart.

Jako fizyka/informatyka boli pana JK nieznajomosc algorytmu na 
podstawie ktorego p. Jaglowski wyliczyl 45% umiejetnosci swojej 
polskiej sekretarki. A mnie ciekawi algorytm redaktora wg. ktorego 7
mln, ktore dostaje sekretarka (netto, netto!!) jest rownowazne 200
dolarom, ktore "placi miesiecznie sekretarce p. Jaglowski". Czepiam sie?
A tak, czepiam, bo p. Jaglowski placi swej sekretarce o wiele wiecej niz
200 dolarow. I pisze o tym w  swym artykule kilka akapitow wczesniej! 
Aby dostac 4 mln. na reke pracodawca musi zaplacic milionow... 10!
Czytelnikom lubiacym rachunki pozostawiam do obliczenia, ile to milionow
musi placic pracodawca, jesli sekretarka dostawac ma 7 mln. A zreszta
kiedy to nawet te 7 mln rowne byly 200 dolarom??  

Zgadzam sie z ogolnym stwierdzeniem p. JK, iz "kazdy widzi to co
<> zobaczyc". Ale w swym artykule p. Jaglowski opisuje  rzeczy,
ktore i ja widze, a ktore pewnie i sam p. JK widzi! I wg. mnie wcale nie
chodzi tu o "pseudoobiektywne uzasadnianie slusznosci swojego
emigranckiego wyboru". Denerwuje p. JK "udzielanie pogardliwych rad w
stylu ucz sie i pracuj". To nie sa rady -- p. Jaglowski stwierdza tylko,
iz "niezaleznie od tego, po ktorej stronie  Atlantyku sie zyje, to
sukces osiaga sie dzieki rzetelnej pracy i profesjonalnej wiedzy".  
Banal?  Tak, banal, ale nie jest to  "pogardliwa rada".  Petent o prace,
z ktorym rozmawia p. Jaglowski tez nie jest "pogardzany". On tylko "w
wielu wypadkach zionie alkoholem", albo jest zupelnie niekompetentny!

Na sam koniec kilka moich wlasnych refleksji po pobycie w Polsce.  
Zmieniaja sie tak ludzie na emigracji, jak i zmienia sie Polska.  
Pytanie powstaje jakie sa to zmiany, jak szybkie, jak glebokie. Na 
wlasnym przykladzie widze, iz u mnie te zmiany sa bardziej radykalne
(niz w Polsce) i ... bardzo sie z tego ciesze. Wydaje mi sie bowiem,
iz jestem o wiele bardziej tolerancyjny i otwarty. Wiecej tez chyba
jestem w stanie zrozumiec, wiecej zaakceptowac. I o ile  widze mnostwo
pozytywnych zmian w kraju, to jednak widze tez sporo brakow. Widze nawet
to, co zawsze bylo, a czego nie widzialem tych 10 lat temu. Brakowalo
wlasnie tej ... perspektywy! Podkreslam jedna rzecz -- mowie tu
tylko i wylacznie w swoim imieniu. Z innymi ludzmi spotykal sie p.
Jaglowski, z innymi redaktor dyzurny, a i innych ja mam przyjaciol i
znajomych (nie mowiac juz o Rodzinie). Nie trafia wiec zupelnie do mnie
koncowe zdanie redaktora, stwierdzajace kto sie zmienil, a kto nie! 
Zmieniamy sie wszyscy, zmienia sie i Polska. Z tekstu p. Jaglowskiego
zas wcale nie wynika, iz on sie akurat nie zmienil przez te lata
emigracji.

Tak, tyle by bylo moich komentarzy i uwag. Widac, iz o wiele bardziej
sie dostalo p. Karczmarczukowi. Ale moze wlasnie o to chodzilo?

Z wyrazami szacunku,

                                          Marcin Slaski

---------------------------------------------------------------------

Przepraszam za swoja arytmetyke; dolar w Polsce wart jest ok. 25 tysiecy,
prosze zamienic pensje dwustu dolarow na ok. trzysta. Nadal twierdze, ze
p. Jaglowski patrzy na Polske wylacznie przez swoj interes. Sadze, ze
zarzut p. Slaskiego mija mnie; napisalem, iz chodzi o pieniadze placone
<>, a nie fiskusowi. W osobnej korespondencji p.
Slaski stwierdzil, ze i jemu nie podoba sie wielkosc narzutow. Nie z tym
sie spieram. To jest material do innej dyskusji i tu trudno o zgode
miedzy placacymi, a korzystajacymi. (Pominmy milczeniem dwuznaczne
stwierdzenie autora, ze w tej sytuacji wszyscy beda krasc.) Przy okazji
zauwazam, ze w jednym z ostatnich postingow grupy
soc.culture.polish pewien nasz rodak w USA stwierdzal, ze honor ma i na
oferte pracy ponizej 350 dolarow <> nawet nie spojrzy.
Zgodzmy sie, ze punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia. 

Pytanie, czy spojrzenie autora jest glebsze, postawilem sam. Uznalem, ze
autor nalezy do traktujacych Polske jak kraj post-kolonialny, gdzie
tanim kosztem mozna zbic majatek. I nadal twierdze, ze autor gardzi
Polakami; jego stwierdzenie, ze robotnicy odwiedzali lazienke tylko w
swieta, chyba nie jest zarzutem niekompetencji? P. Slaski uwaza, ze autor
zadnych pogardliwych rad nie udziela, tylko stwierdza, ze wszedzie
trzeba pracowac. No to zacytujemy: "<>..." (nasuwa sie pytanie, po cholere komu szkola). 

Daleki jestem od obrony Polski przed krytyka. Wiecej tu zolci wylalem,
niz ktokolwiek inny. I przestrzeganie prawa i sredni poziom edukacji i
srodowisko, itd., wszystko upada. Po co jeszcze utyskiwania, ze ktos tam
za malo na nas zarobi? Artykul zainteresowal mnie, gdyz wydaje mi sie
*zbyt* typowy. Kolejny paskudny archetyp Polski i Polakow tworzony za
granica. Uznalem, ze z moralnego punktu widzenia wypada zauwazyc
nieobiektywnosc tego spojrzenia. Jesli to przekazalem nieumiejetnie,
przepraszam i serdecznie dziekuje p. Slaskiemu za interesujaca krytyke.
J.K_uk.

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu oraz:
                     spojrz@univ-caen.fr
Adresy redaktorow:   karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     krzystek@k-vector.chem.washington.edu (Jurek Krzystek)
Stale wspolpracuja:  bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
                     mickey@ruby.poz.edu.pl (Michal Babilas)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     
Copyright (C) by Jurek Krzystek (1994). Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP z adresu:
k-vector.chem.washington.edu, IP # 128.95.172.153. Tamze wersja
PostScriptowa "Spojrzen".

 ____________________________koniec numeru 114____________________________